Mówiąc wprost, jest jedna dziedzina prawa, która opiera się zmianom, niezależnie od tego, jaka władza akurat rządzi. To ustawy regulujące rynek medialny. Co pewien czas pojawiają się kolejne projekty. Tęgie głowy angażują się w dyskusje, powstają ekspertyzy i analizy. Po czym strony dochodzą do wniosku, że projekt jest do kitu, a nawet jeśli nie – to i i tak zabraknie większości. I zapada sobie cisza. Cykl się powtarza, media więdną. I nie tylko media publiczne.
Czytam, że TVP rezygnuje z biur i ze studiów działających od dziesięcioleci w centrum Warszawy. Rezygnuje, bo jej na to nie stać. Telewizję generalnie stać na coraz mniej. Nawet tam, gdzie, naiwnie sądząc, mogłaby wiele zarobić, umie stracić jak nikt. Weźmy takie Euro 2012, dla nadawcy publicznego szansa jak marzenie, drugiego takiego wydarzenia długo w Polsce nie będzie. I rzeczywiście Euro przejdzie do historii TVP – jako impreza, która przyniesie rekord strat (podobno 50 mln zł). Telewizja prosi o wsparcie finansowe polityków, ci udają, że nie słyszą. Wpływy z abonamentu z roku na rok topnieją (byłoby nudne przypominać, kto do tego doprowadził), wpływy z reklam też nie błyszczą. Firma z Woronicza jest na ogromnym minusie. A TVP ma przecież donośny głos. Polskie Radio umiera po cichu, jakby wstydziło się własnego istnienia. Rząd ustami Michała Boniego zapowiada, że do sierpnia powstanie nowy projekt ustawy o finansowaniu mediów publicznych. Wierzycie? Ja nie wierzę. Wierzę natomiast, że media publiczne są nam cholernie potrzebne. Na pewno nie tak rozbudowane jak dzisiaj. Sprawniej zarządzane, przycięte do realiów XXI w., odcięte od politycznej pępowiny. Bez takich mediów i bez ich bardziej ambitnej produkcji będziemy jako społeczeństwo dalej głupieć na potęgę. Ten proces już i tak sprawnie postępuje.
Czytaj więcej we "Wprost"