Wprost z Cannes: czego Bruce Willis i Bill Murray zazdroszczą dzieciom?

Wprost z Cannes: czego Bruce Willis i Bill Murray zazdroszczą dzieciom?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bill Murray, Edward Norton i Bruce Willis - gwiazdy "Moonrise Kingdom" (fot. EPA/STEPHANE REIX/PAP) 
Uroczysty pokaz „Moonrise Kingdom” zainaugurował 65. Festiwal Filmowy w Cannes. Wes Anderson pokazał przejmującą tragikomedię o miłości, buncie i kinie.
Lubię atmosferę początku festiwalu. Przy canneńskim Croisette tłum robi się coraz gęstszy, właściciele budek z naleśnikami ogłaszają specjalne, „kinofilskie oferty", a w kioskach sprzedawcy eksponują na stojakach festiwalowe wydania „Premiere" i „Cahiers du Cinema". W okolicach portu wyrasta prawdziwa festiwalowa wioska - mężczyźni w służbowych strojach rozkładają na schodach do Pałacu czerwony dywan i budują podwyższenia, na których gwiazdy będą sobie robić zdjęcia. A z gigantycznego plakatu rozwieszonego nad wejściem spogląda na to wszystko Marilyn Monroe - aktorka, która za życia nigdy do Cannes nie dotarła.

- Ja jestem tu po raz pierwszy, ale wcześniej oglądałem pocztówki z Cannes i marzyłem –  mówił Wes Anderson reżyser otwierającego imprezę „Moonrise Kingdom". Anderson zaprezentował film pełen kolorytu amerykańskich małych miasteczek z lat sześćdziesiątych i nastrojowej muzyki retro. Z grupy biwakujących na niewielkiej wyspie harcerzy znika chłopiec. Wykluczony, wrażliwy, osierocony dwunastolatek ucieka z wybranką serca, która nie może znaleźć zrozumienia u rodziców. Para odszczepieńców wyrusza w rajd po okolicznych lasach i zatokach, odkrywając smak pierwszej miłości. Oboje wypowiadają wojnę światu i z młodzieńczą bezkompromisowością nie zgadzają się na otaczającą ich rzeczywistość.

- Wszyscy mamy w sobie coś z dziecka – wzdycha obecny w Cannes Bruce Willis, odtwórca roli małomiasteczkowego policjanta - I przeżywamy świat równie mocno jak wtedy, gdy byliśmy nastolatkami. Pierwszą, ostatnią, środkową - wszystkie nieudane miłości – dodaje. - Komu to mówisz, stary – przerywa mu Bill Murray głosem aktora wyspecjalizowanego w rolach smutnych, apatycznych nieudaczników. Anderson portretuje też bowiem dorosłych - wypalonych ludzi, którzy kiedyś zdradzili swoje marzenia i nie poszli za głosem uczuć. Dziś tłamszą w sobie resztki namiętności, oddając się ponurym rytuałom codzienności. Żyją rutyną. Swoją walkę przegrali. Dzieciaki mają jeszcze szansę.

 „Moonrise Kingdom" jest również opowieścią o kinie. Refleksją nad uwielbieniem, jakie reżyserzy żywią dla outsiderów, wrażliwych odmieńców wyłamujących się ze społecznych zasad. Reżyser portretuje 12-letnich „Urodzonych morderców" Stone’a albo uciekinierów z „Badlands" Malicka. A wszystko w ramach pozornie niewinnej, harcerskiej wersji Bonnie i Clyde’a.

W lekkim, pełnym absurdalnego humoru, świetnie opowiedzianym filmie kryje się jednak coś niepokojącego - ostrzeżenie przed zbyt łatwą klasyfikacją świata, przed prostymi receptami na złożoną rzeczywistość. Bo - jak zdaje się sugerować Anderson - kiedy zaczynamy wierzyć w to, że wszystko jest proste, tracimy najważniejszą część siebie.

Krzysztof Kwiatkowski, Cannes