- Założenie, że rząd będzie czerpał z tego, że my będziemy łamali przepisy, jest założeniem tak absurdalnym, że po prostu ja tego nie rozumiem – mówi w rozmowie z Wprost.pl Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN 24.
Amelia Panuszko, Wprost.pl: Czy odbieranie prawa jazdy za dwukrotne przekroczenie prędkości jest słuszne i czy ma na celu eliminację niebezpiecznie jeżdżących?
Grzegorz Miecugow: Moim zdaniem te przepisy są zbyt restrykcyjne. Przepisy proponowane przez miłościwie rządzących panów ministrów są, jak zwykle w Polsce, robione od strony restrykcyjnej, a nie systemowej. Trzeba najpierw np. sprawdzić stan wszystkich dróg, właściwego ustawienia znaków na nich - tymczasem u nas się zaczyna od tego, że dwukrotne przekroczenie prędkości będzie skutkowało utratą prawa jazdy. Podobnie wygląda to z rocznym urlopem macierzyńskim: mówi się matkom, że dostaną roczny urlop macierzyński a powinno się zacząć od budowy przedszkoli i od tworzenia warunków do tego, żeby ta matka mogła pójść na roczny urlop. Mamy władzę która działa nie systemowo, ale histerycznie.
A czy zagęszczenie fotoradarów wpłynie na to, że kierowcy zdejmą nogę z gazu?
Zdejmą, ale przecież nie chodzi o to, żeby zdjęli nogę z gazu, tylko żeby wiedzieli, że nadmierna szybkość rzeczywiście jest niebezpieczna. Żeby wiedzieli, że np. wjeżdżanie na żółtym świetle, co jest permanentne w Polsce, jest też łamaniem przepisów. Ograniczenie szybkości nie jest jedynym przepisem, jakiego się trzeba trzymać. Takich nagminnie nieprzestrzeganych zakazów jest mnóstwo, a u nas się to sprowadza jedynie do nadmiernej szybkości.
Jak pan ocenia założenie przez rząd gigantycznych wpływów do budżetu z tytułu mandatów?
To skandal jest! Znowu jest to działanie punktowe, a nie systemowe. Założenie, że rząd będzie czerpał z tego, że my będziemy łamali przepisy jest założeniem tak absurdalnym, że po prostu ja tego nie rozumiem. Tzn. ja to rozumiem bo wszystko razem wzięte pokazuje po co są te fotoradary. Nie po to, żeby poprawić bezpieczeństwo na drogach, które zresztą rośnie bo 2012 r był pierwszym rokiem w którym liczba wypadków i ofiar śmiertelnych zaczęła spadać, a po to, żeby plan budżetowy się domknął. I to jest ewidentne dla mnie.
Jakie są pana doświadczenia z fotoradarami?
Kilkakrotnie złapano mnie na fotoradar. W większości przypadków ustawiono go podstępnie, na skraju jakiejś małej miejscowości, za drzewem, tuż przed tablicą oznaczającą koniec terenu zabudowanego czy ograniczenia prędkości. Dokładnie w miejscu, w którym człowiek zazwyczaj dodaje gazu. Raz tylko załapano mnie w Warszawie - i wtedy rzeczywiście jechałem za szybko.
Grzegorz Miecugow: Moim zdaniem te przepisy są zbyt restrykcyjne. Przepisy proponowane przez miłościwie rządzących panów ministrów są, jak zwykle w Polsce, robione od strony restrykcyjnej, a nie systemowej. Trzeba najpierw np. sprawdzić stan wszystkich dróg, właściwego ustawienia znaków na nich - tymczasem u nas się zaczyna od tego, że dwukrotne przekroczenie prędkości będzie skutkowało utratą prawa jazdy. Podobnie wygląda to z rocznym urlopem macierzyńskim: mówi się matkom, że dostaną roczny urlop macierzyński a powinno się zacząć od budowy przedszkoli i od tworzenia warunków do tego, żeby ta matka mogła pójść na roczny urlop. Mamy władzę która działa nie systemowo, ale histerycznie.
A czy zagęszczenie fotoradarów wpłynie na to, że kierowcy zdejmą nogę z gazu?
Zdejmą, ale przecież nie chodzi o to, żeby zdjęli nogę z gazu, tylko żeby wiedzieli, że nadmierna szybkość rzeczywiście jest niebezpieczna. Żeby wiedzieli, że np. wjeżdżanie na żółtym świetle, co jest permanentne w Polsce, jest też łamaniem przepisów. Ograniczenie szybkości nie jest jedynym przepisem, jakiego się trzeba trzymać. Takich nagminnie nieprzestrzeganych zakazów jest mnóstwo, a u nas się to sprowadza jedynie do nadmiernej szybkości.
Jak pan ocenia założenie przez rząd gigantycznych wpływów do budżetu z tytułu mandatów?
To skandal jest! Znowu jest to działanie punktowe, a nie systemowe. Założenie, że rząd będzie czerpał z tego, że my będziemy łamali przepisy jest założeniem tak absurdalnym, że po prostu ja tego nie rozumiem. Tzn. ja to rozumiem bo wszystko razem wzięte pokazuje po co są te fotoradary. Nie po to, żeby poprawić bezpieczeństwo na drogach, które zresztą rośnie bo 2012 r był pierwszym rokiem w którym liczba wypadków i ofiar śmiertelnych zaczęła spadać, a po to, żeby plan budżetowy się domknął. I to jest ewidentne dla mnie.
Jakie są pana doświadczenia z fotoradarami?
Kilkakrotnie złapano mnie na fotoradar. W większości przypadków ustawiono go podstępnie, na skraju jakiejś małej miejscowości, za drzewem, tuż przed tablicą oznaczającą koniec terenu zabudowanego czy ograniczenia prędkości. Dokładnie w miejscu, w którym człowiek zazwyczaj dodaje gazu. Raz tylko załapano mnie w Warszawie - i wtedy rzeczywiście jechałem za szybko.