Kluczowe słowo niniejszej relacji dotąd nie padło. Brzmi ono - "jeszcze". Możemy być pewni, że metoda zostanie dopracowana a jej koszt dramatycznie spadnie. Rzecz stanie się dostępna, później popularna, tania, a w konsekwencji - masowa.
Co dzięki rewolucji z USA mogą przyszli rodzice? Na razie niewiele dobrego. Mogą zdecydować, czy pozwolić płodowi żyć, czy też - póki jeszcze nie zamienił się w dziecko - przerwać jego istnienie dokonując aktu, który eufemistycznie nazywany jest "aborcją". Odczytanie całego genomu oznacza bowiem dostęp do danych o zdrowiu płodu, a zatem i przyszłego człowieka. Wcześniej niż dotąd ona i on będą mogli dowiedzieć się, na jakie schorzenia genetyczne cierpi rozwijający się płód.
Ile par, które usłyszą słowo "chory" zdecyduje się na podarowanie płodowi życia?. Nie wiem. Ile postanowi "abortować" to istnienie? Nie umiem powiedzieć. Czerpiąc z historii XX w. wiem natomiast, że z każdym rokiem tych drugich będzie przybywać, a tych, którzy zdecydują się na podjęcie wyzwania - ubywać. Aborcji będzie więcej.
Tyle że to tylko pierwszy krok na drodze do eugeniki, na którą właśnie wkroczyła ludzkość. Dziś można powiedzieć, czy płód będzie zdrowy. Niedługo genom będzie można modyfikować. Jedni wynajdą metody leczenia dziecka w łonie matki...
...inni pójdą w plastykę. Rodzice życzą sobie wysokiego blondyna? Proszę bardzo. O, wkradł się błąd, będzie kulał/niedowidział/jąkał się. Zabijamy, powtarzamy procedurę.
Ludzkość będzie modyfikowana genetycznie - to nie kwestia "czy" lecz "kiedy". Czy to jest na pewno postęp? Na to pytanie będzie można odpowiedzieć za 100 lat. Wtedy będzie już jednak za późno. I to jest w tej historii najbardziej przerażające.
Jakub Czermiński, Wprost.pl