Jagielski non fiction

Jagielski non fiction

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
„Wypalanie traw” Wojciecha Jagielskiego jest pełne szkolnych błędów, które znaleźć może każdy, kto ma atlas geograficzny. To książka o kraju, którego nie ma.

Nie jest jasne, czy książka Jagielskiego jest literaturą faktu, czy fikcją. Sam autor określa ją dość enigmatycznie jako „opowieść dokumentalną”. W recenzjach funkcjonuje jako „powieść faktu”, „powieść reporterska” albo „reportaż powieściowy”. Pytanie, na ile fikcji może sobie pozwolić autor takiej książki. Czy może wymyślić Rzekę Burą? Czy może popełniać błędy historyczne? Wojciech Jagielski w „Wypalaniu traw” (wydawnictwo Znak, 2012) opisał niesamowitą historię „ostatniego burskiego przywódcy narodowego”, który został brutalnie zamordowany przez swoich pracowników na farmie w Transwalu.

To bardzo ciekawa książka. Szkoda, że o kraju, którego nie ma. Całość zdarzeń opisanych przez Jagielskiego miała miejsce nad brzegami dwóch rzek: Pomarańczowej i Burej. Żadna z nich nie istnieje na mapach. Główny bohater Eugène Terre’Blanche ostatnim burskim przywódcą nie był, Transwal na mapach nie istnieje od 1994 r.

Jagielski nie podaje dat, nie uznaje również chronologii zdarzeń. Ten zabieg pisarski wprowadza chaos, który czytelnika nieznającego historii RPA może wprowadzić w błąd. W jednym akapicie wymienione są zdarzenia, które miały miejsce za czasów prezydentur de Klerka, Mandeli i Zumy, czyli lata 80., 90. i od roku 2009. Czy jest to zabieg specjalny, żeby nie dało się udowodnić nieścisłości w wydarzeniach? Nie wiem. Jednak wspomniany czas różnił się bardzo. Początek to okres apartheidu, później okres pojednania i nowej demokratycznej Afryki Południowej, aż po czasy dzisiejsze, kiedy wielu białych w RPA narzeka na tzw. czarny rasizm.

Ten chaos panuje także w geografii. W książce Jagielskiego jest Rzeka Pomarańczowa lub Rzeka Bura. Te swobodne tłumaczenia nazw nie mają sensu. Domyślam się, że Rzeka Pomarańczowa to rzeka Orange, ale nazwa nie pochodzi od koloru, tylko od domu królewskiego w Holandii. Rzeka Bura nadal stanowi dla mnie zagadkę. Terre’Blanche zostaje zamordowany według Jagielskiego w Transwalu. Z kolei miasto Ventersdorp, obok którego miał farmę, znajduje się w North West Province.

Autor powtarza stereotypy

Jagielski twierdzi, że społeczność Afrykanerów zna. Że jeździł po mniejszych i większych miasteczkach. Może tak robił, ale z ludźmi chyba rozmawiał rzadko. Używa pojęć np. Bur, burskie itd. („burska stolica Pretoria”) – którego nie użyłby żaden Południowoafrykańczyk. Mówi się „Afrykaner”, „afrykanerskie” oraz w języku afrikaans. W dodatku nazwanie Afrykanera Burem jest określeniem obraźliwym, rasistowskim, poniżającym, pokazującym straszną niechęć. Powiedzieć do Afrykanera „ty Burze” ma takie samo znaczenie jak dla Afrykanina „ty czarnuchu”.

W interesujący sposób reporter próbuje wyjaśnić też popularne określenia Anglików – „buraki”, „solone kutasy”. Jagielski tłumaczy, że wzięło się to stąd, iż Anglicy uważają się za lepszych od innych. Nie wiem, skąd się wzięło określenie „buraki”. Domyślam się, że chodziło o „rooinek”, czyli spalony kark, czerwona szyja (określenie z okresu wojen burskich, obecnie używane jako synonim białej biedoty). „Solony kutas” zaś pochodzi od czegoś zupełnie innego. Afrykanerzy uważali, że Brytyjczycy stoją jedną nogą w Afryce, a drugą na Wyspach Brytyjskich – w takim rozkroku, że ich penis moczy się w oceanie. Każdy to wie. Każdy to określenie zna. Każdy, kto był w Afryce Południowej i choć trochę interesuje się Afrykanerami. Bur Jagielskiego jest zacofany, rasistowski, nienawidzący nie tylko czarnych, lecz także ludzi pochodzenia brytyjskiego. Jest religijnym fanatykiem, a wszelkie problemy rozwiązuje najchętniej za pomocą broni palnej. Jest nieufny wobec obcych.

Podróżuję po RPA od wielu lat. Osobami, na których gościnność i pomoc zawsze mogłam liczyć – niezależnie od prowincji RPA – byli Afrykanerzy. Zawsze serdeczni, zawsze pomocni, mimo że mnie nie znali, często przenocowywali i dopiero po śniadaniu puszczali w dalszą drogę. Autor zaś twierdzi, że pytania, które zadają Afrykanerzy przybyszowi, służą jego wykluczeniu i wyobcowaniu. Cóż, należy reporterowi jedynie współczuć, że na takich ludzi trafił. Znam miasteczka, które opisywane są w „Wypalaniu traw”, zagubione w przestrzeniach południowoafrykańskich. Marginalizowane. I nie świadczą na pewno o całości narodu. Jak wiarygodne byłoby opisanie narodu polskiego przez pryzmat wywiadu z parą pijaków mieszkających w byłych PGR-ach? Uproszczona historia.

W dalszej części także często autor powtarza stereotypy dotyczące wizerunku RPA z okresu XX w. Pisze np., że w czasach apartheidu z programu nauki w szkołach dla czarnych dzieci wycofano matematykę. To nieprawda. Południowoafrykański Instytut ds. Relacji Międzyrasowych w raporcie z 1968 r. pisał: „Program szkół podstawowych był lepszy od poprzedniego i właściwy z edukacyjnego punktu widzenia. Ten w szkołach średnich zaś był taki sam jak w szkołach dla białych dzieci”. Przykłady błędów czy nieścisłości historycznych i politycznych można mnożyć. Reporter notorycznie np. myli szczepy, wodzostwa i królestwa, chociaż to zupełnie różne rzeczy.

Prymitywny i rasistowski

Największy problem mam jednak z kontekstem, w którym Jagielski opisuje zamordowanie Eugéne’a Terre’Blanche’a. Książka pokazuje Afrykanerów jako prymitywnych rasistów. Wszystkie wydarzenia i wywiady opisane w książce służą umocnieniu takiego stereotypu. Terre’Blanche rzeczywiście był rasistą, ale nie był wcale tak popularny wśród Afrykanerów. W 1992 r. milion białych zagłosowało przeciwko zniesieniu apartheidu, ale to nie była większość!

Wśród Afrykanerów było wielu działaczy na rzecz wyzwolenia czarnych. Tymczasem: „Znali go i liczyli się z jego zdaniem ministrowie i prezydenci” – pisze Jagielski o Terre’Blanche’u. „Aby go obłaskawić, zapraszali go do stolicy na audiencje”. Nie pisze, kto i kiedy zapraszał Terre’Blanche- ’a na audiencje. Mało prawdopodobne, by zrobił to któryś z prezydentów. System prezydencki został wprowadzony w Południowej Afryce dopiero w latach 80. I do 1994 r. było raptem dwóch prezydentów: P.W. Botha oraz F.W. de Klerk. Żaden z nich jako prezydent nie zabiegał o względy Terre’Blanche’a.

Autor kwestiom rasowym podporządkowuje nawet hodowlę koni, podsumowując, że: „Po pogrzebie Attyla (koń Eugéne Terre’Blanche’a) miał zostać oddany na obcą farmę pod Klerksdorpem. Dora (żona Terre’Blanche’a) nie chciała go wziąć do swojej hodowli. Trzymała konie arabskie, a Attyla był rasy fryzyjskiej. Nie mogła dopuścić do mieszania krwi”. Pięknie, tylko że to powszechne zasady stosowane przez hodowców koni – także w Polsce. Zasady hodowli nie odnoszą się do stosunków międzyludzkich. Nawet u Afrykanerów.

Tekst ukazał się w jednym z ostatnich numerów tygodnika "Wprost". Najnowszy numer od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .