Paweł Miter zdecydował się, w autoryzowanej rozmowie, opowiedzieć nam o tym, jak nagrywał prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego. Miter zasłynął tym, że otrzymał pracę w TVP powołując się na znajomość z prezydentem (mężczyzna używał skrzynki "udającej" skrzynkę e-mailową szefa prezydenckiej Kancelarii Jacka Michałowskiego). W sprawie Amber Gold pojawił się jako ten, który dostarczył fałszywą notatkę ABW Marcinowi P.
Jak prowokowano sędziego Milewskiego - oryginalne nagranie
Sylwester Latkowski, Michał Majewski: Co skłoniło pana do przeprowadzenia prowokacji z sędzią Ryszardem Milewskim?
Paweł Miter: Od dłuższego czasu interesowałem się sprawą Amber Gold. 6 września upubliczniona została informacja, że minister Jarosław Gowin zlecił kontrolę pracy sędziego Milewskiego z Gdańska. Wiedziałem o tym dzień wcześniej. Postanowiłem wykonać telefon testowy, by sprawdzić jak na tę wiadomość zareaguje Milewski.
Skąd pan wiedział, że będzie kontrola Sądu Okręgowego w Gdańsku?
Informacja, którą zdobyłem pochodziła z okolic Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zadzwonił pan do Milewskiego i...?
5 września najpierw zadzwoniłem na telefon komórkowy, który dostałem od swego informatora. Milewski nie odbierał. Po kilku minutach zadzwoniłem przez sekretariat. Powiedziałem, że dzwonię z sekretariatu szefa Kancelarii Premiera, od ministra Tomasza Arabskiego. Sekretarka połączyła mnie z gabinetem prezesa sądu. Pan Milewski w ogóle nie był zaskoczony telefonem. Bez żadnych pytań podjął ze mną rozmowę.
Jak się pan przedstawił?
Jako asystent Arabskiego.
Co pan powiedział?
Rozmowa trwała około czterech minut. Stwierdziłem, że dzwonię w związku z ważną sprawą dla pana premiera. On powiedział, że domyśla się, iż dzwonię w sprawie Amber Gold. Oznajmił, że oczekiwał kontaktu, bo oni nie wiedzą do końca co mają robić z tą historią. Zapytałem sędziego, czy wie, że jutro zostanie zarządzona kontrola jego pracy. Pan Milewski nie był zaskoczony.
I co dalej?
Powiedziałem, że pan premier chciałby się w sprawie Amber Gold spotkać z nim i kilkoma innymi sędziami z Gdańska. Ucieszył się. Stwierdził, że oczekiwał jakiejś reakcji, bo ma ważne informacje dla pana premiera. Informacje, którymi nie był zainteresowany minister Gowin podczas sierpniowej wizyty w Gdańsku.
Milewski zaznaczył, że jest prezesem sądu dopiero od 2,5 roku. I większość łagodnych wyroków dla pana P., bodajże sześć, zapadło przed jego kadencją. Zaznaczył, że - jego zdaniem - jest kilku sędziów w wydziałach cywilnych, którzy nie dopełnili swych obowiązków w prowadzeniu spraw pana P. Potwierdziłem także numer telefonu komórkowego Milewskiego, który otrzymałem od swego informatora. Milewski stwierdził, że już kiedyś podawał numer swego telefonu komórkowego ministrowi Arabskiemu. Ale zapewne był to inny numer, bo sędzia wymienił komórkę. Zakończyłem wskazaniem, aby Milewski czekał na kontakt z kancelarii premiera. Sędzia stwierdził, że czeka na telefon.
Czy pan tę pierwszą rozmowę nagrał?
Nie. Ale fakt odbycia takiej rozmowy można stwierdzić patrząc w bilingi. Pan Milewski pogrąża się mówiąc, że rozmowa opublikowana przez "Gazetę Polską Codziennie" to dwie skompilowane rozmowy, połączone w jedną. To bzdura.
Ile było tych rozmów?
Trzy. O pierwszej z 5 września już powiedziałem. Druga odbyła się pół godziny później. To była krótka wymiana zdań. Zadzwoniłem do Milewskiego na komórkę i powiedziałem, mu że nazajutrz o godz. 14 zatelefonuje do niego minister Arabski. Sędzia powiedział, że będzie oczekiwał na telefon ministra.
Czy druga rozmowa jest nagrana?
Nie.
Dlaczego pan nie nagrał pierwszej i drugiej rozmowy z 5 września?
Wiem, że brak nagrań tych rozmów może tworzyć pole do ataków na mnie, może służyć do podważania mojej wiarygodności. Dlaczego nie nagrałem? Nie sądziłem, że ta akcja tak zatrybi! Byłem przekonany, że Milewski powie, bym nadesłał oficjalne pismo, bo nie ma mowy, by on rozmawiał o takich sprawach i to jeszcze przez telefon. Dopiero do trzeciej rozmowy, która odbyła się 6 września przygotowałem sprzęt do nagrywania.
Czy pan robił tę prowokacje z "Gazetą Polską Codziennie"?
Nie jestem pracownikiem tej gazety. Ale prawda jest taka, że jestem w ścisłym kontakcie z autorem artykułu, który ujawnia treść nagrania z 6 września.
Czyli przed pierwszym telefonem kontaktuje się pan z Samuelem Pereirą, który napisał tekst w "GPC"?
Tak, informowałem go, że planuję takie działanie. Jestem z nim w permanentnym kontakcie. Głównie za pomocą Facebooka. Zmieniamy numery telefonów, bo obawiamy się podsłuchów ABW.
Czy decyzję o nagraniu trzeciej rozmowy podejmuje pan z "Gazetą Polską Codziennie"?
Tak. 6 września o godzinie 14, bodajże z trzema minutami, wykonuję telefon do pana Milewskiego. Zapis tej rozmowy ujawniła "GPC".
Potem zostaje wysłany mail do sędziego Milewskiego z fałszywego adresu Tomasza Arabskiego. Kto wymyślił, żeby posłać sędziemu Milewskiemu tego maila?
Ja to wymyśliłem, a treść tego maila nie była konsultowana z "GPC". Miałem akceptację tego pomysłu i tego, że to dobra idea.
Od kogo?
Od redaktora Pereiry.
Po co ten mail? Rozmowa nie wystarczyła?
Mnie się wydawało, że jedna nagrana rozmowa nie wystarczy. Dzisiaj trochę inaczej patrzę na tę sytuację.
Jak?
Nie miałem zaplecza prawnego. Nie miałem w gazecie kogoś, kto by powiedział, że do tego stopnia możemy się posunąć, do tego nie. Tu wystarczy. Tego nie potrzeba.
Czy "Gazeta Polska Codziennie" zapewnia panu jakąś ochronę prawną?
Nie
Dlaczego nie zdecydował się pan od początku wystąpić z otwartą przyłbicą i ujawnić tej prowokacji pod swoim nazwiskiem?
Były trzy powody. Pierwszy to niedawny artykuł na mój temat w "Gazecie Wyborczej", który był nierzetelny i przedstawiał mnie w krzywym zwierciadle. Po drugie, obawiałem się, że ta sprawa zostanie publicznie odebrana jako "taśmy Mitera", a nie "taśmy Milewskiego". Proszę pamiętać, że ja nie ma mam etatu w żadnej gazecie. Gdybym ja to wypuścił, pole rażenia tej sprawy byłoby mniejsze. Byłoby tak, że oto ktoś mało istotny, za kim nikt nie stoi, przychodzi i ujawnia taką bombę. Odbiór medialny mógłby być słabszy.
Organizuje pan prowokację, ma pan ją odwagę wykonać, a potem nie chce się pan do niej przyznać?
Jestem brawurowy w tym co robię. I to nie jest tak, że ja nie chcę wziąć za to odpowiedzialności. Dla dobra sprawy zgodziłem się, żeby mój udział w pierwszym etapie po ujawnieniu tej sprawy był zerowy.
Czy pan robił tę dziennikarską prowokację od początku z "Gazetą Polską Codziennie", czy też zrobił pan ją samodzielnie, a potem przyniósł efekty swej pracy do tego dziennika?
Prowokacja urodziła się w mojej głowie. Obecność dziennikarza z "Gazety Polskiej Codziennie" była dla mnie gwarancją, że ten temat ujrzy światło dzienne.
Jeszcze raz. Pan dokonał tej prowokacji i dopiero potem zatelefonował do redaktora Pereiry?
Kontaktowaliśmy się wcześniej i w trakcie tej prowokacji. Natomiast ja nie miałem gwarancji, że "GPC" ten temat weźmie. Gwarancja pojawiła się, gdy była już nagrana taśma z rozmowy między mną i Milewskim. Potem zastanawialiśmy się z Samuelem Pereirą, jaki element jeszcze dołożyć, żeby pole rażenia tej sprawy było większe. I tutaj pojawiała się kwestia maila.
"GPC" namawiała pana, żeby pan się odkrył, wystąpił pod nazwiskiem przy tej sprawie?
Nie. I trochę się z tym źle czuję. Nawet przed chwilą redaktor Pereira mówił mi, żebym został w ukryciu, bo mnie media zjedzą, bo w niekorzystny sposób zmieni to kontekst tej prowokacji. Jednak zdecydowałem się na kontakt z panami, bo to ja odpowiadam za tę akcję i jestem jej autorem. Mówię o tym wszystkim teraz, choć wiem, że za chwilę prokuratorzy czy funkcjonariusze ABW mogą w sprawie tej prowokacji podjąć ostre działania.
Dlaczego "GPC" nie chciało, żeby pan się ujawnił?
Proszę pamiętać, że jestem osobą przez niektórych ocenianą jako kontrowersyjna. Odpowiadam za prowokację, która przez większość mediów została odebrana negatywnie. Mówię o akcji, gdy dostałem program w TVP, do czego wystarczyło powołanie się na wpływy w Kancelarii Prezydenta. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą mnie odbierać jako chłystka, oszołoma, który może być mitomanem. Być może to zaważyło na taktyce "GPC". Być może to, że przed aresztowaniem Marcina P. miałem z nim dość bliskie relacje.
Pan przekazał Marcinowi P. notatkę ABW o akcji "Ikar" przeciw Amber Gold. P. ją zaprezentował publicznie. Szybko okazało się, że to fałszywka.
Ta nieszczęsna notatka wyszła ode mnie. Nieszczęsna, bo też mam wobec tego dokumentu wątpliwości. Mam na ten temat swoją teorię, ale to nie jest czas, by o tym mówić.
Historia z tą notatką podważa pana wiarygodność.
Niewątpliwie. P. dzwonił do mnie roztrzęsiony z prośbą, by mógł tę notatkę ujawnić. P. pewnie liczył, że gdy ujawni taki dokument, to służby się cofną w działaniach przeciw niemu. Być może historia z rzekomą notatką ABW sprawiała, że "GPC" chciała, bym pozostał w cieniu.
Po co pan zrobił tę prowokację z Milewskim? Co pan chciał pokazać?
Z doniesień mediów, komentarzy publicystów wnoszę, że moja prowokacja była udana. Ona pokazuje nieprawidłowości, uchybienia w wymiarze sprawiedliwości na Pomorzu. Sami przecież nawoływaliście, żeby przenieść śledztwo w sprawie Amber Gold, bo są niejasności wokół prokuratora nadzorującego to postępowanie. Chciałem tą prowokacją sprawdzić, jak głębokie są te nieprawidłowości i czy sięgają na najwyższy szczebel sędziowski.
Czy pan otrzymał od "GPC" jakieś wynagrodzenie?
Nie. Żadnych pieniędzy. Nie było takich rozmów. Nie ukrywam, że to mnie wiele kosztowało, choćby ze względu na telefony (śmiech).
Pan uważa się za dziennikarza?
Należę do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Pytanie, czy dziennikarz musi mieć etat w mediach? Bo jeśli musi, to ja tym dziennikarzem nie jestem. Nie gniewam się, jeśli ktoś mówi, że nie jestem dziennikarzem. A jest mi miło, jeśli ktoś ocenia, że wykonałem dobrą robotę dziennikarską.
Sylwester Latkowski, Michał Majewski: Co skłoniło pana do przeprowadzenia prowokacji z sędzią Ryszardem Milewskim?
Paweł Miter: Od dłuższego czasu interesowałem się sprawą Amber Gold. 6 września upubliczniona została informacja, że minister Jarosław Gowin zlecił kontrolę pracy sędziego Milewskiego z Gdańska. Wiedziałem o tym dzień wcześniej. Postanowiłem wykonać telefon testowy, by sprawdzić jak na tę wiadomość zareaguje Milewski.
Skąd pan wiedział, że będzie kontrola Sądu Okręgowego w Gdańsku?
Informacja, którą zdobyłem pochodziła z okolic Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zadzwonił pan do Milewskiego i...?
5 września najpierw zadzwoniłem na telefon komórkowy, który dostałem od swego informatora. Milewski nie odbierał. Po kilku minutach zadzwoniłem przez sekretariat. Powiedziałem, że dzwonię z sekretariatu szefa Kancelarii Premiera, od ministra Tomasza Arabskiego. Sekretarka połączyła mnie z gabinetem prezesa sądu. Pan Milewski w ogóle nie był zaskoczony telefonem. Bez żadnych pytań podjął ze mną rozmowę.
Jak się pan przedstawił?
Jako asystent Arabskiego.
Co pan powiedział?
Rozmowa trwała około czterech minut. Stwierdziłem, że dzwonię w związku z ważną sprawą dla pana premiera. On powiedział, że domyśla się, iż dzwonię w sprawie Amber Gold. Oznajmił, że oczekiwał kontaktu, bo oni nie wiedzą do końca co mają robić z tą historią. Zapytałem sędziego, czy wie, że jutro zostanie zarządzona kontrola jego pracy. Pan Milewski nie był zaskoczony.
I co dalej?
Powiedziałem, że pan premier chciałby się w sprawie Amber Gold spotkać z nim i kilkoma innymi sędziami z Gdańska. Ucieszył się. Stwierdził, że oczekiwał jakiejś reakcji, bo ma ważne informacje dla pana premiera. Informacje, którymi nie był zainteresowany minister Gowin podczas sierpniowej wizyty w Gdańsku.
Milewski zaznaczył, że jest prezesem sądu dopiero od 2,5 roku. I większość łagodnych wyroków dla pana P., bodajże sześć, zapadło przed jego kadencją. Zaznaczył, że - jego zdaniem - jest kilku sędziów w wydziałach cywilnych, którzy nie dopełnili swych obowiązków w prowadzeniu spraw pana P. Potwierdziłem także numer telefonu komórkowego Milewskiego, który otrzymałem od swego informatora. Milewski stwierdził, że już kiedyś podawał numer swego telefonu komórkowego ministrowi Arabskiemu. Ale zapewne był to inny numer, bo sędzia wymienił komórkę. Zakończyłem wskazaniem, aby Milewski czekał na kontakt z kancelarii premiera. Sędzia stwierdził, że czeka na telefon.
Czy pan tę pierwszą rozmowę nagrał?
Nie. Ale fakt odbycia takiej rozmowy można stwierdzić patrząc w bilingi. Pan Milewski pogrąża się mówiąc, że rozmowa opublikowana przez "Gazetę Polską Codziennie" to dwie skompilowane rozmowy, połączone w jedną. To bzdura.
Ile było tych rozmów?
Trzy. O pierwszej z 5 września już powiedziałem. Druga odbyła się pół godziny później. To była krótka wymiana zdań. Zadzwoniłem do Milewskiego na komórkę i powiedziałem, mu że nazajutrz o godz. 14 zatelefonuje do niego minister Arabski. Sędzia powiedział, że będzie oczekiwał na telefon ministra.
Czy druga rozmowa jest nagrana?
Nie.
Dlaczego pan nie nagrał pierwszej i drugiej rozmowy z 5 września?
Wiem, że brak nagrań tych rozmów może tworzyć pole do ataków na mnie, może służyć do podważania mojej wiarygodności. Dlaczego nie nagrałem? Nie sądziłem, że ta akcja tak zatrybi! Byłem przekonany, że Milewski powie, bym nadesłał oficjalne pismo, bo nie ma mowy, by on rozmawiał o takich sprawach i to jeszcze przez telefon. Dopiero do trzeciej rozmowy, która odbyła się 6 września przygotowałem sprzęt do nagrywania.
Czy pan robił tę prowokacje z "Gazetą Polską Codziennie"?
Nie jestem pracownikiem tej gazety. Ale prawda jest taka, że jestem w ścisłym kontakcie z autorem artykułu, który ujawnia treść nagrania z 6 września.
Czyli przed pierwszym telefonem kontaktuje się pan z Samuelem Pereirą, który napisał tekst w "GPC"?
Tak, informowałem go, że planuję takie działanie. Jestem z nim w permanentnym kontakcie. Głównie za pomocą Facebooka. Zmieniamy numery telefonów, bo obawiamy się podsłuchów ABW.
Czy decyzję o nagraniu trzeciej rozmowy podejmuje pan z "Gazetą Polską Codziennie"?
Tak. 6 września o godzinie 14, bodajże z trzema minutami, wykonuję telefon do pana Milewskiego. Zapis tej rozmowy ujawniła "GPC".
Potem zostaje wysłany mail do sędziego Milewskiego z fałszywego adresu Tomasza Arabskiego. Kto wymyślił, żeby posłać sędziemu Milewskiemu tego maila?
Ja to wymyśliłem, a treść tego maila nie była konsultowana z "GPC". Miałem akceptację tego pomysłu i tego, że to dobra idea.
Od kogo?
Od redaktora Pereiry.
Po co ten mail? Rozmowa nie wystarczyła?
Mnie się wydawało, że jedna nagrana rozmowa nie wystarczy. Dzisiaj trochę inaczej patrzę na tę sytuację.
Jak?
Nie miałem zaplecza prawnego. Nie miałem w gazecie kogoś, kto by powiedział, że do tego stopnia możemy się posunąć, do tego nie. Tu wystarczy. Tego nie potrzeba.
Czy "Gazeta Polska Codziennie" zapewnia panu jakąś ochronę prawną?
Nie
Dlaczego nie zdecydował się pan od początku wystąpić z otwartą przyłbicą i ujawnić tej prowokacji pod swoim nazwiskiem?
Były trzy powody. Pierwszy to niedawny artykuł na mój temat w "Gazecie Wyborczej", który był nierzetelny i przedstawiał mnie w krzywym zwierciadle. Po drugie, obawiałem się, że ta sprawa zostanie publicznie odebrana jako "taśmy Mitera", a nie "taśmy Milewskiego". Proszę pamiętać, że ja nie ma mam etatu w żadnej gazecie. Gdybym ja to wypuścił, pole rażenia tej sprawy byłoby mniejsze. Byłoby tak, że oto ktoś mało istotny, za kim nikt nie stoi, przychodzi i ujawnia taką bombę. Odbiór medialny mógłby być słabszy.
Organizuje pan prowokację, ma pan ją odwagę wykonać, a potem nie chce się pan do niej przyznać?
Jestem brawurowy w tym co robię. I to nie jest tak, że ja nie chcę wziąć za to odpowiedzialności. Dla dobra sprawy zgodziłem się, żeby mój udział w pierwszym etapie po ujawnieniu tej sprawy był zerowy.
Czy pan robił tę dziennikarską prowokację od początku z "Gazetą Polską Codziennie", czy też zrobił pan ją samodzielnie, a potem przyniósł efekty swej pracy do tego dziennika?
Prowokacja urodziła się w mojej głowie. Obecność dziennikarza z "Gazety Polskiej Codziennie" była dla mnie gwarancją, że ten temat ujrzy światło dzienne.
Jeszcze raz. Pan dokonał tej prowokacji i dopiero potem zatelefonował do redaktora Pereiry?
Kontaktowaliśmy się wcześniej i w trakcie tej prowokacji. Natomiast ja nie miałem gwarancji, że "GPC" ten temat weźmie. Gwarancja pojawiła się, gdy była już nagrana taśma z rozmowy między mną i Milewskim. Potem zastanawialiśmy się z Samuelem Pereirą, jaki element jeszcze dołożyć, żeby pole rażenia tej sprawy było większe. I tutaj pojawiała się kwestia maila.
"GPC" namawiała pana, żeby pan się odkrył, wystąpił pod nazwiskiem przy tej sprawie?
Nie. I trochę się z tym źle czuję. Nawet przed chwilą redaktor Pereira mówił mi, żebym został w ukryciu, bo mnie media zjedzą, bo w niekorzystny sposób zmieni to kontekst tej prowokacji. Jednak zdecydowałem się na kontakt z panami, bo to ja odpowiadam za tę akcję i jestem jej autorem. Mówię o tym wszystkim teraz, choć wiem, że za chwilę prokuratorzy czy funkcjonariusze ABW mogą w sprawie tej prowokacji podjąć ostre działania.
Dlaczego "GPC" nie chciało, żeby pan się ujawnił?
Proszę pamiętać, że jestem osobą przez niektórych ocenianą jako kontrowersyjna. Odpowiadam za prowokację, która przez większość mediów została odebrana negatywnie. Mówię o akcji, gdy dostałem program w TVP, do czego wystarczyło powołanie się na wpływy w Kancelarii Prezydenta. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą mnie odbierać jako chłystka, oszołoma, który może być mitomanem. Być może to zaważyło na taktyce "GPC". Być może to, że przed aresztowaniem Marcina P. miałem z nim dość bliskie relacje.
Pan przekazał Marcinowi P. notatkę ABW o akcji "Ikar" przeciw Amber Gold. P. ją zaprezentował publicznie. Szybko okazało się, że to fałszywka.
Ta nieszczęsna notatka wyszła ode mnie. Nieszczęsna, bo też mam wobec tego dokumentu wątpliwości. Mam na ten temat swoją teorię, ale to nie jest czas, by o tym mówić.
Historia z tą notatką podważa pana wiarygodność.
Niewątpliwie. P. dzwonił do mnie roztrzęsiony z prośbą, by mógł tę notatkę ujawnić. P. pewnie liczył, że gdy ujawni taki dokument, to służby się cofną w działaniach przeciw niemu. Być może historia z rzekomą notatką ABW sprawiała, że "GPC" chciała, bym pozostał w cieniu.
Po co pan zrobił tę prowokację z Milewskim? Co pan chciał pokazać?
Z doniesień mediów, komentarzy publicystów wnoszę, że moja prowokacja była udana. Ona pokazuje nieprawidłowości, uchybienia w wymiarze sprawiedliwości na Pomorzu. Sami przecież nawoływaliście, żeby przenieść śledztwo w sprawie Amber Gold, bo są niejasności wokół prokuratora nadzorującego to postępowanie. Chciałem tą prowokacją sprawdzić, jak głębokie są te nieprawidłowości i czy sięgają na najwyższy szczebel sędziowski.
Czy pan otrzymał od "GPC" jakieś wynagrodzenie?
Nie. Żadnych pieniędzy. Nie było takich rozmów. Nie ukrywam, że to mnie wiele kosztowało, choćby ze względu na telefony (śmiech).
Pan uważa się za dziennikarza?
Należę do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Pytanie, czy dziennikarz musi mieć etat w mediach? Bo jeśli musi, to ja tym dziennikarzem nie jestem. Nie gniewam się, jeśli ktoś mówi, że nie jestem dziennikarzem. A jest mi miło, jeśli ktoś ocenia, że wykonałem dobrą robotę dziennikarską.