- Ci, którzy negują tęczę na Placu Zbawiciela występują anonimowo, są "zakapturzeni" i oprócz tego, że ją podpalili, nie wystąpili z żadnym innym przesłaniem. Tęcza została spalona, ale do tej pory nikt nie powiedział dlaczego to się stało. Czy sprawcy byli pijani? Czy to był zakład? Tego nie wie nikt – mówi w rozmowie z Amelią Panuszko Julita Wójcik, rzeźbiarka z Gdańska.
Amelia Panuszko: Lada dzień umowa z miastem zostanie podpisana. Tęcza na stałe zostanie na Placu Zbawiciela.
Julita Wójcik: Wtedy zaczniemy pracę – w takim samym trybie jak ostatnio, czyli od powołania spółdzielni rękodzieła artystycznego, które będą przygotowywać kwiaty. Zaproszenie do tych spółdzielni będzie otwarte dla wszystkich chętnych, którzy chcą się włączyć w proces powstawania tęczy. Czekamy też na to, żeby stopniał śnieg...
Jak długo trwa przygotowanie tych kwiatów?
Po ostatnim podpaleniu okazało się, że potrzeba nam dosłownie kilku dni – do przygotowania mieliśmy ok. 9 tys. kwiatów i zrobiliśmy je w trzy dni. Kolejne trzy dni trwało nałożenie ich na szkielet. Na całą tęczę potrzeba ok. 20 tys. kwiatów – przy okazji musimy też wymienić siatki, na których zostaną one powieszone. Przy sprzyjających wiatrach wyrobimy się w tydzień, może półtora.
Jak odebrała pani te podpalenia? Jak grupy sprzeciwu, które zaczęły powstawać, np. na Facebooku? Dwie mi się rzuciły w oczy: "NIE dla tęczy na Placu Zbawiciela" i "Nie płakałem po tęczy na Placu Zbawiciela".
Tylko słyszałam o tych grupach, bo nie jestem użytkownikiem Facebooka. Może od razu zaznaczę, że ten podział na lubiących i nie lubiących, jest stały, "nieznoszalny". Przy okazji tego konfliktu zauważyłam, że osoby, które są zwolennikami jakoś to argumentują, tłumaczą, poza tym oni angażowali się też w odbudowę tęczy po pierwszym spaleniu. A z drugiej strony, ci, którzy ją negują występują anonimowo, są "zakapturzeni" i oprócz tego, że ją podpalili to nie występują z żadnym innym przesłaniem. Tęcza została spalona ale do tej pory nikt nie powiedział dlaczego to się stało. Czy to było po pijaku? Czy to był zakład? Tego nie wie nikt.
A nie dziwi pani ta niechęć? Jak pierwszy raz, w czerwcu 2012 r. zobaczyłam tęczę, poczułam się znowu jak mała dziewczynka. Przecież to tęcza z dziecięcych obrazków.
Rzeczywiście ta niechęć może budzić zdumienie. Zwłaszcza, że to już jest trzecia lokalizacja tęczy. Specjalnie wybrałam taką formę tęczy, która będzie się kojarzyć z dzieciństwem. Wydawało mi się, że właśnie taka forma będzie propozycją dla każdego. Myślałam, że nie stworzy ona takiej możliwości, by przypisać ją do jakiejś opcji seksualnej czy politycznej. A jednak dla jej przeciwników okazało się to silniejsze. Dla nich już zawsze tęcza będzie oznaczać "to i to".
Wielu obserwatorów uznało pani pracę za kolejny, po palmie Joanny Rajkowskiej przy Rondzie de Gaulle'a, artystyczny symbol stolicy. Jest pani zaskoczona?
Tak, nie spodziewałam się tego głównie dlatego, że jest to instalacja efemeryczna, również z powodu materiału, z którego jest wykonana. Te kwiaty co jakiś czas wymieniać. Gdybym wiedziała, że ona ma szansę zostać na stałe w Warszawie, planowałabym jej wykonanie z zupełnie innych materiałów. Tęcza została na tyle "polubiona", że w jej powstanie zaangażowało się miasto. Trudno mi będzie zmienić teraz tę procedurę – a jest ona dla mnie w tym wszystkim najważniejsza – by to wspólne tworzenie dzieła sztuki stało się rzeźbą.
Teraz kwiaty, wcześniej ku oburzeniu niektórych obierała Pani ziemniaki w warszawskiej Zachęcie. Co będzie następne?
Wolałabym to trzymać w tajemnicy ze względu na tzw. prawo niespodzianki. Poza tym przyjemniej pracuje się przy projekcie, który później może kogoś i zaskoczyć, i oczarować. Pracuję teraz nad kilkoma projektami, ale żaden z nich nie będzie w Warszawie. Ale one są dopiero w fazie projektu – nie ukrywam, że z ruszeniem z nimi trochę powstrzymuje mnie zima za oknami.
Równie mocno rozgrzeją emocje mieszkańców?
Moja sztuka rzeczywiście dostrzega pewne napięcia ale nie eskaluje ich. Trudno powiedzieć już na etapie samego założenia, czy prace wywołają czy nie wywołają zamieszania. Na pewno będą to prace związane z naszą codziennością – z tym, co dzieje się w gospodarce, ekonomii jestem na bieżąco. Potem tę ludzką kondycję przekładam na język sztuki. I dlatego te reakcje są takie bezpośrednie – one zwykle dotykają zdecydowanie większą grupę niż tylko tych, którzy przychodzą do galerii sztuki oglądać obrazy. Staram się, by moja sztuka stwarzała możliwość albo samoidentyfikacji, albo negacji, żeby była w niej jakaś sprzeczność z poglądami danego człowieka.
Julita Wójcik: Wtedy zaczniemy pracę – w takim samym trybie jak ostatnio, czyli od powołania spółdzielni rękodzieła artystycznego, które będą przygotowywać kwiaty. Zaproszenie do tych spółdzielni będzie otwarte dla wszystkich chętnych, którzy chcą się włączyć w proces powstawania tęczy. Czekamy też na to, żeby stopniał śnieg...
Jak długo trwa przygotowanie tych kwiatów?
Po ostatnim podpaleniu okazało się, że potrzeba nam dosłownie kilku dni – do przygotowania mieliśmy ok. 9 tys. kwiatów i zrobiliśmy je w trzy dni. Kolejne trzy dni trwało nałożenie ich na szkielet. Na całą tęczę potrzeba ok. 20 tys. kwiatów – przy okazji musimy też wymienić siatki, na których zostaną one powieszone. Przy sprzyjających wiatrach wyrobimy się w tydzień, może półtora.
Jak odebrała pani te podpalenia? Jak grupy sprzeciwu, które zaczęły powstawać, np. na Facebooku? Dwie mi się rzuciły w oczy: "NIE dla tęczy na Placu Zbawiciela" i "Nie płakałem po tęczy na Placu Zbawiciela".
Tylko słyszałam o tych grupach, bo nie jestem użytkownikiem Facebooka. Może od razu zaznaczę, że ten podział na lubiących i nie lubiących, jest stały, "nieznoszalny". Przy okazji tego konfliktu zauważyłam, że osoby, które są zwolennikami jakoś to argumentują, tłumaczą, poza tym oni angażowali się też w odbudowę tęczy po pierwszym spaleniu. A z drugiej strony, ci, którzy ją negują występują anonimowo, są "zakapturzeni" i oprócz tego, że ją podpalili to nie występują z żadnym innym przesłaniem. Tęcza została spalona ale do tej pory nikt nie powiedział dlaczego to się stało. Czy to było po pijaku? Czy to był zakład? Tego nie wie nikt.
A nie dziwi pani ta niechęć? Jak pierwszy raz, w czerwcu 2012 r. zobaczyłam tęczę, poczułam się znowu jak mała dziewczynka. Przecież to tęcza z dziecięcych obrazków.
Rzeczywiście ta niechęć może budzić zdumienie. Zwłaszcza, że to już jest trzecia lokalizacja tęczy. Specjalnie wybrałam taką formę tęczy, która będzie się kojarzyć z dzieciństwem. Wydawało mi się, że właśnie taka forma będzie propozycją dla każdego. Myślałam, że nie stworzy ona takiej możliwości, by przypisać ją do jakiejś opcji seksualnej czy politycznej. A jednak dla jej przeciwników okazało się to silniejsze. Dla nich już zawsze tęcza będzie oznaczać "to i to".
Wielu obserwatorów uznało pani pracę za kolejny, po palmie Joanny Rajkowskiej przy Rondzie de Gaulle'a, artystyczny symbol stolicy. Jest pani zaskoczona?
Tak, nie spodziewałam się tego głównie dlatego, że jest to instalacja efemeryczna, również z powodu materiału, z którego jest wykonana. Te kwiaty co jakiś czas wymieniać. Gdybym wiedziała, że ona ma szansę zostać na stałe w Warszawie, planowałabym jej wykonanie z zupełnie innych materiałów. Tęcza została na tyle "polubiona", że w jej powstanie zaangażowało się miasto. Trudno mi będzie zmienić teraz tę procedurę – a jest ona dla mnie w tym wszystkim najważniejsza – by to wspólne tworzenie dzieła sztuki stało się rzeźbą.
Teraz kwiaty, wcześniej ku oburzeniu niektórych obierała Pani ziemniaki w warszawskiej Zachęcie. Co będzie następne?
Wolałabym to trzymać w tajemnicy ze względu na tzw. prawo niespodzianki. Poza tym przyjemniej pracuje się przy projekcie, który później może kogoś i zaskoczyć, i oczarować. Pracuję teraz nad kilkoma projektami, ale żaden z nich nie będzie w Warszawie. Ale one są dopiero w fazie projektu – nie ukrywam, że z ruszeniem z nimi trochę powstrzymuje mnie zima za oknami.
Równie mocno rozgrzeją emocje mieszkańców?
Moja sztuka rzeczywiście dostrzega pewne napięcia ale nie eskaluje ich. Trudno powiedzieć już na etapie samego założenia, czy prace wywołają czy nie wywołają zamieszania. Na pewno będą to prace związane z naszą codziennością – z tym, co dzieje się w gospodarce, ekonomii jestem na bieżąco. Potem tę ludzką kondycję przekładam na język sztuki. I dlatego te reakcje są takie bezpośrednie – one zwykle dotykają zdecydowanie większą grupę niż tylko tych, którzy przychodzą do galerii sztuki oglądać obrazy. Staram się, by moja sztuka stwarzała możliwość albo samoidentyfikacji, albo negacji, żeby była w niej jakaś sprzeczność z poglądami danego człowieka.