Poznaliśmy już część najważniejszego projektu muzycznego tego roku. Dawid Bowie wbrew wcześniejszym zapowiedziom wraca z nową płytą.
Album „The Next Day” to pierwszy nowy materiał Bowiego od dekady i pierwszy po jego przejściu na muzyczną emeryturę. Już wiemy, dlaczego słynny producent Tony Visconti nie przyjechał do Polski na ubiegłoroczny festiwal Soundedit, zasłaniając się ważnym projektem, który pochłania go bez reszty.
Z Viscontim Bowie nagrał płyty ikony, m.in.: „Space Oddity”, „Low”, „Heroes” i „Scary Monsters”. Przez ostatnie dwa lata, nie spiesząc się, pracowali nad „The Next Day”. To zaskoczenie. Jego ostatnie projekty spotykały się z niezrozumieniem albo obojętnością. Polacy też mają w tej dziedzinie zasługi – planowany na przełomie wieków występ artysty w Trójmieście został odwołany z powodu słabej sprzedaży biletów, według niepotwierdzonych informacji wynoszącej… około 100 sztuk. Po przerwanej z powodów zdrowotnych trasie koncertowej w 2004 r. wydawało się, że Bowie pożegnał się z show-biznesem. Teraz, w swoje 66. urodziny, Bowie zrobił prezent sobie, ale przede wszystkim fanom, umieszczając na stronie internetowej singiel („Where Are We Now?”) zapowiadający płytę. Podobno nawet Visconti był zaskoczony tym właśnie wyborem – śpiewany delikatnie, ściszonym głosem utwór jest szalenie smutny, wspominkowo- -rozliczeniowy, a nawet – co u tego akurat artysty szczególnie szokuje – wsteczny. Wrażenie potęguje teledysk, w którym Bowie odwiedza raz jeszcze Berlin – miejsce wyjątkowo ważne dla niego i historii nowego rocka.
Prezentuje subiektywny przewodnik po mieście. A w finale przedstawia siebie jako artystę – moim zdaniem – wciąż poszukującego w Berlinie świeżości, inspiracji. Tekst „Where Are We Now?” jawi się jako nostalgiczny, pokoleniowy hymn-pytanie. To podobno wyjątek wśród nowych utworów Bowiego, producent określa płytę jako mocno rockową – co wydaje się sugerować, że po latach odkrywania nowych wcieleń artysta z nikim się już nie ściga. Jest w tym coś z pożegnania, ale też dzielenia się dojrzałością.
Cały materiał można znaleźć w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który jest już dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest też dostępny na Facebooku.
Z Viscontim Bowie nagrał płyty ikony, m.in.: „Space Oddity”, „Low”, „Heroes” i „Scary Monsters”. Przez ostatnie dwa lata, nie spiesząc się, pracowali nad „The Next Day”. To zaskoczenie. Jego ostatnie projekty spotykały się z niezrozumieniem albo obojętnością. Polacy też mają w tej dziedzinie zasługi – planowany na przełomie wieków występ artysty w Trójmieście został odwołany z powodu słabej sprzedaży biletów, według niepotwierdzonych informacji wynoszącej… około 100 sztuk. Po przerwanej z powodów zdrowotnych trasie koncertowej w 2004 r. wydawało się, że Bowie pożegnał się z show-biznesem. Teraz, w swoje 66. urodziny, Bowie zrobił prezent sobie, ale przede wszystkim fanom, umieszczając na stronie internetowej singiel („Where Are We Now?”) zapowiadający płytę. Podobno nawet Visconti był zaskoczony tym właśnie wyborem – śpiewany delikatnie, ściszonym głosem utwór jest szalenie smutny, wspominkowo- -rozliczeniowy, a nawet – co u tego akurat artysty szczególnie szokuje – wsteczny. Wrażenie potęguje teledysk, w którym Bowie odwiedza raz jeszcze Berlin – miejsce wyjątkowo ważne dla niego i historii nowego rocka.
Prezentuje subiektywny przewodnik po mieście. A w finale przedstawia siebie jako artystę – moim zdaniem – wciąż poszukującego w Berlinie świeżości, inspiracji. Tekst „Where Are We Now?” jawi się jako nostalgiczny, pokoleniowy hymn-pytanie. To podobno wyjątek wśród nowych utworów Bowiego, producent określa płytę jako mocno rockową – co wydaje się sugerować, że po latach odkrywania nowych wcieleń artysta z nikim się już nie ściga. Jest w tym coś z pożegnania, ale też dzielenia się dojrzałością.
Cały materiał można znaleźć w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który jest już dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest też dostępny na Facebooku.