Zapłaciliśmy za budowę zapory olbrzymią cenę, tyle łez, zmartwień, lęku, pracy – mówią ludzie, którzy zostawili swą ojcowiznę dla budowy zbiornika wodnego Świnna Poręba. Przez ćwierć wieku przesiedlono setki domów, kilka wsi. A zalewu nadal nie ma. To najdłuższa inwestycja w dziejach Polski.
– Siedzimy jak na szpilkach, a lata lecą. Żyjemy w takim napięciu, że w domu wiecznie kłótnie. Co z nami będzie, nie wiadomo – mówi Edward Durda, mężczyzna koło 60-tki, który nadal mieszka we wsi widmie z żoną, zięciem, córką i jej dziećmi. I czeka, bo tu lada dzień ma przyjść woda. Lada dzień od dziesiątek lat.
Zbiornik retencyjny Świnna Poręba pod Wadowicami budowany jest na rzece Skawie już 27 lat. A przewrócił życie ludzi dużo wcześniej. W latach 20. pomysł budowy zalewu miał Gabriel Narutowicz. Koncepcje stworzono dopiero w latach 50., plany w latach 70., ale już przez te pół wieku mieszkańcy mieli zakaz remontowania domów i budowania się. Potem kazano im wszystko sprzedać. Pod zalew, który nie powstał do dziś.
– Poszła na to jedna trzecia naszego terenu. Pięć z siedmiu wsi dotknęły przesiedlenia. Ponad 1400 hektarów wykupiono, ponad 400 budynków już nie ma. A szło i nadal idzie to z wielkim oporem – wylicza Wacław Wądolny, wójt gminy Mucharz, na której leży 90 procent planowanego zbiornika. O zalewie słyszał od podstawówki, gdy wbijano pierwsze łopaty, był już przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej.
Ludziom dawano niskie odszkodowania. – Jak dom był stary, to po odliczeniu amortyzacji rodzina nie była w stanie za to odbudować nawet jednej trzeciej tego, co miała – mówi wójt. Jego dom rodzinny leży na dnie jeziora. Planowanym dnie. Za to, co dostali, rodzice kupili dużo mniejsze mieszkanie w Wadowicach.
Dom Durdy już został zalany, podczas powodzi w 2010 roku. Zbiornik sam napełnił się wodą. Uratował królewskie miasto, bo przecież nie dla miejscowych zalew budują, a żeby fala powodziowa nie doszła do Krakowa. Durda jest na to zły: – Ktoś powiedział, że co to jest zalanie czterech domów, jak całe miasto mogło zalać. Rozumiem, ale my też mamy prawo żyć.
Skawczan przeniesiono na wyżej położony teren, obok drogi krajowej nr 28. Mieszkańcy mówią o tej wiosce „Nowe Skawce”, bo wciąż tęsknią za starymi. Były nawet histerie. Pewna starsza pani zamieszkała z synem gdzieś za Andrychowem, ale uciekła i tydzień tułała się w Skawcach po sąsiadach.
– Starsi, co na osiedle Borowina poszli, już nie żyją. Tak tęsknili. Starych drzew się nie przesadza. Tam wyżej inne powietrze, wiatr w górach, do pola nie mógł wyjść. Ludzie tam wyżej chorują – rozważa Durda.
Tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczoru jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
Zbiornik retencyjny Świnna Poręba pod Wadowicami budowany jest na rzece Skawie już 27 lat. A przewrócił życie ludzi dużo wcześniej. W latach 20. pomysł budowy zalewu miał Gabriel Narutowicz. Koncepcje stworzono dopiero w latach 50., plany w latach 70., ale już przez te pół wieku mieszkańcy mieli zakaz remontowania domów i budowania się. Potem kazano im wszystko sprzedać. Pod zalew, który nie powstał do dziś.
– Poszła na to jedna trzecia naszego terenu. Pięć z siedmiu wsi dotknęły przesiedlenia. Ponad 1400 hektarów wykupiono, ponad 400 budynków już nie ma. A szło i nadal idzie to z wielkim oporem – wylicza Wacław Wądolny, wójt gminy Mucharz, na której leży 90 procent planowanego zbiornika. O zalewie słyszał od podstawówki, gdy wbijano pierwsze łopaty, był już przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej.
Ludziom dawano niskie odszkodowania. – Jak dom był stary, to po odliczeniu amortyzacji rodzina nie była w stanie za to odbudować nawet jednej trzeciej tego, co miała – mówi wójt. Jego dom rodzinny leży na dnie jeziora. Planowanym dnie. Za to, co dostali, rodzice kupili dużo mniejsze mieszkanie w Wadowicach.
Dom Durdy już został zalany, podczas powodzi w 2010 roku. Zbiornik sam napełnił się wodą. Uratował królewskie miasto, bo przecież nie dla miejscowych zalew budują, a żeby fala powodziowa nie doszła do Krakowa. Durda jest na to zły: – Ktoś powiedział, że co to jest zalanie czterech domów, jak całe miasto mogło zalać. Rozumiem, ale my też mamy prawo żyć.
Skawczan przeniesiono na wyżej położony teren, obok drogi krajowej nr 28. Mieszkańcy mówią o tej wiosce „Nowe Skawce”, bo wciąż tęsknią za starymi. Były nawet histerie. Pewna starsza pani zamieszkała z synem gdzieś za Andrychowem, ale uciekła i tydzień tułała się w Skawcach po sąsiadach.
– Starsi, co na osiedle Borowina poszli, już nie żyją. Tak tęsknili. Starych drzew się nie przesadza. Tam wyżej inne powietrze, wiatr w górach, do pola nie mógł wyjść. Ludzie tam wyżej chorują – rozważa Durda.
Tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczoru jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.