Rozpoczyna się druga faza podboju kosmosu – iście masowy, gorączkowy wyścig do dziewiczych pozaziemskich przestrzeni. I tym razem nie skończy się na pustych deklaracjach, bo stawka jak nigdy kusi inwestorów. Choć koszty tych ekspedycji będą słone, zyski pokryją je z nawiązką.
Jest rok 2025, słoneczne wiosenne południe. Jeszcze wczoraj nic nie zapowiadało kataklizmu, który wstrząśnie światowym ładem finansowym w stopniu większym niż głębokie kryzysy ostatnich trzech dekad. Od rana jednak nowojorski Bank Rezerw Federalnych, największe na świecie repozytorium złota, w niepokojącym tempie pozbywa się tego kruszcu.
W świecie finansjery rozprzestrzenia się pogłoska, która gotuje krew w żyłach nawet najbardziej opanowanym bankierom. Podobno jedna z prywatnych firm zajmujących się kosmicznym górnictwem trafiła na dużą planetoidę zbudowaną w dużej mierze ze złota. A to oznacza, że zgodnie z prawami ekonomii cena tego metalu wkrótce spadnie, wskutek zwiększonej podaży, do najniższego poziomu w historii. Na tym nie koniec. Będzie dalej lecieć na pysk, w miarę eksploatacji kolejnych z nieprzebranych skarbów Układu Słonecznego.
Więcej o kosmicznej żyle złota czytaj w tekście "Interes nie z tej Ziemi" w najnowszym wydaniu Wprost.