Mieszkańcy wielu miast północnej Syrii mają dość rebeliantów. Nie minął jeszcze strach przed starym reżimem, a już rodzi się lęk przed nowym.
We wtorek 4 sierpnia Ahmad Al-Saab, znany szabih (członek prorządowych bojówek), został zatrzymany w jednej z dzielnic Aleppo. Następnego dnia o jego zbliżającej się egzekucji mówili już wszyscy w mieście. - Sukkari o czwartej! Sukkari o czwartej! – krzyczał jeden z rebeliantów, ogłaszając miejsce i godzinę egzekucji.
O godzinie czwartej na placu Sukkari stawiło się kilka tysięcy gapiów. Zjechało też setki uzbrojonych po zęby rebeliantów. Niektóre bataliony z czarnymi flagami, kojarzonymi z Al-Kaidą. Owacyjne strzały w powietrze podgrzały i tak już gorącą atmosferę. Nagle wybuch, jeden, drugi. Wojsko Asada zaczyna bombardować dzielnicę. Egzekucja przerwana. - Wojsko wie wszystko. Poza tym śmigłowce krążą nad miastem. Natychmiast zauważają zgromadzenia ludzi - wyjaśnia Nour, młody aktywista. Rebelianci postanawiają pozbyć się Al-Saaba bez publiczności. Strzałem w głowę.
To właśnie takie publiczne „spektakle” u wielu Syryjczyków, którzy poprzednio popierali rebeliantów, teraz wzbudzają wątpliwości. - To już nie jest rewolucja, a religijne powstanie - mówi „Wprost” Firas, aktywista z Latakii, który przekracza regularnie granicę z Turcją. Firas pracował w agencji reklamowej w Arabii Saudyjskiej. Dwa lata temu wrócił do kraju, bo życie w konserwatywnym królestwie było dla niego nie do zniesienia. Kiedy wybuchły protesty, dołączył do opozycji. Zaczął też organizować pomoc dla uchodźców z innych miast. Gdy jego imię pojawiło się wśród raportów syryjskiej służby bezpieczeństwa, uciekł do Turcji. Dziś wrócił i jest rozczarowany towarzyszami broni: - Mówi się o dezercjach żołnierzy z regularnej armii, ja czasami też mam ochotę zdezerterować z rewolucji.
Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”, które od niedzielnego południa (12.00) jest już dostępne w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne też na Facebooku.
O godzinie czwartej na placu Sukkari stawiło się kilka tysięcy gapiów. Zjechało też setki uzbrojonych po zęby rebeliantów. Niektóre bataliony z czarnymi flagami, kojarzonymi z Al-Kaidą. Owacyjne strzały w powietrze podgrzały i tak już gorącą atmosferę. Nagle wybuch, jeden, drugi. Wojsko Asada zaczyna bombardować dzielnicę. Egzekucja przerwana. - Wojsko wie wszystko. Poza tym śmigłowce krążą nad miastem. Natychmiast zauważają zgromadzenia ludzi - wyjaśnia Nour, młody aktywista. Rebelianci postanawiają pozbyć się Al-Saaba bez publiczności. Strzałem w głowę.
To właśnie takie publiczne „spektakle” u wielu Syryjczyków, którzy poprzednio popierali rebeliantów, teraz wzbudzają wątpliwości. - To już nie jest rewolucja, a religijne powstanie - mówi „Wprost” Firas, aktywista z Latakii, który przekracza regularnie granicę z Turcją. Firas pracował w agencji reklamowej w Arabii Saudyjskiej. Dwa lata temu wrócił do kraju, bo życie w konserwatywnym królestwie było dla niego nie do zniesienia. Kiedy wybuchły protesty, dołączył do opozycji. Zaczął też organizować pomoc dla uchodźców z innych miast. Gdy jego imię pojawiło się wśród raportów syryjskiej służby bezpieczeństwa, uciekł do Turcji. Dziś wrócił i jest rozczarowany towarzyszami broni: - Mówi się o dezercjach żołnierzy z regularnej armii, ja czasami też mam ochotę zdezerterować z rewolucji.
Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”, które od niedzielnego południa (12.00) jest już dostępne w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne też na Facebooku.