Zdaniem analityków bez wątpienia nie jest to czynnik, który sprzyja uspokojeniu i stabilizacji. Głównej przyczyny tak radykalnych zmian, jakie można zaobserwować w ostatnich dniach na rynku walutowym, upatrują oni jednak gdzie indziej. Nie tyle w niepokoju inwestorów o dalsze losy strefy euro, ile w sportowo-weekendowym kalendarzu ostatnich dni. Tym bardziej, że stan naszej gospodarki nie wzbudza poważniejszych niepokojów.
- Mieliśmy ostatnio dość specyficzny okres. Długi weekend i początek EURO powodował mniejsze obroty na rynku, a te z kolei przekładają się na większą podatność złotego na spore wahania - wyjaśnia w rozmowie z Businesstoday.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.
Jego zdaniem w najbliższym czasie trzeba nastawić się na dalsze wahania, ale tak naprawdę dla złotego najważniejszy okaże się koniec czerwca. Wtedy bowiem mają się pojawić ostateczne dane gospodarcze dotyczące I kwartału i wstępne informacje dotyczące II. - To od nich zależeć będzie, czy w wakacje złoty będzie się umacniać, czy raczej się osłabi - dodaje Soroczyński.
Karol Manys: W ostatnich dniach kurs złotego w ciągu zaledwie kilku godzin potrafił wzrastać od 4,23 do 4,42 zł za euro i na odwrót. Ma Pan jakąś teorię, co się dzieje i z czego to wynika?
Piotr Soroczyński: Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że w ostatnich kilku dniach mieliśmy dość specyficzny okres. Były święta, początek EURO, weekend... To nie jest dobry czas na handlowanie. Gdyby prześledzić obroty na rynku w tym okresie, to zapewne okazałoby się, że nie były duże. A więc wystarczyło, że ktoś potrzebował kilku milionów w jedną lub drugą stronę, i już mogło to mieć wpływ na kurs. Zresztą w ostatnim czasie większość wzmocnień złotego pojawiała się na końcówkach i początkach dni. Prawdopodobnie były to rozliczenia międzynarodowe, które w ten sposób było widać. Natomiast kiedy do gry wchodzili inwestorzy, następowało uspokojenie. Duże wahania kursu mogą też być pewnym odreagowaniem niepokoju związanego z Grecją.
Ale rozumiem, że Pan tych ostatnich wahań nie wiąże z sytuacją w Grecji czy Hiszpanii?
Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy częścią wielkiego organizmu finansowego i wszelkie niepokoje czy euforie momentalnie widać wszędzie. Kwestia obaw o to, jak strefa euro poradzi sobie z problemami, cały czas jest naturalnie istotna. Do tego dochodzi świeży problem dokapitalizowania hiszpańskich banków. Ale wszyscy chcieliby już uspokojenia i jasności sytuacji.
Sądzi Pan, że w najbliższym czasie na rynku walut czeka nas takie uspokojenie?
Teraz trudno wyrokować, co będzie. Sytuacja jest taka, że inwestorzy cały czas jeszcze reagują - czasem histerycznie - na pewne informacje, a w najbliższym czasie możemy mieć przewagę tych, które łatwiej zakwalifikować jako zatrważające. Należałoby być optymistą, ale w najbliższym czasie może być nerwowo.
Są jakieś czynniki po stronie naszej gospodarki, które mogą budzić niepokój?
W tym tygodniu pojawią się dane na temat naszego bilansu płatniczego. W zeszłym tygodniu opublikowano dane dotyczące rezerw walutowych, które wyglądają całkiem nieźle. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek, to można się spodziewać, że sytuacja u nas będzie się normalizować i będziemy łatwiej znosić wszelkie paniki. Zwrócę uwagę na jeszcze jeden element, który się pojawił w ostatnim czasie i powoduje, że rynki są rozchwiane. Chodzi o opinie agencji ratingowych dotyczące Stanów Zjednoczonych. Pojawiają się mianowicie pytania, na ile poważny jest tamtejszy aparat państwowy w kwestii postępowania z długiem i gospodarką. Czy te działania są rozważne? Stawianie pod znakiem zapytania powagi i rozwagi rządzących jest dość szokujące. Uważnym czytelnikom z rynku finansowego może to zmrozić krew w żyłach i powodować, że wiele informacji, które normalnie byłyby neutralne, teraz staje się niepokojącymi.
Chce Pan powiedzieć, że my, w Europie, zajmujemy się Grecją i Hiszpanią, a tak naprawdę poważniejsze rzeczy dzieją się za oceanem i my ich nie zauważamy?
Trochę tak jest. I nie chodzi o to, że Stany Zjednoczone mogą stać się niewypłacalne. Ale zakwestionowana została powaga włodarzy najpoważniejszej gospodarki świata.
Wracając do kursu złotego, myśli Pan, że widełki 4,30-4,40 zł za euro to jest to, czego powinniśmy się w najbliższym czasie spodziewać?
Mam nawet nadzieję, że nieco niżej i euro może momentami spadać do 4,25 zł. W dłuższym terminie z niecierpliwością wypatrują natomiast końca czerwca, gdy pojawią się bardzo ważne dane dotyczące gospodarki. Jeśli one będą wyglądać dobrze, to złoty zacznie się umacniać przez całe lato. A jak będą złe, to nie kupimy nic fajnego na wakacjach.
Więcej artykułów i komentarzy znajdziecie na stronie businesstoday.pl oraz w codziennym newsletterze BusinessToday.