Mówiąc wprost, niewiele się zmieniło. Przynajmniej na liście 100 najbogatszych „Wprost”, której 23. wydanie trzymają państwo w rękach.
Nie chodzi o skład setki. Tu zaszły po drodze zmiany ogromne. Bo podeszły wiek i odejście na biznesową emeryturę. Bo śmierć, bankructwo, listy gończe albo wyroki. Lista odzwierciedla trwające, na dobre i na złe, zmiany w elicie polskiej gospodarki prywatnej. Skład czołówki jest kompletnie inny niż na początku przemian, choć w ostatnich latach zaczął się stabilizować.
Dobry to i zły znak. Nie ma już na liście efemeryd, gwiazd jednego, dwóch sezonów. Wyszli znikąd, rozbłysnęli, potem znikają na innym kontynencie albo w kraju, z dala od szosy. Ale z drugiej strony coraz trudniej jest spektakularnie wejść do grona najbogatszych. To także dzieli nas od krajów bogatych i bardziej innowacyjnych. Tam niejeden Zuckerberg, dłubiący dziś w garażu, jutro może zostać wartą kilkadziesiąt miliardów gwiazdą giełdy i rankingów. U nas musi się nachodzić i naprosić, by zdobyć finansowanie na projekt. A jak już je zdobywa, to najczęściej od zachodnich funduszy inwestycyjnych.
Kiedy piszę o braku zmian, mam na myśli społeczne nastawienie do biznesu i bogactwa. Z jednej strony uwielbiamy się chwalić polskim rozwojem. Kochamy słyszeć, szczególnie w czasie Euro 2012, że jesteśmy normalnym krajem, dynamicznym i zamożniejszym niż 20 lat temu. Z drugiej strony mamy opór z powiedzeniem, czyja to zasługa. To, że to wszystko – często na przekór władzy i durnym przepisom – osiągnęła i zbudowała grupa dynamicznych przedsiębiorców, biznesmenów, menedżerów, nie chce nam przejść przez gardło. O „lepiejmających” wolimy czytać, że im się noga powinęła, spaliła fabryka, fiskus dowalił domiar, posadzili za korupcję. Bo przecież „wszyscy” pierwszy milion musieli ukraść, dostać od SB czy mafii. Byli i tacy. Nie namawiamy do tego, by wszystkich najbogatszych kochać. Nie ma wśród nich ludzi bez wad i słabości. Uważamy jednak, i taki sens ma drukowana przez nas co roku lista 100, że należy im się pewien elementarny szacunek za ciężką robotę, jaką wykonują i wykonywali.
Tyle w kwestii docenienia ludzi zamożnych, teraz o ich zobowiązaniach. Skoro państwo polskie działa, jak działa, właśnie najbogatsi powinni czuć się szczególnie zobowiązani do wspierania inicjatyw służących podnoszeniu jakości życia w Polsce, edukacji, służby zdrowia, nauki. Część naszych bohaterów już to robi, najchętniej bez rozgłosu, za pośrednictwem własnych lub innych wielkich fundacji. Część nie robi – i tym zwłaszcza chcemy od dziś zaproponować udział w nowym przedsięwzięciu. Nie przypisujemy sobie tego pomysłu. Wyszedł z nim prof. Łukasz Turski, znany fizyk, pomysłodawca powstania Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Człowiek, który zjadł zęby na walce o lepszą edukację, narażając się przy okazji wielu kolegom po fachu. Profesor zaproponował, byśmy w ramach Fundacji Wprost powołali oddzielny program pod nazwą Nauczyciele dla Polski. Środki zebrane od najbogatszych Polaków, laureatów listy 100, w ramach tego programu zostaną wykorzystane na podnoszenie kompetencji nauczycieli przedmiotów ścisłych. Z całym systemem szkolnym mamy w Polsce gigantyczny problem. Ale z uczeniem matematyki, fizyki czy chemii chyba największy. Polska szkoła słabo uczy prostych rachunków, nie wspominając o umiejętnościach analizowania szybko zmieniającej się rzeczywistości. To widać na każdym kroku – od analiz dotyczących wielkości i opłacalności złóż gazu łupkowego po panią z warzywniaka na bazarku, która żeby policzyć 10 proc. z 3 zł, musi sięgać po kalkulator. Języki obce z dnia na dzień przestają być główną słabością Polaków, zaczynamy być jednak analfabetami matematycznymi. Pozostaje mieć nadzieję, że udział ludzi zamożnych w dofinansowaniu szkół i nauczycieli będzie mógł choć w części ratować sytuację.
Dobry to i zły znak. Nie ma już na liście efemeryd, gwiazd jednego, dwóch sezonów. Wyszli znikąd, rozbłysnęli, potem znikają na innym kontynencie albo w kraju, z dala od szosy. Ale z drugiej strony coraz trudniej jest spektakularnie wejść do grona najbogatszych. To także dzieli nas od krajów bogatych i bardziej innowacyjnych. Tam niejeden Zuckerberg, dłubiący dziś w garażu, jutro może zostać wartą kilkadziesiąt miliardów gwiazdą giełdy i rankingów. U nas musi się nachodzić i naprosić, by zdobyć finansowanie na projekt. A jak już je zdobywa, to najczęściej od zachodnich funduszy inwestycyjnych.
Kiedy piszę o braku zmian, mam na myśli społeczne nastawienie do biznesu i bogactwa. Z jednej strony uwielbiamy się chwalić polskim rozwojem. Kochamy słyszeć, szczególnie w czasie Euro 2012, że jesteśmy normalnym krajem, dynamicznym i zamożniejszym niż 20 lat temu. Z drugiej strony mamy opór z powiedzeniem, czyja to zasługa. To, że to wszystko – często na przekór władzy i durnym przepisom – osiągnęła i zbudowała grupa dynamicznych przedsiębiorców, biznesmenów, menedżerów, nie chce nam przejść przez gardło. O „lepiejmających” wolimy czytać, że im się noga powinęła, spaliła fabryka, fiskus dowalił domiar, posadzili za korupcję. Bo przecież „wszyscy” pierwszy milion musieli ukraść, dostać od SB czy mafii. Byli i tacy. Nie namawiamy do tego, by wszystkich najbogatszych kochać. Nie ma wśród nich ludzi bez wad i słabości. Uważamy jednak, i taki sens ma drukowana przez nas co roku lista 100, że należy im się pewien elementarny szacunek za ciężką robotę, jaką wykonują i wykonywali.
Tyle w kwestii docenienia ludzi zamożnych, teraz o ich zobowiązaniach. Skoro państwo polskie działa, jak działa, właśnie najbogatsi powinni czuć się szczególnie zobowiązani do wspierania inicjatyw służących podnoszeniu jakości życia w Polsce, edukacji, służby zdrowia, nauki. Część naszych bohaterów już to robi, najchętniej bez rozgłosu, za pośrednictwem własnych lub innych wielkich fundacji. Część nie robi – i tym zwłaszcza chcemy od dziś zaproponować udział w nowym przedsięwzięciu. Nie przypisujemy sobie tego pomysłu. Wyszedł z nim prof. Łukasz Turski, znany fizyk, pomysłodawca powstania Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Człowiek, który zjadł zęby na walce o lepszą edukację, narażając się przy okazji wielu kolegom po fachu. Profesor zaproponował, byśmy w ramach Fundacji Wprost powołali oddzielny program pod nazwą Nauczyciele dla Polski. Środki zebrane od najbogatszych Polaków, laureatów listy 100, w ramach tego programu zostaną wykorzystane na podnoszenie kompetencji nauczycieli przedmiotów ścisłych. Z całym systemem szkolnym mamy w Polsce gigantyczny problem. Ale z uczeniem matematyki, fizyki czy chemii chyba największy. Polska szkoła słabo uczy prostych rachunków, nie wspominając o umiejętnościach analizowania szybko zmieniającej się rzeczywistości. To widać na każdym kroku – od analiz dotyczących wielkości i opłacalności złóż gazu łupkowego po panią z warzywniaka na bazarku, która żeby policzyć 10 proc. z 3 zł, musi sięgać po kalkulator. Języki obce z dnia na dzień przestają być główną słabością Polaków, zaczynamy być jednak analfabetami matematycznymi. Pozostaje mieć nadzieję, że udział ludzi zamożnych w dofinansowaniu szkół i nauczycieli będzie mógł choć w części ratować sytuację.