W „Drogówce” Wojciech Smarzowski znów rozlicza polskie grzechy główne.
„Tu jest Polska, tu się liczy czynnik ludzki” – mówi do policjanta pijany kierowca w „Drogówce”. O tym czynniku ludzkim robi filmy Wojciech Smarzowski . Jeden z najlepszych współczesnych polskich reżyserów znowu opowiada o naszej mentalności. O odziedziczonym po latach PRL-u moralnym wyjałowieniu. O codziennych ustępstwach, które piętrzą się i kumulują, na zawsze zarażając normalność.
Oskarżony o morderstwo kolegi policjant, aby oczyścić się z zarzutów, przeprowadza prywatne śledztwo. Jednak, mimo struktury filmu sensacyjnego, to przede wszystkim wstrząsający portret zbiorowy siedmiorga pracowników jednostki policji. Każdy z nich ma swoją słabość. Trybuś pogrąża się w delirce, Banaś jest chorobliwym rasistą, Lisowski goni za pieniędzmi, a Petrycki to podrzędny Casanova. Pobiera „haracz” od tirówek, kopuluje na zapleczach pokątnych barów, nie wstrzymuje się przed gwałtem. Bo – jak mówi - „stojąca pała nie ma sumienia”.
Łączy ich wszechobecny brud. Nocami ścigają się po ulicach Warszawy i piją. W przerwach w robocie w barze z chińszczyzną rozmawiają o długości penisów (i o tym, co komu „dynda na pindolu”). Wszystko przeżera tu korupcja. Dzieciak zastanawia się czy sprzedać mecz szkolnej ligi piłkarskiej. Prosty facet w Maluchu powtarza w czasie kontroli jak mantrę „Mam 40 złotych”. Na miejscu ciężkiego wypadku z udziałem czterech samochodów, zatrzymuje się piąty, którego kierowca próbuje wyłudzić ubezpieczenie. Na wyższych szczeblach stawka rośnie, a wraz z nią ryzyko. Każde moralne ustępstwo jest częścią tego samego bagna. Bagna, które wciąga coraz głębiej.
Filmy Smarzowskiego bywają odrażające. Ale nie obraźliwe. Reżyser pokazuje prymitywizm. I chamstwo. Przeraźliwe, trudne do wytrzymania. Pijanych jak świnie weselników, którzy wymiotują pod remizą i toną w łajnie wylewającym się z zapchanego sedesu („Wesele”). PRL-owskiego milicjanta, który każe sobie nożem wydłubać Esperal („Dom zły”). Nawalonych policjantów w czasie bójek w burdelu („Drogówka”). Ale artysta nie gardzi portretowanymi przez siebie ludźmi. Nie przybiera pozycji mentora. Zdziera z bohaterów maski do momentu, aż pozostają wobec rzeczywistości bezbronni.
W niemal każdym filmie Smarzowskiego jest tylko jedna świętość. Dzieci. Bohaterowie machają już ręką na swoje niespełnione życie. Ale patrzą z nadzieją w przyszłość, na kolejne pokolenia. Może im będzie się żyło inaczej.
Mówiąc językiem Smarzowskiego: gówno prawda. Bo niby skąd mają nauczyć się innego życia? Z reklam? Komedii romantycznych, w których Warszawa wygląda jak Manhattan? Może lepiej spojrzeć na siebie bez znieczulenia, zobaczyć własne małości. Wtedy przynajmniej jest się od czego odbić.
Cały artykuł będzie można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który już od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest też dostępny na Facebooku.
Oskarżony o morderstwo kolegi policjant, aby oczyścić się z zarzutów, przeprowadza prywatne śledztwo. Jednak, mimo struktury filmu sensacyjnego, to przede wszystkim wstrząsający portret zbiorowy siedmiorga pracowników jednostki policji. Każdy z nich ma swoją słabość. Trybuś pogrąża się w delirce, Banaś jest chorobliwym rasistą, Lisowski goni za pieniędzmi, a Petrycki to podrzędny Casanova. Pobiera „haracz” od tirówek, kopuluje na zapleczach pokątnych barów, nie wstrzymuje się przed gwałtem. Bo – jak mówi - „stojąca pała nie ma sumienia”.
Łączy ich wszechobecny brud. Nocami ścigają się po ulicach Warszawy i piją. W przerwach w robocie w barze z chińszczyzną rozmawiają o długości penisów (i o tym, co komu „dynda na pindolu”). Wszystko przeżera tu korupcja. Dzieciak zastanawia się czy sprzedać mecz szkolnej ligi piłkarskiej. Prosty facet w Maluchu powtarza w czasie kontroli jak mantrę „Mam 40 złotych”. Na miejscu ciężkiego wypadku z udziałem czterech samochodów, zatrzymuje się piąty, którego kierowca próbuje wyłudzić ubezpieczenie. Na wyższych szczeblach stawka rośnie, a wraz z nią ryzyko. Każde moralne ustępstwo jest częścią tego samego bagna. Bagna, które wciąga coraz głębiej.
Filmy Smarzowskiego bywają odrażające. Ale nie obraźliwe. Reżyser pokazuje prymitywizm. I chamstwo. Przeraźliwe, trudne do wytrzymania. Pijanych jak świnie weselników, którzy wymiotują pod remizą i toną w łajnie wylewającym się z zapchanego sedesu („Wesele”). PRL-owskiego milicjanta, który każe sobie nożem wydłubać Esperal („Dom zły”). Nawalonych policjantów w czasie bójek w burdelu („Drogówka”). Ale artysta nie gardzi portretowanymi przez siebie ludźmi. Nie przybiera pozycji mentora. Zdziera z bohaterów maski do momentu, aż pozostają wobec rzeczywistości bezbronni.
W niemal każdym filmie Smarzowskiego jest tylko jedna świętość. Dzieci. Bohaterowie machają już ręką na swoje niespełnione życie. Ale patrzą z nadzieją w przyszłość, na kolejne pokolenia. Może im będzie się żyło inaczej.
Mówiąc językiem Smarzowskiego: gówno prawda. Bo niby skąd mają nauczyć się innego życia? Z reklam? Komedii romantycznych, w których Warszawa wygląda jak Manhattan? Może lepiej spojrzeć na siebie bez znieczulenia, zobaczyć własne małości. Wtedy przynajmniej jest się od czego odbić.
Cały artykuł będzie można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który już od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest też dostępny na Facebooku.