- Jeżeli, jak mówią niektórzy, to był zamach, to powinniśmy szukać nie materiałów wybuchowych jak trotyl czy nitrogliceryna, ale osmalin, powstających w wyniku wybuchów. To rozwiałoby wszelkie wątpliwości – mówi Wprost.pl ekspert od spraw pirotechniki Zbigniew Puciak. - Żeby jednak można było przeprowadzić badania rozwiewające wszelkie wątpliwości, Rosjanie musieliby dać nam do badania kompletny wrak - dodaje.
Izabela Smolińska: Jak robi się badania na obecność materiałów wybuchowych?
Zbigniew Puciak: Nie wiem jakie procedury zastosowano w przypadku wraku Tu-154M, bo każdorazowo procedury dostosowuje się do określone sytuacji, w jakiej dany przedmiot, obiekt czy teren się znajduje. Mogę powiedzieć jedno: wszystko zależy od struktury materiału, z jakiego pobiera się próbki. Detektory – czyli urządzenia stosowane w badaniach - wykorzystuje się do działań prewencyjnych.
Przede wszystkim szukamy ewentualnej obecności śladowych cząstek materiałów wybuchowych lub efektów powybuchowych – osmaliny. Powstają one w trakcie wybuchu. A wybuch to gwałtowne spalenie się substancji chemicznej. Tak powstają gazy powybuchowe, które często nanoszą na centrum wybuchu lub na przedmioty mu bliskie, określony rodzaj osmalin. I je można poddać badaniu, które wykonuje się raczej laboratoryjnie.
Skoro śladem powybuchowym są osmaliny, a nie sam materiał wybuchowy, może to właśnie ich powinniśmy szukać?
Jeżeli, jak mówią niektórzy, to był zamach, to rzeczywiście, nie powinniśmy szukać materiału wybuchowego, ale osmalin. I wtedy mielibyśmy pewność, że takie zdarzenie miało miejsce. Wtedy też należałoby zrobić badania mechanoskopijne wraku, które pokazałyby co działo się wewnątrz kadłuba – na pokładzie samolotu.
Na czym polegają takie badania?
Przede wszystkim, musimy mieć cały kompletny wrak. Wszystkie części samolotu. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie stwierdzić, że ta konkretna część wyposażenia kadłuba, wyposażenia kabiny, czy elementów wewnętrznych samolotu brała udział w wybuchu. Jesteśmy w stanie przyporządkować stężenie materiału do konkretnego miejsca. Np. jeżeli urządzenia do oznaczeń wykażą, że największe stężenie pochodzi z wolantu (kierownicy w samolocie – red.), miejsca wybuchu trzeba by wówczas szukać w przedniej części samolotu.
Jakie są procedury badania laboratoryjnego?
Są to różnego rodzaju techniki. O ścisłych procedurach nie możemy rozmawiać, bo są objęte tajemnicą. Pozyskuje się kawałek blachy, drewna, poszycia, itp. Wszystko to przy zachowaniu bardzo dużej sterylności, która ma tu kluczowe znaczenie, dlatego też pobieraniem próbek zajmują się osoby do tego przeszkolone i odpowiednio przygotowane - ubrane w pełni antyseptyczną odzież, wykluczającą możliwość skażenia czy naniesienia innych substancji wysokoenergetycznych, niepochodzących z wybuchu.
Prokurator Andrzej Seremet potwierdził, iż wskazania detektorów używanych przez biegłych badających wrak Tu-154M w Smoleńsku wykazały występowanie "cząstek wysokoenergetycznych" na pokładzie. Co to dokładnie znaczy?
Użyto sformułowania takiego, które inaczej brzmi. Jako ekspert i specjalista, praktyk, szkolony na całym świecie (poza Rosją) uważam, że te badania i te substancje, obiekty, które poddano analizie, należy przebadać ponownie, w laboratorium, korzystając z urządzeń wykluczających skażenie i dających jednoznaczny wynik.
Tylko badanie laboratoryjne daje pewny wynik?
W policji procedury są takie, że mimo że pirotechnicy mają wskazania detektorów świadczące o tym, że zabezpieczony materiał jest "materiałem wybuchowym”, to ten obiekt i tak poddawany jest badaniom laboratoryjnym w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji, w wydziale materiałów wybuchowych. Takie badanie daje 100 proc. pewności i zabezpiecza sprawę procesowo.
Jeśli substancja znaleziona na Tupolewie to nie trotyl, to jakie mogą być źródła występowania tych wysokoenergetycznych cząstek?
Bardzo ciężko mi to powiedzieć. W strukturze technicznej samolotu mogą znajdować się substancje chemiczne, dające wskazanie, że dana substancja chemiczna jest częścią składową materiału wybuchowego. Co wcale nie znaczy, że na pokładzie rzeczywiście był materiał wybuchowy.
Więc co?
Kiedyś mieliśmy do czynienia w urządzeniem, które miało zawierać materiał wybuchowy. Po jego rozbrojeniu okazało się, że pewne cechy wskazują procentowo, że może go zawierać. W badaniu laboratoryjnym okazało się, że to zwykła farba drukarska, w której skład wchodzą takie substancje chemiczne, które czasem, przy odpowiednim stężeniu, mogą dać wskazanie jak materiał wybuchowy. Pies policyjny się wtedy pomylił. Laboratoryjne urządzenie nie. Potwierdziło jedynie, że taka farba może być jednym z komponentów materiału wybuchowego.
A czy ślady trotylu mogą rzeczywiście – bo pojawiła się też taka wersja - pochodzić z ubrań żołnierzy BOR, którzy na 8 dni przed katastrofą byli w Afganistanie?
Jest to możliwe, jeżeli mieli na sobie ubiory w których uczestniczyli w procesie szkolenia i jeżeli mieli niedługi dystans między kontaktem z materiałami a przelotem. Mogli nanieść trotyl. Jako specjalista zajmujący się problematyką rozbrajania bomb mogę powiedzieć jedno: do takiego "skażenia” mogło dojść. Każdy pirotechnik, który ma mundur, w którym uczestniczy w realizacjach (rozbrajanie bomb często przy użyciu materiałów wybuchowych – red.) to wie. Każdy ma zawsze obawy, czy bez problemu przejdzie kontrolę na lotnisku. Jeden z moich kolegów został zatrzymany pod Londynem, bo wykryto u niego materiały wybuchowe, a ostatni raz był na poligonie 2 miesiące wcześniej.
A co z doniesieniami, że ślady materiałów wybuchowych mogły znajdować się też w trumnach z ciałami ofiar?
To bardzo zawiła sprawa. Bo jeżeli ofiary siedziały na siedzeniach, na których siedzieli wcześniej żołnierze, to ślady materiałów wybuchowych mogły się na nie przenieść. Jest to możliwe.
A na ile prawdopodobne?
Nie sądzę, że ktoś był chowany w trumnie w tym ubraniu, w którym był w katastrofie. Z tego, co się orientuję, w czasie sekcji zwłoki są myte. Bardziej szukałbym tu wytłumaczenia, że w momencie katastrofy, kiedy samolot się zdefragmentował i ludzkie ciała zostały rozrzucone, mogły zostać skażone w miejscu, gdzie ponoć znajdowały się wojskowe magazyny materiałów wybuchowych. Szybciej bym dawał wiarę temu niż ekshumacji po kilkunastu miesiącach. Jest to prawdopodobne, ale przy założeniu, że ofiary miały bezpośredni kontakt z materiałem wybuchowym.
Wspomniał pan o wojskowych magazynach. Czy rzeczywiście materiały wybuchowe na Tu-154M mogą pochodzić z czasów II wojny światowej?
Jeżeli rzeczywiście były w tym miejscu magazyny, to jak najbardziej możliwe jest, żeby materiały, które osiadły na samolocie pochodziły sprzed 60 lat.
Da się stwierdzić ich wiek?
W pewnych okolicznościach, przy bardzo dokładnym m badaniu, można je rozróżnić, jeżeli założy się, że każda z fabryk produkujących materiały trzymała się obowiązujących norm. Wtedy można badać skład chemiczny i procentowy. Z tym, że to jest bardzo śliska sprawa, bo również i polskie zakłady tych norm ściśle nie trzymają.
Zbigniew Puciak: Nie wiem jakie procedury zastosowano w przypadku wraku Tu-154M, bo każdorazowo procedury dostosowuje się do określone sytuacji, w jakiej dany przedmiot, obiekt czy teren się znajduje. Mogę powiedzieć jedno: wszystko zależy od struktury materiału, z jakiego pobiera się próbki. Detektory – czyli urządzenia stosowane w badaniach - wykorzystuje się do działań prewencyjnych.
Przede wszystkim szukamy ewentualnej obecności śladowych cząstek materiałów wybuchowych lub efektów powybuchowych – osmaliny. Powstają one w trakcie wybuchu. A wybuch to gwałtowne spalenie się substancji chemicznej. Tak powstają gazy powybuchowe, które często nanoszą na centrum wybuchu lub na przedmioty mu bliskie, określony rodzaj osmalin. I je można poddać badaniu, które wykonuje się raczej laboratoryjnie.
Skoro śladem powybuchowym są osmaliny, a nie sam materiał wybuchowy, może to właśnie ich powinniśmy szukać?
Jeżeli, jak mówią niektórzy, to był zamach, to rzeczywiście, nie powinniśmy szukać materiału wybuchowego, ale osmalin. I wtedy mielibyśmy pewność, że takie zdarzenie miało miejsce. Wtedy też należałoby zrobić badania mechanoskopijne wraku, które pokazałyby co działo się wewnątrz kadłuba – na pokładzie samolotu.
Na czym polegają takie badania?
Przede wszystkim, musimy mieć cały kompletny wrak. Wszystkie części samolotu. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie stwierdzić, że ta konkretna część wyposażenia kadłuba, wyposażenia kabiny, czy elementów wewnętrznych samolotu brała udział w wybuchu. Jesteśmy w stanie przyporządkować stężenie materiału do konkretnego miejsca. Np. jeżeli urządzenia do oznaczeń wykażą, że największe stężenie pochodzi z wolantu (kierownicy w samolocie – red.), miejsca wybuchu trzeba by wówczas szukać w przedniej części samolotu.
Jakie są procedury badania laboratoryjnego?
Są to różnego rodzaju techniki. O ścisłych procedurach nie możemy rozmawiać, bo są objęte tajemnicą. Pozyskuje się kawałek blachy, drewna, poszycia, itp. Wszystko to przy zachowaniu bardzo dużej sterylności, która ma tu kluczowe znaczenie, dlatego też pobieraniem próbek zajmują się osoby do tego przeszkolone i odpowiednio przygotowane - ubrane w pełni antyseptyczną odzież, wykluczającą możliwość skażenia czy naniesienia innych substancji wysokoenergetycznych, niepochodzących z wybuchu.
Prokurator Andrzej Seremet potwierdził, iż wskazania detektorów używanych przez biegłych badających wrak Tu-154M w Smoleńsku wykazały występowanie "cząstek wysokoenergetycznych" na pokładzie. Co to dokładnie znaczy?
Użyto sformułowania takiego, które inaczej brzmi. Jako ekspert i specjalista, praktyk, szkolony na całym świecie (poza Rosją) uważam, że te badania i te substancje, obiekty, które poddano analizie, należy przebadać ponownie, w laboratorium, korzystając z urządzeń wykluczających skażenie i dających jednoznaczny wynik.
Tylko badanie laboratoryjne daje pewny wynik?
W policji procedury są takie, że mimo że pirotechnicy mają wskazania detektorów świadczące o tym, że zabezpieczony materiał jest "materiałem wybuchowym”, to ten obiekt i tak poddawany jest badaniom laboratoryjnym w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji, w wydziale materiałów wybuchowych. Takie badanie daje 100 proc. pewności i zabezpiecza sprawę procesowo.
Jeśli substancja znaleziona na Tupolewie to nie trotyl, to jakie mogą być źródła występowania tych wysokoenergetycznych cząstek?
Bardzo ciężko mi to powiedzieć. W strukturze technicznej samolotu mogą znajdować się substancje chemiczne, dające wskazanie, że dana substancja chemiczna jest częścią składową materiału wybuchowego. Co wcale nie znaczy, że na pokładzie rzeczywiście był materiał wybuchowy.
Więc co?
Kiedyś mieliśmy do czynienia w urządzeniem, które miało zawierać materiał wybuchowy. Po jego rozbrojeniu okazało się, że pewne cechy wskazują procentowo, że może go zawierać. W badaniu laboratoryjnym okazało się, że to zwykła farba drukarska, w której skład wchodzą takie substancje chemiczne, które czasem, przy odpowiednim stężeniu, mogą dać wskazanie jak materiał wybuchowy. Pies policyjny się wtedy pomylił. Laboratoryjne urządzenie nie. Potwierdziło jedynie, że taka farba może być jednym z komponentów materiału wybuchowego.
A czy ślady trotylu mogą rzeczywiście – bo pojawiła się też taka wersja - pochodzić z ubrań żołnierzy BOR, którzy na 8 dni przed katastrofą byli w Afganistanie?
Jest to możliwe, jeżeli mieli na sobie ubiory w których uczestniczyli w procesie szkolenia i jeżeli mieli niedługi dystans między kontaktem z materiałami a przelotem. Mogli nanieść trotyl. Jako specjalista zajmujący się problematyką rozbrajania bomb mogę powiedzieć jedno: do takiego "skażenia” mogło dojść. Każdy pirotechnik, który ma mundur, w którym uczestniczy w realizacjach (rozbrajanie bomb często przy użyciu materiałów wybuchowych – red.) to wie. Każdy ma zawsze obawy, czy bez problemu przejdzie kontrolę na lotnisku. Jeden z moich kolegów został zatrzymany pod Londynem, bo wykryto u niego materiały wybuchowe, a ostatni raz był na poligonie 2 miesiące wcześniej.
A co z doniesieniami, że ślady materiałów wybuchowych mogły znajdować się też w trumnach z ciałami ofiar?
To bardzo zawiła sprawa. Bo jeżeli ofiary siedziały na siedzeniach, na których siedzieli wcześniej żołnierze, to ślady materiałów wybuchowych mogły się na nie przenieść. Jest to możliwe.
A na ile prawdopodobne?
Nie sądzę, że ktoś był chowany w trumnie w tym ubraniu, w którym był w katastrofie. Z tego, co się orientuję, w czasie sekcji zwłoki są myte. Bardziej szukałbym tu wytłumaczenia, że w momencie katastrofy, kiedy samolot się zdefragmentował i ludzkie ciała zostały rozrzucone, mogły zostać skażone w miejscu, gdzie ponoć znajdowały się wojskowe magazyny materiałów wybuchowych. Szybciej bym dawał wiarę temu niż ekshumacji po kilkunastu miesiącach. Jest to prawdopodobne, ale przy założeniu, że ofiary miały bezpośredni kontakt z materiałem wybuchowym.
Wspomniał pan o wojskowych magazynach. Czy rzeczywiście materiały wybuchowe na Tu-154M mogą pochodzić z czasów II wojny światowej?
Jeżeli rzeczywiście były w tym miejscu magazyny, to jak najbardziej możliwe jest, żeby materiały, które osiadły na samolocie pochodziły sprzed 60 lat.
Da się stwierdzić ich wiek?
W pewnych okolicznościach, przy bardzo dokładnym m badaniu, można je rozróżnić, jeżeli założy się, że każda z fabryk produkujących materiały trzymała się obowiązujących norm. Wtedy można badać skład chemiczny i procentowy. Z tym, że to jest bardzo śliska sprawa, bo również i polskie zakłady tych norm ściśle nie trzymają.