Zmiany w typie uznawanych wartości następują w Polsce pomału, głównie pod wpływem edukacji.
Coraz bardziej nowocześni, europejscy i „zachodni”. Tak w każdym razie wynika z badań zamieszczonych w książce o przemianach postaw Polaków pod red. Aleksandry Jasińskiej- Kani*. Światopogląd nam się liberalizuje, kobiety się emancypują, dzieci upodmiotowiają, pojawiają się postawy otwartości na obcych. Polacy i Polki idą – nieuchronnie, choć nie jednoliniowo i nie w takim samym tempie (zwolennicy PiS stanowczo w tyle) – w kierunku sekularyzacji, indywidualizacji i modernizacji. Konserwatystów to nie ucieszy, obrońców tradycji sfrustruje, postępowców uspokoi.
Na razie jednak jesteśmy krajem peryferyjnym, gdzie – podobnie jak na Malcie czy w Irlandii – utrzymuje się wysoki wskaźnik wartości tradycyjnych i religijności typu kościelnego. Naszemu zamiłowaniu do tradycji i religii towarzyszy ogromna duma z tego, że jesteśmy Polakami. Ta duma jest tak duża (95 proc. badanych), że łagodzi naszą tradycyjną ksenofobię. Coraz większa liczba osób może już znieść jako sąsiada lewicowca, Murzyna, Żyda, a nawet Cygana, co jednak jest niemożliwe w przypadku narkomana, pijaka, kryminalisty i geja.
Będąc krajem bardzo religijnym, jesteśmy ciągle społeczeństwem nastawionym na wartości materialistyczne (nawet pielgrzymka do Częstochowy służy przede wszystkim załatwianiu interesów biznesowych… o. Rydzyka, co zauważył ks. Sowa). W tym nastawieniu jesteśmy podobni do Ukrainy, Rosji i Białorusi i daleko nam do Danii czy Francji, gdzie ceni się wartości postmaterialistyczne, czyli samorealizację, ekspresję, autonomię, zaangażowanie obywatelskie i zaufanie społeczne. Zmiany w typie uznawanych wartości następują w Polsce pomału, głównie pod wpływem edukacji. Jak bowiem się okazuje, to nie lewica dokonuje rewolucji światopoglądowych, ale wykształcenie. Jarosław Gowin jako rektor wyższej uczelni w większym stopniu przyczynił się do odchodzenia od umiłowanej przez niego tradycji niż tabuny feministek, którymi – jako minister – gardzi!
Największe zmiany są widoczne w sferze prywatnej. Obserwujemy powolny zanik wzorca tradycyjnej rodziny, a zwłaszcza matki Polki. Kobieta jako „dzielna ofiara”, istota wychowująco-sprzątająca (a do tego pracująca) dominuje dziś głównie w telewizyjnych serialach. W realu macierzyństwo heroiczno-idealistyczne jest pomału wypierane przez „nową matkę”. Przez ostatnie kilkanaście lat spadło bowiem o 20 proc. poparcie dla opinii, że „kobieta, aby czuć się pełnowartościową, musi mieć dziecko”, i aż o 27 proc. wzrosło dla opinii, że „matka pracująca może zapewnić swojemu dziecku tyle samo ciepła i bezpieczeństwa, ile matka niepracująca”. Z opinią, że „ojcowie mogą równie dobrze opiekować się dziećmi jak matki”, zgadza się 60 proc. badanych. Coraz mniejsze poparcie ma też pogląd charakterystyczny dla tak zwanych rodzin tradycyjnych, że dziecku należy co jakiś czas „wlać”. U dzieci coraz mniej cenimy religijność i posłuszeństwo, coraz bardziej – niezależność i wyobraźnię. Polska rodzina pomaleńku, ale systematycznie zmierza w kierunku rodziny partnerskiej, liberalnej i zróżnicowanej, gdzie ceni się wolność jej członków, a rodzinnego szczęścia nie uzależnia od legalności małżeńskiego związku, lecz od realizacji takich potrzeb, jak: bliskość, zaufanie, bezpieczeństwo, rozwój, rozmowa.
We Francji, gdzie polityka prorodzinna mierzona wskaźnikiem dzietności odniosła największy z krajów europejskich sukces, uznaje się, że bardzo istotnym czynnikiem, który to spowodował, była zmiana stereotypu matki. Dziś kobieta pracująca i wychowująca (w dużej mierze z pomocą finansową państwa) jest kimś bardziej normalnym niż kobieta domowa, która poświęca się dzieciom, żyjąc z hojności własnego męża.
Donald Tusk i jego rząd mogą więc inwestować miliardy w politykę socjalną, ale jeśli nie zaczną wpływać na zmianę stereotypów, tradycyjnych ról płciowych, a zwłaszcza zbioru cenionych wartości, to będą to miliardy wyrzucone w błoto. Jak pisze bowiem prof. Jasińska-Kania w zakończeniu swojej książki: nic nie dzieje się automatycznie, „niezbędne jest zaangażowanie zarówno w rozpowszechnianie wartości samorealizacji, wolności, racjonalności, tolerancji, zaufania między ludźmi, sprawiedliwości społecznej i demokracji, jak i w politykę niwelującą podziały ekonomiczne, społeczne i polityczne, które uniemożliwiają docenienie tych wartości”.
Zbliżają się wakacje: politycy, poczytajcie trochę!
Na razie jednak jesteśmy krajem peryferyjnym, gdzie – podobnie jak na Malcie czy w Irlandii – utrzymuje się wysoki wskaźnik wartości tradycyjnych i religijności typu kościelnego. Naszemu zamiłowaniu do tradycji i religii towarzyszy ogromna duma z tego, że jesteśmy Polakami. Ta duma jest tak duża (95 proc. badanych), że łagodzi naszą tradycyjną ksenofobię. Coraz większa liczba osób może już znieść jako sąsiada lewicowca, Murzyna, Żyda, a nawet Cygana, co jednak jest niemożliwe w przypadku narkomana, pijaka, kryminalisty i geja.
Będąc krajem bardzo religijnym, jesteśmy ciągle społeczeństwem nastawionym na wartości materialistyczne (nawet pielgrzymka do Częstochowy służy przede wszystkim załatwianiu interesów biznesowych… o. Rydzyka, co zauważył ks. Sowa). W tym nastawieniu jesteśmy podobni do Ukrainy, Rosji i Białorusi i daleko nam do Danii czy Francji, gdzie ceni się wartości postmaterialistyczne, czyli samorealizację, ekspresję, autonomię, zaangażowanie obywatelskie i zaufanie społeczne. Zmiany w typie uznawanych wartości następują w Polsce pomału, głównie pod wpływem edukacji. Jak bowiem się okazuje, to nie lewica dokonuje rewolucji światopoglądowych, ale wykształcenie. Jarosław Gowin jako rektor wyższej uczelni w większym stopniu przyczynił się do odchodzenia od umiłowanej przez niego tradycji niż tabuny feministek, którymi – jako minister – gardzi!
Największe zmiany są widoczne w sferze prywatnej. Obserwujemy powolny zanik wzorca tradycyjnej rodziny, a zwłaszcza matki Polki. Kobieta jako „dzielna ofiara”, istota wychowująco-sprzątająca (a do tego pracująca) dominuje dziś głównie w telewizyjnych serialach. W realu macierzyństwo heroiczno-idealistyczne jest pomału wypierane przez „nową matkę”. Przez ostatnie kilkanaście lat spadło bowiem o 20 proc. poparcie dla opinii, że „kobieta, aby czuć się pełnowartościową, musi mieć dziecko”, i aż o 27 proc. wzrosło dla opinii, że „matka pracująca może zapewnić swojemu dziecku tyle samo ciepła i bezpieczeństwa, ile matka niepracująca”. Z opinią, że „ojcowie mogą równie dobrze opiekować się dziećmi jak matki”, zgadza się 60 proc. badanych. Coraz mniejsze poparcie ma też pogląd charakterystyczny dla tak zwanych rodzin tradycyjnych, że dziecku należy co jakiś czas „wlać”. U dzieci coraz mniej cenimy religijność i posłuszeństwo, coraz bardziej – niezależność i wyobraźnię. Polska rodzina pomaleńku, ale systematycznie zmierza w kierunku rodziny partnerskiej, liberalnej i zróżnicowanej, gdzie ceni się wolność jej członków, a rodzinnego szczęścia nie uzależnia od legalności małżeńskiego związku, lecz od realizacji takich potrzeb, jak: bliskość, zaufanie, bezpieczeństwo, rozwój, rozmowa.
We Francji, gdzie polityka prorodzinna mierzona wskaźnikiem dzietności odniosła największy z krajów europejskich sukces, uznaje się, że bardzo istotnym czynnikiem, który to spowodował, była zmiana stereotypu matki. Dziś kobieta pracująca i wychowująca (w dużej mierze z pomocą finansową państwa) jest kimś bardziej normalnym niż kobieta domowa, która poświęca się dzieciom, żyjąc z hojności własnego męża.
Donald Tusk i jego rząd mogą więc inwestować miliardy w politykę socjalną, ale jeśli nie zaczną wpływać na zmianę stereotypów, tradycyjnych ról płciowych, a zwłaszcza zbioru cenionych wartości, to będą to miliardy wyrzucone w błoto. Jak pisze bowiem prof. Jasińska-Kania w zakończeniu swojej książki: nic nie dzieje się automatycznie, „niezbędne jest zaangażowanie zarówno w rozpowszechnianie wartości samorealizacji, wolności, racjonalności, tolerancji, zaufania między ludźmi, sprawiedliwości społecznej i demokracji, jak i w politykę niwelującą podziały ekonomiczne, społeczne i polityczne, które uniemożliwiają docenienie tych wartości”.
Zbliżają się wakacje: politycy, poczytajcie trochę!