Marnego scenariusza z powołaniem prof. Piotra Glińskiego na premiera Jarosław Kaczyński nie napisał samodzielnie. Kto mu pomógł?
Miało być tak. Najpierw tajne konszachty Kaczyńskiego z Komorowskim, Palikotem, Millerem i Ziobro. Przez pośredników, bo przecież prezes PiS oficjalnie nie utrzymuje z nimi kontaktów. Potem brawurowy wniosek o wymianę premiera, który zostaje zgodnie poparty przez całą opozycję i kilku posłów Platformy. Platformianych renegatów – którym przewodzi Grzegorz Schetyna, a po cichu wspiera prezydent. Rząd Donalda Tuska upada, a on sam walczy o przetrwanie w partii. Zjednoczeni wrogowie Tuska triumfują.
A skończyło się tak. Konszachtów nie udało się utrzymać w tajemnicy. Komorowski wcale nie zamierza kibicować rozłamowi w Platformie. A kandydat PiS na premiera nie ma co liczyć na poparcie żadnej innej partii opozycyjnej. I znów zatriumfuje Tusk.
Prof. Piotr Gliński wygląda prawie jak mąż stanu. Nobliwa twarz, siwe skronie, szczupła sylwetka dawnego dżudoki i taternika. Ciemne garnitury i białe koszule powodują, że wygląda bardziej jak polityk, a nie profesor-socjolog-ekolog. Krawaty klasyczne, nieco staromodne, ale wiązane w gustowny węzeł four-in-hand – rzadkość w PiS.
A mimo to, gdy już w czasie spotkania z dziennikarzami „Wprost” w stylowej kawiarni nieopodal Pałacu Prezydenckiego powtarza „mój rząd”, brzmi to karykaturalnie. Jeszcze częściej mówi jednak o „dobru Polski”, „polskim interesie”, „patriotyzmie”.
Skąd Kaczyński wytrzasnął Glińskiego? Nasi rozmówcy w PiS twierdzą, że zwrócił na niego uwagę podczas profesorskich debat organizowanych za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Na początku 2010 r. prezydent powołał Glińskiego do prezydium Narodowej Rady Rozwoju, w której eksperci mieli dyskutować o rozwoju kraju. Stworzenie Rady było elementem współzawodnictwa między prezydentem a rządem Tuska.
Gliński, uznany socjolog, do minionego roku szef Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, przez wiele lat szukał drzwi do polityki. Zaangażowany ekolog, wegetarianin, najpierw wszedł w środowisko Unii Wolności. To było naturalne – w Unii wielu było zielonych.
Z list UW Gliński kandydował do parlamentu w 1997 roku podobnie zresztą, jak wielu obecnych liderów Platformy, choćby Donald Tusk. Tyle, że im się udało, a jemu nie.
- Byłem działaczem ekologicznym, ale zawsze wyznawałem pewien kanon wartości. Z kolegami z ruchu ekologicznego kłóciłem się o sprawy obyczajowe – mówi, przekonując, że był zielonym konserwatystą. Przez parę lat działał w UW, został nawet członkiem partii. Potem próbował tworzyć partię Zieloni 2004 - partię o programie „proekologicznym, pacyfistycznym i feministycznym z silnym naciskiem na kwestie praw mniejszości seksualnych”. – Rozstaliśmy się, bo oni poszli na lewo, w taki model europejski Zielonych. Mnie to nie odpowiadało – mówi dziś Gliński.
Nie poddawał się. Bez wahania przyjął zaproszenie do współpracy z Lechem Kaczyńskim, był regularnym gościem w Belwederze. Tam też poznał Jarosława Kaczyńskiego – podczas kuluarowych rozmów po jednej z konferencji pomylił go z bratem.
Szara eminencja polskiej polityki Artur Balazs ma wpływy w różnych środowiskach politycznych — od lewicy po prawicę. Według niektórych naszych rozmówców z PiS to Balazs był jednym z akuszerów nieformalnej koalicji, która miała poprzeć konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Tuska. — Balazs ma dobre kontakty w Pałacu Prezydenckim, bo przez lata współpracował z Komorowskim w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym. Równocześnie ma znakomite relacje z Kaczyńskim — zawraca uwagę nasz rozmówca, współpracownik Kaczyńskiego. — No i nie znosi Tuska, który pozbył się go przy tworzeniu Platformy. Pierwszy sygnał do Kaczyńskiego, że jest szansa odwołać Tuska za przyzwoleniem Komorowskiego pochodził właśnie od Balazsa.
Balazs w rozmowie z „Wprost” tego nie potwierdza. Przekonuje jednak, że gdyby Kaczyński zgłosił innego kandydata, to szanse powodzenia miałby całkiem spore. - Z olbrzymim zaskoczeniem przyjąłem fakt, że kandydatem PiS został prof. Gliński. Ta inicjatywa miałaby sens tylko wtedy, gdyby wokół kandydata mogła zgromadzić się cała opozycja – mówi Balazs.
Jaki to mógłby być kandydat? W kuluarach politycy opozycji wymieniali choćby Ryszarda Bugaja, lewicowego ekonomistę, którego trudno byłoby odrzucić SLD i Palikotowi. W PiS rozważana była także mniej akceptowalna dla lewicy kandydatura byłego prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego, który miał jednak odmówić.
Jednak Jarosław Kaczyński celowo nie postawił na kandydata, który miałby szanse na głosy kilku ugrupowań opozycji. – Odwołanie Tuska oznaczałoby wzięcie na siebie współodpowiedzialności za trudną sytuację w kraju, a także wzmocnienie całej lewicy. Kaczyński zapewne woli poczekać, aż Tusk sam się wykrwawi – mówi pragnący zachować anonimowość rozmówca „Wprost”, zorientowany w sytuacji w PiS.
Więcej na temat kandydatury prof. Piotra Glińskiego na premiera będzie można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego południa (12.00) będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika będzie też dostępne na Facebooku.
A skończyło się tak. Konszachtów nie udało się utrzymać w tajemnicy. Komorowski wcale nie zamierza kibicować rozłamowi w Platformie. A kandydat PiS na premiera nie ma co liczyć na poparcie żadnej innej partii opozycyjnej. I znów zatriumfuje Tusk.
Prof. Piotr Gliński wygląda prawie jak mąż stanu. Nobliwa twarz, siwe skronie, szczupła sylwetka dawnego dżudoki i taternika. Ciemne garnitury i białe koszule powodują, że wygląda bardziej jak polityk, a nie profesor-socjolog-ekolog. Krawaty klasyczne, nieco staromodne, ale wiązane w gustowny węzeł four-in-hand – rzadkość w PiS.
A mimo to, gdy już w czasie spotkania z dziennikarzami „Wprost” w stylowej kawiarni nieopodal Pałacu Prezydenckiego powtarza „mój rząd”, brzmi to karykaturalnie. Jeszcze częściej mówi jednak o „dobru Polski”, „polskim interesie”, „patriotyzmie”.
Skąd Kaczyński wytrzasnął Glińskiego? Nasi rozmówcy w PiS twierdzą, że zwrócił na niego uwagę podczas profesorskich debat organizowanych za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Na początku 2010 r. prezydent powołał Glińskiego do prezydium Narodowej Rady Rozwoju, w której eksperci mieli dyskutować o rozwoju kraju. Stworzenie Rady było elementem współzawodnictwa między prezydentem a rządem Tuska.
Gliński, uznany socjolog, do minionego roku szef Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, przez wiele lat szukał drzwi do polityki. Zaangażowany ekolog, wegetarianin, najpierw wszedł w środowisko Unii Wolności. To było naturalne – w Unii wielu było zielonych.
Z list UW Gliński kandydował do parlamentu w 1997 roku podobnie zresztą, jak wielu obecnych liderów Platformy, choćby Donald Tusk. Tyle, że im się udało, a jemu nie.
- Byłem działaczem ekologicznym, ale zawsze wyznawałem pewien kanon wartości. Z kolegami z ruchu ekologicznego kłóciłem się o sprawy obyczajowe – mówi, przekonując, że był zielonym konserwatystą. Przez parę lat działał w UW, został nawet członkiem partii. Potem próbował tworzyć partię Zieloni 2004 - partię o programie „proekologicznym, pacyfistycznym i feministycznym z silnym naciskiem na kwestie praw mniejszości seksualnych”. – Rozstaliśmy się, bo oni poszli na lewo, w taki model europejski Zielonych. Mnie to nie odpowiadało – mówi dziś Gliński.
Nie poddawał się. Bez wahania przyjął zaproszenie do współpracy z Lechem Kaczyńskim, był regularnym gościem w Belwederze. Tam też poznał Jarosława Kaczyńskiego – podczas kuluarowych rozmów po jednej z konferencji pomylił go z bratem.
Szara eminencja polskiej polityki Artur Balazs ma wpływy w różnych środowiskach politycznych — od lewicy po prawicę. Według niektórych naszych rozmówców z PiS to Balazs był jednym z akuszerów nieformalnej koalicji, która miała poprzeć konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Tuska. — Balazs ma dobre kontakty w Pałacu Prezydenckim, bo przez lata współpracował z Komorowskim w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym. Równocześnie ma znakomite relacje z Kaczyńskim — zawraca uwagę nasz rozmówca, współpracownik Kaczyńskiego. — No i nie znosi Tuska, który pozbył się go przy tworzeniu Platformy. Pierwszy sygnał do Kaczyńskiego, że jest szansa odwołać Tuska za przyzwoleniem Komorowskiego pochodził właśnie od Balazsa.
Balazs w rozmowie z „Wprost” tego nie potwierdza. Przekonuje jednak, że gdyby Kaczyński zgłosił innego kandydata, to szanse powodzenia miałby całkiem spore. - Z olbrzymim zaskoczeniem przyjąłem fakt, że kandydatem PiS został prof. Gliński. Ta inicjatywa miałaby sens tylko wtedy, gdyby wokół kandydata mogła zgromadzić się cała opozycja – mówi Balazs.
Jaki to mógłby być kandydat? W kuluarach politycy opozycji wymieniali choćby Ryszarda Bugaja, lewicowego ekonomistę, którego trudno byłoby odrzucić SLD i Palikotowi. W PiS rozważana była także mniej akceptowalna dla lewicy kandydatura byłego prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego, który miał jednak odmówić.
Jednak Jarosław Kaczyński celowo nie postawił na kandydata, który miałby szanse na głosy kilku ugrupowań opozycji. – Odwołanie Tuska oznaczałoby wzięcie na siebie współodpowiedzialności za trudną sytuację w kraju, a także wzmocnienie całej lewicy. Kaczyński zapewne woli poczekać, aż Tusk sam się wykrwawi – mówi pragnący zachować anonimowość rozmówca „Wprost”, zorientowany w sytuacji w PiS.
Więcej na temat kandydatury prof. Piotra Glińskiego na premiera będzie można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego południa (12.00) będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika będzie też dostępne na Facebooku.