Mówiąc wprost, najnudniejszym i najbardziej nadużywanym – także przez media – zdaniem ostatnich tygodni jest „Państwo nie działa” (ewentualnie w wariancie dokonanym „Państwo znów nie zadziałało”). Jest to sformułowanie bezpłodne, bo nic kompletnie z niego nie wynika. Nie ma czegoś takiego jak anonimowe państwo, nie ma żadnego obcego tworu, który ktoś nam narzucił, żeby nas ogłupiać, ciemiężyć i wykorzystywać. To wszystko już było i szczęśliwie minęło. Państwo dziś to umowa społeczna, państwo to my wszyscy, którzy chcemy tu żyć. Z jednej więc strony urzędnicy, osoby na stanowiskach, mające władzę i paragrafy. Z drugiej – my, obywatele, podobno świadomi i osobiście zainteresowani tym, by „Polska rosła w siłę”. Albo czujemy się wszyscy odpowiedzialni – wobec innych członków tej społeczności – albo się do tego nie poczuwamy. I wtedy rzeczywiście nic nie działa.
Ostatnio na antenie Radia Tok FM poproszono mnie o ocenę filmiku, na którym kierowca firmy kurierskiej wyprzedzał poboczem, łamiąc wszelkie możliwe zakazy i zasady zdrowego rozsądku. Obejrzałem i – szczerze mówiąc – niespecjalnie mnie to ruszyło. A mało to oglądamy na co dzień takich scenek w realu? Polskie drogi to miejsce, na którym ktoś nieustannie podejmuje albo próby samobójcze, albo próby pozbawienia życia innych. Tu wylewamy swoje żale, tu epatujemy agresją, tu chcemy innym pokazać swoją wyższość, lepszość, cwańszość. A przy okazji wyższy stan majątkowy i – rzecz jasna, lepsze w naszym naiwnym mniemaniu – umiejętności za kierownicą. To my tak postępujemy – a nie policja, która jest zresztą kompletnie bezradna w łapaniu prawdziwych piratów drogowych. Od organów państwa ja, kierowca – także czasem nieprzestrzegający ograniczenia prędkości – muszę wręcz oczekiwać, że będą mnie karać zdecydowanie i nieodwołalnie. Zamiast przyjmować od kierowców zwyczajowe co łaska do kieszeni.
Od kilku dni hasło „państwo nie działa” pojawiło się w kontekście dwóch wydarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną. W puckiej rodzinie zastępczej doszło do horroru, śmierci dwójki bezbronnych dzieci. Wyspecjalizowane urzędy państwowe zawiodły na całej linii – to prawda. Ale czy nie są winni także ci szeregowi obywatele, którzy musieli od dawna wiedzieć, co się w tej rodzinie dzieje? Nikt się zainteresował, nikt nic nie słyszał, nie widział? Mamy odziedziczoną po półwieczu PRL organiczną niechęć do składania donosów – takich pod nazwiskiem, które mogłyby się dla nas wiązać z kłopotliwymi przejściami (przesłuchania, kolędowanie po sądach, narażanie się współpracownikom czy sąsiadom). A jednak czasem trzeba, nie ma po prostu innego wyjścia. Nie może być społecznego przyzwolenia na łamanie prawa, w tym przypadku na robienie fizycznej krzywdy Bogu ducha winnym dzieciakom.
W lubińskim gimnazjum nikt nikomu fizycznie nie zaszkodził. Ale krzywdy psychiczne bywają dużo dotkliwsze. Obrazki z udziałem księdza dyrektora zrobiły w Polsce ogromne wrażenie. Na mnie nie mniejsze wrażenie robi reakcja lokalnego środowiska, uczniów, rodziców – którzy stanęli mocno w obronie niesławnego bohatera. Że to takie niewinne, zabawne, że przecież takie imprezy są od lat i że incydent został szkodliwie nagłośniony przez media. Dyskusję o roli mediów pomijam (pisze o tym Szymon Hołownia). Chciałoby się jednak powiedzieć: „rany boskie!”. Jeśli ludzie nie rozumieją, że dzieje się u nich zło, to tym samym rozgrzeszają urzędników, którzy w efekcie mogą się poczuć całkowicie zwolnieni z obowiązku interweniowania. Czy gdyby sprawa lubińska nie została nagłośniona, prokuratura wzięłaby się do roboty?
Piszemy w tym „Wprost” o sprawie ekshumacji smoleńskich. Tu, muszę przyznać, państwa obronić się nie da. Temat jest drastyczny, nie zajmujemy się nim, by czymkolwiek epatować. Nie zajmujemy się nim z satysfakcją. W Polsce zmarli otoczeni są czcią. I słusznie. Sam pomysł, by odkopywać i badać zwłoki budzi w nas niechęć, lęk, odrazę. A jednak okazało się, że w tym przypadku jest to konieczne. Jeśli z państwowymi honorami żegnaliśmy ofiary katastrofy, to musimy mieć absolutną pewność, że państwo pożegnało we właściwy sposób właściwe osoby. Już dokonane ekshumacje wskazują, że było inaczej. A to nie koniec. To po stronie obecnie rządzących jest udowodnienie, że wywiązali się ze swoich obowiązków. Lub że potrafią dziś w miarę możliwości naprawić własne, w istocie i dosłownie, tragiczne błędy.
Od kilku dni hasło „państwo nie działa” pojawiło się w kontekście dwóch wydarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną. W puckiej rodzinie zastępczej doszło do horroru, śmierci dwójki bezbronnych dzieci. Wyspecjalizowane urzędy państwowe zawiodły na całej linii – to prawda. Ale czy nie są winni także ci szeregowi obywatele, którzy musieli od dawna wiedzieć, co się w tej rodzinie dzieje? Nikt się zainteresował, nikt nic nie słyszał, nie widział? Mamy odziedziczoną po półwieczu PRL organiczną niechęć do składania donosów – takich pod nazwiskiem, które mogłyby się dla nas wiązać z kłopotliwymi przejściami (przesłuchania, kolędowanie po sądach, narażanie się współpracownikom czy sąsiadom). A jednak czasem trzeba, nie ma po prostu innego wyjścia. Nie może być społecznego przyzwolenia na łamanie prawa, w tym przypadku na robienie fizycznej krzywdy Bogu ducha winnym dzieciakom.
W lubińskim gimnazjum nikt nikomu fizycznie nie zaszkodził. Ale krzywdy psychiczne bywają dużo dotkliwsze. Obrazki z udziałem księdza dyrektora zrobiły w Polsce ogromne wrażenie. Na mnie nie mniejsze wrażenie robi reakcja lokalnego środowiska, uczniów, rodziców – którzy stanęli mocno w obronie niesławnego bohatera. Że to takie niewinne, zabawne, że przecież takie imprezy są od lat i że incydent został szkodliwie nagłośniony przez media. Dyskusję o roli mediów pomijam (pisze o tym Szymon Hołownia). Chciałoby się jednak powiedzieć: „rany boskie!”. Jeśli ludzie nie rozumieją, że dzieje się u nich zło, to tym samym rozgrzeszają urzędników, którzy w efekcie mogą się poczuć całkowicie zwolnieni z obowiązku interweniowania. Czy gdyby sprawa lubińska nie została nagłośniona, prokuratura wzięłaby się do roboty?
Piszemy w tym „Wprost” o sprawie ekshumacji smoleńskich. Tu, muszę przyznać, państwa obronić się nie da. Temat jest drastyczny, nie zajmujemy się nim, by czymkolwiek epatować. Nie zajmujemy się nim z satysfakcją. W Polsce zmarli otoczeni są czcią. I słusznie. Sam pomysł, by odkopywać i badać zwłoki budzi w nas niechęć, lęk, odrazę. A jednak okazało się, że w tym przypadku jest to konieczne. Jeśli z państwowymi honorami żegnaliśmy ofiary katastrofy, to musimy mieć absolutną pewność, że państwo pożegnało we właściwy sposób właściwe osoby. Już dokonane ekshumacje wskazują, że było inaczej. A to nie koniec. To po stronie obecnie rządzących jest udowodnienie, że wywiązali się ze swoich obowiązków. Lub że potrafią dziś w miarę możliwości naprawić własne, w istocie i dosłownie, tragiczne błędy.