Dzisiaj wieczorem jury pod przewodnictwem Michaela Manna ogłosi werdykt 69. festiwalu w Wenecji. Wśród najciekawszych tytułów imprezy znalazły się opowieści o dojrzewaniu we współczesnym świecie.
Na Lido zrobiło się spokojniej. Skończyły się konkursowe projekcje i pokazy specjalne głośnych tytułów mistrzów. Bulwarem Lungomare Marconi nie pędzą już na rowerach dziennikarze z akredytacjami na szyjach, w restauracyjkach przy Santa Maria Elisabetta nie słychać awantur, że jedzenie miało być gotowe dziesięć minut temu. Miejscowi z wielkimi piknikowymi koszami ciągną na plaże, gdzie na cały dzień wynajmują specjalne altanki.
Organizatorzy Mostry muszą jeszcze rozdać nagrody. Komu? W tym roku nie ma faworyta. Żaden film nie zdeklasował pozostałych, żaden nie rzucił widzów na kolana. Ale były w oficjalnym programie tytuły, które zostaną we mnie na dłużej. Zwłaszcza dwa — pod wieloma względami skrajnie różne stylistycznie, a jednak bliskie sobie opowieści o młodych bohaterach próbujących dorosnąć i wejść w dorosłe życie w XXI wieku.
Ludziom tu odwala
"Ludziom tu odwala, bo codziennie oglądają te same domy, te same ulicy, to samo niebo z tymi samymi gwiazdami” — mówi nastolatka z amerykańskiego college’u w "Spring Breakers". Harmony Korine, reżyserska gwiazda kina niezależnego, opowiada o wiosennych wakacjach kilku uczennic. Zmęczone codziennością bohaterki pragną przeżyć to, co oglądają na co dzień w telewizji, reklamach, grach wideo i hip-hopowych teledyskach. Chcą, aby ich świat stanął na głowie.
Kamera Korine’a rejestruje narkotyczny trans zapijaczonych dziewczyn ocierających się w pełnej pożądania fascynacji o muskularne ciała nawalonych surferów. To świat, w którym wszelkie granice przestały istnieć, a bogiem stała się zabawa.
„Spring Breakers” jest piekielnie ostrą i celną satyrą na dzisiejszą Amerykę rodem z reklam, filmów i gier komputerowych. Tandetną i plastikową. W rolach głównych autor obsadził gwiazdy Disneya — Vanessę Hudgens i Selenę Gomez, ucieleśnienie tworzonej z myślą o masowym widzu popkultury. Dla Korine to intertekstualna gra. Dla nich — niełatwy eksperyment na własnym wizerunku. - Oddałabym wszystko za swoich młodych fanów. Ale czasem muszę zrobić coś dla siebie — tłumaczyła Gomez. Ale pod pałacem nastolatki czekają na bohaterkę wszystkich plotkarskich portali, na swoją idolkę, której udało się usidlić Justina Biebera. Kiedy pojawia się na czerwonym dywanie, bębenki w uszach pękają od pisków.
"Fill the Void"
Na ten świat zamykają okno bohaterowie „Fill the Void”. Nowoczesność i popkultura docierają do nich wyłącznie poprzez odgłosy ulicy albo plakaty na przystanku autobusowym. Rama Burshtein portretuje środowisko ortodoksyjnych Żydów z Tel Avivu. Jej odwaga polega na tym, że w XXI wieku pokazuje ludzie, którzy żyją w konserwatywnej społeczności, nie buntując się przeciwko przekazywanymi od pokoleń wartościom i sztywnym kodeksom postępowania.
Reżyserka z bliska przygląda się dziewczynie, która ma wkrótce wyjść za mąż. Pokazuje jej dojrzewanie, coraz większą świadomość siebie, swoich pragnień, emocji.
- Zamknięte, niewielkie środowisko pozwoliło mi pokazać wszystko w olbrzymiej kondensacji - mówi Burshtein. - Interesowało mnie, jak blisko siebie są rozpacz, ból i szczęście.
Izraelka zrobiła film o poczuciu obowiązku wobec rodziny, ale też o wolności, którą nosi się w sobie, o meandrach uczuć, dylematach lojalności, posłuszeństwie.
Oba te filmy są dowodem na złożoność dzisiejszego świata. I zapisem skrajnie różnych sposobów odnalezienia siebie. W tym samym konkursie Olivier Assayas z sentymentem pokazał młodych francuskich buntowników z początków lat 70. Malarzy, pisarzy, poetów, którzy postanowili pójść szlakiem wytyczonym przez rewolucję roku 68, na własną rękę, na przekór wszelkim instytucją, szukają spełnienie. "Po maju" jest nostalgicznym westchnieniem francuskiego twórcy.
Coś jednak ciekawego dzieje się we współczesnym kinie. W czasie kryzysu, kiedy wiele wartości degraduje się, reżyserzy zwracają obiektyw kamery w stronę pokolenia, które wchodzi dopiero w życie. Przypominają, w co młodzi ludzie wierzyli kiedyś i pytają, w co wierzą dzisiaj.
Organizatorzy Mostry muszą jeszcze rozdać nagrody. Komu? W tym roku nie ma faworyta. Żaden film nie zdeklasował pozostałych, żaden nie rzucił widzów na kolana. Ale były w oficjalnym programie tytuły, które zostaną we mnie na dłużej. Zwłaszcza dwa — pod wieloma względami skrajnie różne stylistycznie, a jednak bliskie sobie opowieści o młodych bohaterach próbujących dorosnąć i wejść w dorosłe życie w XXI wieku.
Ludziom tu odwala
"Ludziom tu odwala, bo codziennie oglądają te same domy, te same ulicy, to samo niebo z tymi samymi gwiazdami” — mówi nastolatka z amerykańskiego college’u w "Spring Breakers". Harmony Korine, reżyserska gwiazda kina niezależnego, opowiada o wiosennych wakacjach kilku uczennic. Zmęczone codziennością bohaterki pragną przeżyć to, co oglądają na co dzień w telewizji, reklamach, grach wideo i hip-hopowych teledyskach. Chcą, aby ich świat stanął na głowie.
Kamera Korine’a rejestruje narkotyczny trans zapijaczonych dziewczyn ocierających się w pełnej pożądania fascynacji o muskularne ciała nawalonych surferów. To świat, w którym wszelkie granice przestały istnieć, a bogiem stała się zabawa.
„Spring Breakers” jest piekielnie ostrą i celną satyrą na dzisiejszą Amerykę rodem z reklam, filmów i gier komputerowych. Tandetną i plastikową. W rolach głównych autor obsadził gwiazdy Disneya — Vanessę Hudgens i Selenę Gomez, ucieleśnienie tworzonej z myślą o masowym widzu popkultury. Dla Korine to intertekstualna gra. Dla nich — niełatwy eksperyment na własnym wizerunku. - Oddałabym wszystko za swoich młodych fanów. Ale czasem muszę zrobić coś dla siebie — tłumaczyła Gomez. Ale pod pałacem nastolatki czekają na bohaterkę wszystkich plotkarskich portali, na swoją idolkę, której udało się usidlić Justina Biebera. Kiedy pojawia się na czerwonym dywanie, bębenki w uszach pękają od pisków.
"Fill the Void"
Na ten świat zamykają okno bohaterowie „Fill the Void”. Nowoczesność i popkultura docierają do nich wyłącznie poprzez odgłosy ulicy albo plakaty na przystanku autobusowym. Rama Burshtein portretuje środowisko ortodoksyjnych Żydów z Tel Avivu. Jej odwaga polega na tym, że w XXI wieku pokazuje ludzie, którzy żyją w konserwatywnej społeczności, nie buntując się przeciwko przekazywanymi od pokoleń wartościom i sztywnym kodeksom postępowania.
Reżyserka z bliska przygląda się dziewczynie, która ma wkrótce wyjść za mąż. Pokazuje jej dojrzewanie, coraz większą świadomość siebie, swoich pragnień, emocji.
- Zamknięte, niewielkie środowisko pozwoliło mi pokazać wszystko w olbrzymiej kondensacji - mówi Burshtein. - Interesowało mnie, jak blisko siebie są rozpacz, ból i szczęście.
Izraelka zrobiła film o poczuciu obowiązku wobec rodziny, ale też o wolności, którą nosi się w sobie, o meandrach uczuć, dylematach lojalności, posłuszeństwie.
Oba te filmy są dowodem na złożoność dzisiejszego świata. I zapisem skrajnie różnych sposobów odnalezienia siebie. W tym samym konkursie Olivier Assayas z sentymentem pokazał młodych francuskich buntowników z początków lat 70. Malarzy, pisarzy, poetów, którzy postanowili pójść szlakiem wytyczonym przez rewolucję roku 68, na własną rękę, na przekór wszelkim instytucją, szukają spełnienie. "Po maju" jest nostalgicznym westchnieniem francuskiego twórcy.
Coś jednak ciekawego dzieje się we współczesnym kinie. W czasie kryzysu, kiedy wiele wartości degraduje się, reżyserzy zwracają obiektyw kamery w stronę pokolenia, które wchodzi dopiero w życie. Przypominają, w co młodzi ludzie wierzyli kiedyś i pytają, w co wierzą dzisiaj.