4 grudnia 2011 r., Afganistan, prowincja Ghazni. Muzułmanie mówią na takie miejsca Dar al-Harb – teren wojny. Od ponad czterech lat walczą tam żołnierze Polskiego Kontyngentu Wojskowego. W bazie Vulcan oprócz Polaków stacjonują żołnierze armii afgańskiej i Amerykanie. Por. Piotr Maciejczyk-Cień ma przygotować swój pluton do QRF – czyli akcji bojowej w składzie oddziału sił szybkiego reagowania. W razie alarmu żołnierze wskoczą do śmigłowca i polecą wesprzeć ogniem kolegów. W afgańskich górach życie zależy od szczęścia, wyszkolenia, pancerza i broni. I właśnie za przygotowanie broni do akcji porucznik trafił na ławę oskarżonych. Poszło konkretnie o trzy pojedyncze strzały z karabinu maszynowego PK – podstawowej broni do walki z talibami. Karabin wrócił z naprawy. – Aby sprawdzić broń, oddałem trzy strzały, pierwszy z zimnej, drugi z ciepłej, trzeci z gorącej lufy. Pociski trafiły w cel. Wszystko trwało około pięciu sekund – opowiada porucznik. Nie widział, że kilkadziesiąt metrów za wałem ziemnym osłaniającym miejsce testowania broni stanął polski patrol. Dlaczego się tam znalazł, tego ani śledztwo, ani proces nie wyjaśniły. Po strzałach coś gwizdnęło i zagrzechotało o pancerze pojazdów. Czy były to kule, czy kamienie, tego też nie wiadomo.
Na ławie oskarżonych
Według prokuratora porucznik przekroczył swoje uprawnienia podczas szkolenia strzeleckiego i nie dopełnił obowiązków w zakresie przestrzegania zasad bezpieczeństwa. – W naszej ocenie społeczna szkodliwość czynu jest znaczna – twierdzi szef Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Olsztynie płk Tomasz Jabłoński. – Kiedy dowódca wpadł w takie tarapaty za przestrzelanie karabinu, zaczęliśmy się zastanawiać, co może grozić zwykłemu żołnierzowi, który na misji przecież nie rozstaje się z bronią – mówi z kolei jeden z byłych podwładnych porucznika.Organy ścigania wzięły się do pracy naprawdę ostro. Żandarmi i prokuratorzy przesłuchali ponad 80 świadków i poprosili o opinie biegłych od strzelania. W sądzie okazało się, że wymienione w akcie oskarżenia szkolenie strzeleckie nie było żadnym szkoleniem. Porucznik sprawdzał karabin po naprawie. – Miał do tego nie tylko prawo, ale to był jego obowiązek. Dowódca plutonu jest uprawniony do testowania wszystkich rodzajów broni, jakie są na jego wyposażeniu – potwierdza bezpośredni przełożony porucznika, były dowódca Zgrupowania Bojowego Alfa i bazy Vulcan ppłk rez. Mariusz Konopa.
Okazało się też, że strzelnica w bazie Vulcan... nie jest strzelnicą. Z kolei biegły Bogdan Kołowski, major rezerwy, wykluczył, że pociski lub kamienie, które mogły rykoszetować po strzałach por. Piotra Maciejczyka-Cienia, stanowiły zagrożenie dla życia i zdrowia żołnierzy. Wątpliwości jest więcej. Żandarmeria... nie znalazła pocisków. Nie można stwierdzić, co dokładnie świsnęło nad polskim patrolem. Niedaleko przejeżdżał amerykański patrol, który przed akcją także przeprowadzał test broni. – W Ghazni, mieście, na którego obrzeżach leży baza Vulcan, często strzelaliśmy w powietrze, aby zatrzymać afgańskie pojazdy – opowiadają żołnierze. Także w afgańskiej części bazy strzały padają w różnych dziwnych okolicznościach. – Afgańczycy strzelają codziennie. Alkohol i narkotyki robią swoje – mówi ppłk Kołowski. Polacy na wszelki wypadek poruszają się w tym sektorze wyłącznie z załadowaną bronią. Żołnierzom afgańskiej armii zdarza się bowiem strzelać do sojuszników. Proces por. Piotra Maciejczyka-Cienia zakończył 27 lutego wyrok Wojskowego Sądu Garnizonowego w Olsztynie. Sąd uniewinnił oficera od zarzutu samowolnego użycia broni.
Więcej przeczytacie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który jest już dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .