Właśnie skończyło się ściąganie do Polski klientów Sky Clubu. Blisko jedna trzecia z nich mogłaby normalnie dokończyć wakacje. Mogłaby, gdyby nie panika Urzędu Marszałkowskiego.
W przypadku prawie 1000 polskich turystów natychmiastowe ściąganie ich do kraju było nieuzasadnione. Zdaniem szefostwa Sky Clubu, Urząd Marszałkowski województwa Mazowieckiego odpowiedzialny za ewakuację, uległ panice i działał nieracjonalnie. Sprowadził do Polski ponad 4800 klientów Sky Clubu odpoczywających m.in. w Turcji, Grecji, Hiszpanii, Maroko, Tunezji, Egipcie. Wydał na to blisko 4 miliony złotych. Około trzech tysięcy osiemset turystów miało szczęście i zakończyło swój urlop w planowanym terminie, ponad tysiąc zmuszono jednak do wcześniejszego powrotu do kraju.
Wśród tych, którym wakacje skrócono jest Dorota Garstecka ze Swarzędza, która wraz z mężem i 10 letnią córką spędzała wakacje na Riwierze Olimpijskiej w Grecji w hotelu Platamon Palace.- Nam się tam krzywda nie działa. Niepotrzebnie nas ewakuowali - żali się Dorota. - Przyjechaliśmy 3 lipca, a już na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że najpewniej wracamy do kraju - opowiada Garstecka. Zaznacza, że lubi wiedzieć, na czym stoi. Dlatego zaczęła dzwonić do Urzędu Marszałkowskiego i do konsulatu. – Nikt nie był w stanie odpowiedzieć mi na podstawowe pytanie, czy hotel jest opłacony. Do dziś, mimo wielu próśb, nie mamy takiej informacji. Tymczasem z informacji zdobytych w hotelu wynikało, choć niejednoznacznie, że wszystko jest opłacone i nie mamy się o co martwić. Nikt nas nie wyrzuci - opowiada.
Mimo to po sześciu dniach 36 osób zostało odwiezionych na lotnisko w Salonikach i rozesłanych do Warszawy, Poznania i Katowic. - Menadżer hotelu w rozmowie podkreślił, że nie była to jego decyzja, tylko kogoś z Polski. Gdybym wiedziała, że hotel nie jest opłacony, wyjeżdżałabym z żalem, ale ze zrozumieniem. Teraz czuję, że zawiodło nie tylko biuro podróży, ale przede wszystkim państwowi urzędnicy – kwituje Dorota Garstecka.
O przerwanych wakacjach Polaków czytaj więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"
Wśród tych, którym wakacje skrócono jest Dorota Garstecka ze Swarzędza, która wraz z mężem i 10 letnią córką spędzała wakacje na Riwierze Olimpijskiej w Grecji w hotelu Platamon Palace.- Nam się tam krzywda nie działa. Niepotrzebnie nas ewakuowali - żali się Dorota. - Przyjechaliśmy 3 lipca, a już na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że najpewniej wracamy do kraju - opowiada Garstecka. Zaznacza, że lubi wiedzieć, na czym stoi. Dlatego zaczęła dzwonić do Urzędu Marszałkowskiego i do konsulatu. – Nikt nie był w stanie odpowiedzieć mi na podstawowe pytanie, czy hotel jest opłacony. Do dziś, mimo wielu próśb, nie mamy takiej informacji. Tymczasem z informacji zdobytych w hotelu wynikało, choć niejednoznacznie, że wszystko jest opłacone i nie mamy się o co martwić. Nikt nas nie wyrzuci - opowiada.
Mimo to po sześciu dniach 36 osób zostało odwiezionych na lotnisko w Salonikach i rozesłanych do Warszawy, Poznania i Katowic. - Menadżer hotelu w rozmowie podkreślił, że nie była to jego decyzja, tylko kogoś z Polski. Gdybym wiedziała, że hotel nie jest opłacony, wyjeżdżałabym z żalem, ale ze zrozumieniem. Teraz czuję, że zawiodło nie tylko biuro podróży, ale przede wszystkim państwowi urzędnicy – kwituje Dorota Garstecka.
O przerwanych wakacjach Polaków czytaj więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"