Wydaje mi się, że jak ktoś nie ma nic do roboty, albo ktoś nie chce rozwiązywać bieżących problemów, albo nie interesuje się światem rzeczywistym, bo na przykład sobie z nim nie radzi, to jest to pewien sposób na życie. Oczywiście szkoda tych ludzi, bo marnują bez sensu swoje życie – mówi o osobach interesujących się końcem świata w rozmowie z Wprost.pl doktor Hanna Hamer, psycholog społeczny z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Białymstoku.
Piotr Rodzik, Wprost.pl: Dlaczego ludzie tak bardzo lubią daty ostateczne? Mam na myśli koniec wieku, koniec epoki, koniec tysiąclecia, wreszcie – koniec świata?
Hanna Hamer: Jest to motywowane potrzebą tzw. domknięcia poznawczego. Różni badacze psychologii od wielu lat zajmują się tą sprawą – obecnie na przykład Uniwersytet Jagielloński. Ludzie generalnie lubią domykać różne rzeczy – zarówno w kwestii wrażeń, spostrzeżeń, jak i emocji. Lubimy wytłumaczyć sobie, co czujemy – nawet, jeżeli nie jesteśmy pewni naszego toku rozumowania. To sprawia, że jesteśmy spokojniejsi. Czujemy się wtedy bezpieczniejsi, bardziej zrozumiali. Lubimy okrągłe daty, lubimy zaczynać życie na nowo od pierwszego stycznia – na przykład rzucać palenie i tak dalej.
Spotkałem się z opinią, że końca świata najbardziej oczekują ludzie, którzy mają nieudane obecne życie. Jakby się do tego pani ustosunkowała?
Nie wydaje mi się to sensowne, wydaje mi się natomiast, że ludzie głęboko religijni łatwiej przyjmują do wiadomości, że może taki koniec świata nastąpić. Myślenie magiczne jest dla nich bardziej typowe niż w przypadku agnostyków czy ateistów.
A czy ludzie chętniej wybierają takie myślenie magiczne niż, rzetelną, naukową wiedzę? Dowiedziono już, że kalendarz Majów nie kończy się 21 grudnia i ta wiadomość trafiła do mediów, ale przeszła bez echa.
Niestety, ale ludzie racjonalni są tylko po części – jako gatunek jesteśmy tak skonstruowani. Jesteśmy irracjonalni, łatwo ulegamy pogłoskom i różnego rodzaju mitom. Później w grę wchodzi – dobrze znana w psychologii – reguła dysonansu poznawczego. Jeżeli przyjmiemy do wiadomości, że koniec świata nastąpi 21 grudnia, to przecież nie będziemy zmieniać zdania pod wpływem jakichś doniesień, bo wtedy musielibyśmy przyznać, że się pomyliliśmy. Na to z kolei ochotę ma mało osób. To dość pokrętna logika, ale jest w tym jakiś element sensu, ponieważ bronimy poczucia własnej wartości.
Czy według pani fascynacja końcem świata – a więc zagładą – jest zdrowa?
Wydaje mi się, że jak ktoś nie ma nic do roboty, albo ktoś nie chce rozwiązywać bieżących problemów, albo nie interesuje się światem rzeczywistym, bo na przykład sobie z nim nie radzi, to jest to pewien sposób na życie. Oczywiście szkoda tych ludzi, bo marnują bez sensu swoje życie, bo myślenie magiczne w tym przypadku jest przejawem chęci do myślenia magicznego w ogóle.
Jaki procent tych ludzi, którzy wierzą w koniec świata, naprawdę w niego wierzy? Nie oczekuje poważnej zmiany w życiu, tylko prawdziwego końca?
Myślę, że mimo wszystko niewielki. Procent ludzi, który chciałby zaszyć się w schronie, albo wszystko sprzedać, albo zmienić kompletnie sposób życia, nie jest większy niż 2-3 proc. To jest akurat optymistyczna wiadomość, że takie aberracje dotykają tylko niewielki odsetek społeczeństwa. Oczywiście mogę się mylić.
Czy ta fascynacja jest po części wywołana współczesną kulturą masową? Jesteśmy bombardowani kolejnymi filmami, serialami i książkami traktującymi o apokalipsie lub utrzymanymi w konwencji postapokaliptycznej.
Ludzie od zarania dziejów byli podatni na informacje, a właściwie pogłoski, które rozbudzały ich wyobraźnię, które w ich szarzyźnie życia były jasnymi punktami. Myślę, że każdy bierze z tych mediów tylko to, na co ma ochotę. A jak nie ma ochoty, to wyłącza je i idzie na spacer.
Jak według pani zachowają się osoby, które 22 grudnia obudzą się we własnych łóżkach i odkryją, że nic się nie zmieniło?
W związku z tym, że lubimy – jako ludzie – mieć rację, to wytłumaczą sobie, że to na pewno był jakiś błąd czysto matematyczny. Uznają, że to efekt jakiegoś czysto matematycznego błędu i koniec świata nastąpi na przykład za rok tego samego dnia miesiąca. Generalnie na pewno będą próbowali uratować swoją twarz. Już kilka razy w historii badań psychologicznych wydarzyło się, że ci, którzy zauważyli, że końca świata nie ma, utwierdzili się w przekonaniu, że to ich zasługa. Uznali, że to dzięki ich modłom, dzięki ich postawie ludzkość została uratowana, a katastrofa odsunięta w czasie. I z tego powodu zaczęli apostołować na rzecz swojej sekty.
Hanna Hamer: Jest to motywowane potrzebą tzw. domknięcia poznawczego. Różni badacze psychologii od wielu lat zajmują się tą sprawą – obecnie na przykład Uniwersytet Jagielloński. Ludzie generalnie lubią domykać różne rzeczy – zarówno w kwestii wrażeń, spostrzeżeń, jak i emocji. Lubimy wytłumaczyć sobie, co czujemy – nawet, jeżeli nie jesteśmy pewni naszego toku rozumowania. To sprawia, że jesteśmy spokojniejsi. Czujemy się wtedy bezpieczniejsi, bardziej zrozumiali. Lubimy okrągłe daty, lubimy zaczynać życie na nowo od pierwszego stycznia – na przykład rzucać palenie i tak dalej.
Spotkałem się z opinią, że końca świata najbardziej oczekują ludzie, którzy mają nieudane obecne życie. Jakby się do tego pani ustosunkowała?
Nie wydaje mi się to sensowne, wydaje mi się natomiast, że ludzie głęboko religijni łatwiej przyjmują do wiadomości, że może taki koniec świata nastąpić. Myślenie magiczne jest dla nich bardziej typowe niż w przypadku agnostyków czy ateistów.
A czy ludzie chętniej wybierają takie myślenie magiczne niż, rzetelną, naukową wiedzę? Dowiedziono już, że kalendarz Majów nie kończy się 21 grudnia i ta wiadomość trafiła do mediów, ale przeszła bez echa.
Niestety, ale ludzie racjonalni są tylko po części – jako gatunek jesteśmy tak skonstruowani. Jesteśmy irracjonalni, łatwo ulegamy pogłoskom i różnego rodzaju mitom. Później w grę wchodzi – dobrze znana w psychologii – reguła dysonansu poznawczego. Jeżeli przyjmiemy do wiadomości, że koniec świata nastąpi 21 grudnia, to przecież nie będziemy zmieniać zdania pod wpływem jakichś doniesień, bo wtedy musielibyśmy przyznać, że się pomyliliśmy. Na to z kolei ochotę ma mało osób. To dość pokrętna logika, ale jest w tym jakiś element sensu, ponieważ bronimy poczucia własnej wartości.
Czy według pani fascynacja końcem świata – a więc zagładą – jest zdrowa?
Wydaje mi się, że jak ktoś nie ma nic do roboty, albo ktoś nie chce rozwiązywać bieżących problemów, albo nie interesuje się światem rzeczywistym, bo na przykład sobie z nim nie radzi, to jest to pewien sposób na życie. Oczywiście szkoda tych ludzi, bo marnują bez sensu swoje życie, bo myślenie magiczne w tym przypadku jest przejawem chęci do myślenia magicznego w ogóle.
Jaki procent tych ludzi, którzy wierzą w koniec świata, naprawdę w niego wierzy? Nie oczekuje poważnej zmiany w życiu, tylko prawdziwego końca?
Myślę, że mimo wszystko niewielki. Procent ludzi, który chciałby zaszyć się w schronie, albo wszystko sprzedać, albo zmienić kompletnie sposób życia, nie jest większy niż 2-3 proc. To jest akurat optymistyczna wiadomość, że takie aberracje dotykają tylko niewielki odsetek społeczeństwa. Oczywiście mogę się mylić.
Czy ta fascynacja jest po części wywołana współczesną kulturą masową? Jesteśmy bombardowani kolejnymi filmami, serialami i książkami traktującymi o apokalipsie lub utrzymanymi w konwencji postapokaliptycznej.
Ludzie od zarania dziejów byli podatni na informacje, a właściwie pogłoski, które rozbudzały ich wyobraźnię, które w ich szarzyźnie życia były jasnymi punktami. Myślę, że każdy bierze z tych mediów tylko to, na co ma ochotę. A jak nie ma ochoty, to wyłącza je i idzie na spacer.
Jak według pani zachowają się osoby, które 22 grudnia obudzą się we własnych łóżkach i odkryją, że nic się nie zmieniło?
W związku z tym, że lubimy – jako ludzie – mieć rację, to wytłumaczą sobie, że to na pewno był jakiś błąd czysto matematyczny. Uznają, że to efekt jakiegoś czysto matematycznego błędu i koniec świata nastąpi na przykład za rok tego samego dnia miesiąca. Generalnie na pewno będą próbowali uratować swoją twarz. Już kilka razy w historii badań psychologicznych wydarzyło się, że ci, którzy zauważyli, że końca świata nie ma, utwierdzili się w przekonaniu, że to ich zasługa. Uznali, że to dzięki ich modłom, dzięki ich postawie ludzkość została uratowana, a katastrofa odsunięta w czasie. I z tego powodu zaczęli apostołować na rzecz swojej sekty.