Tekturową oprawkę opasuje banderola. Każdorazowo przed użyciem kasety pasek jest zrywany, a po jej zapakowaniu - naklejany na powrót i pieczętowany. - Na początku lutego 1989 roku korespondent telewizji francuskiej Bernard Margueritte proponował nam za nią 300 dolarów. Pewnie dałby dużo więcej, ale szybko zorientował się, że nie jest na sprzedaż - mówi Adam Szóstko, działacz białostockiej "Solidarności" . - Jest dla nas po prostu bezcenna – dodaje. - Kiedyś posłuży być może jako dokument zbrodni. - Zrywa banderolę i wsuwa kasetę do magnetowidu. Okna pokoju w białostockich Dojlidach są szczelnie zasłonięte.
Na ekranie pojawia się napis: "1 lutego 1989 roku - godz. 2.00". Głos niewidocznego mężczyzny: "Niezależny zapis oględzin mieszkania na plebanii przy ulicy Dojlidy Fabryczne 27". Filmowane mieszkanie składa się z dwóch pomieszczeń. W pierwszym, który można nazwać salonikiem, widoczne są ślady ognia i działania wysokiej temperatury. Wnętrze drugiego, które służyło jako sypialnia, pokrywa gruba warstwa sadzy. Oprócz grupy członków "Solidarności" z widocznymi emblematami, pracuje również — z własną kamerą - ekipa dochodzeniowa białostockiego WUSW. Można powiedzieć, że dokonywane zapisy są w pewnym sensie konkurencyjne i że niejako uzupełniają się. Kamera milicyjna lustruje przedmioty, meble-wszystkie, które wskazuje prowadzący dochodzenie. Dla odmiany operator drugiej kamery-filmujący zza pleców milicjantów - szczególnie jakby upodobał sobie ręce funkcjonariuszy. Czego z kolei nie dojrzy kamera milicyjna, tego z pewnością nie pominie kamera "Solidarności".
Mikrofon rejestruje pierwsze spostrzeżenia i wnioski. Od momentu, gdy mieszkanie opuszcza ekipa dochodzeniowa, spostrzeżenia wyraźnie nabierają ostrości, wnioski idą dalej, a początkowo lakoniczny i beznamiętny komentarz - z wolna nabiera cech oskarżenia. Zegar w rogu ekranu wskazuje upływ godzin.
2.47. Najazd kamery na ławę w saloniku. Pod tą ławą stał elektryczny grzejnik. Awaria tego grzejnika miała, według wstępnych ocen ekspertów z WUSW w Białymstoku, stać się przyczyną pożaru. Jeden z mężczyzn stuka w spód ławy. Dźwięczny odgłos, drewno prawie nie ucierpiało. Głos: "Czy to możliwe, aby znajdująca się w rzekomo w najbardziej newralgicznym punkcie pokoju ława pozostała praktycznie nietknięta?".
3.00. Zbliżenie zwęglonych butów stojących na piecu w saloniku, strzępów przewodu biegnącego do żyrandola i nadtopionego zegara ściennego. Głos: "To efekt działania bardzo wysokiej temperatury. Jeżeli zgodzić się, że źródłem ognia był grzejnik, to - biorąc pod uwagę znaczną od niego odległość tych przedmiotów - brak wytłumaczenia, co mogło spowodować tak niesamowity żar".
4.18. Ktoś kuca i zagłębia całą dłoń w dziurze wypalonej pod oknem w saloniku. Głos: "Wydaje się mało prawdopodobne, że tak głęboki otwór w podłodze wypaliły spadające, płonące zasłony. Ten otwór, jak i inne trwałe ślady działania płomieni, może wskazywać na istnienie kilku punktów rozprzestrzeniania się ognia".
6.16. Kamera penetruje sypialnię. Na półce statuetka z podobizną Lenina. Przywódca bolszewików ma wetkniętą w dłoń chorągiewkę "Solidarności". Na podłodze zwłoki psa. Posłanie, łącznie z poduszką - niemal czarne. Głos: "Dziwne, że przez przymknięte drzwi dostała się tu tak wielka ilość sadzy. Dziwne, że równomiernie pokryte jest nią także łóżko i poduszka. Miejsca, gdzie spoczywało ciało i głowa, winny być przecież jaśniejsze".
6.22. Kamera wraca do saloniku. Obiektyw przesuwa się wzdłuż drzwi wejściowych. Są osmolone również od zewnątrz. Tabliczka jest jednak czytelna: "Ks. Stanisław Suchowolec". Głos: "Próbuje nam się wmówić, że umarł bez niczyjej pomocy".
Próba ognia
29 stycznia 1989 roku ksiądz Suchowolec wykonywał swoje obowiązki duszpasterskie zgodnie z harmonogramem parafii. Wieczorem opuścił mieszkanie i wspólnie ze swoją znajomą Anną K. udał się samochodem do ciotecznej siostry Elżbiety S. Przebywał u niej do ok. 22. Anna K. zeznała, że ksiądz był "zmęczony, rozdrażniony, zdenerwowany, co w jego przypadku znacznie odbiegało od normy". Sędziwa Maria K. - jedna z dwóch gospodyń na plebanii w Dojlidach - zeznała, że ok. godz. 0.50 słyszała, jak ks. Suchowolec wyprowadza psa na spacer. Po upływie pięciu minut wrócił i - jak słyszała - zamknął za sobą drzwi na klucz. Analizując ten fragment zeznań Marii K., pełnomocnik rodziców zmarłego - mec. Jerzy Naumann uznał, że starszą osobę mogły tamtej nocy zawieść zmysły. "Nie jest też stuprocentowo pewne-stwierdził - czy po powrocie do mieszkania ze spaceru z psem ksiądz zastał je puste".
Druga z gospodyń na plebanii w Dojlidach, Danuta F., obudziła się 30 stycznia ok. godz. 4. Poczuła swąd spalenizny, brak było prądu. Ksiądz R. - jeden z czwórki księży na plebanii - obudził się z bólem głowy. Zaalarmowany przez gospodynię pospieszył do mieszkania S. Suchowolca. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. Wyważono je. Na podłodze obok łóżka w sypialni znaleziono zwłoki księdza. Leżał w pidżamie, ułożony na plecach, z głową zwróconą w kierunku drzwi.
Nie stwierdzono w toku dochodzenia Prokuratury Rejonowej w Białymstoku oznak plądrowania mieszkania. Nie stwierdzono uszkodzeń pidżamy księdza. Zamki w drzwiach były nietknięte. Okna były zamknięte od wewnątrz. Enigmatyczne okazało się natomiast pochodzenie "krwawych wylewów w górnej części klatki piersiowej księdza". Według opinii biegłych powstały one w rezultacie "upadku i uderzenia tą częścią klatki piersiowej o twarde przedmioty". Polemizował z tą wersją mec. Naumann, wskazując na brak takich "twardych przedmiotów" w sąsiedztwie zwłok. "Nie można wykluczyć - dodawał - innego mechanizmu powstania sińców, w tym - w wyniku zadania urazu przez inną osobę".
Zgon księdza Suchowolca miał nastąpić między godziną 2 a 4 rano 30 stycznia. Faktem bezspornym, stwierdzonym w wyniku sekcji zwłok, była przyczyna śmierci - zatrucie tlenkiem węgla. "Badanie krwi na obecność tlenkowęglowej hemoglobiny metodą Wolffa wykazało jej obecność w ilości 58 proc." Bezdyskusyjna była również kwestia działania płomieni i żaru w mieszkaniu księdza.
Prokuratura od początku bazuje z uporem na wstępnych ocenach ekipy dochodzeniowej, a potem czyni niepodważalną ekspertyzę Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO w Warszawie: "(...) powstały w trakcie pracy termowentylatora Farel typu OTW-2 (znajdującego się pod ławą w saloniku - M. Z.) w instalacji układu grzewczego łuk elektryczny spowodował zapalenie obudowy wykonanej z tworzywa termoplastycznego i dalsze rozprzestrzenianie się ognia". Adwokaci - pełnomocnik kurii biskupiej i pełnomocnik rodziców zmarłego - nie mają tej pewności.
10 kwietnia 1989 roku przeprowadzony zostaje tzw. eksperyment procesowy, z którego wynika, że "przy wytworzeniu łuku elektrycznego przez stopniowe zwieranie przewodów zasilanych napięciem 220 V nie mogło nastąpić zapalenie się obudowy, z zaznaczeniem, że obwód zasilający zabezpieczony był bezpiecznikiem 25 A ". Wspiera pośrednio ten wniosek powołany w charakterze biegłego inż. L. Arciszewski z Białegostoku. "Nie można - zauważa - wykluczyć możliwości, że do powstałego samozapalenia się termowentylatora przyczyniła się inna osoba - powodując zmniejszenie otworów nawiewnych...". Wobec powyższego pełnomocnik kurii domaga się wydania „autorytatywnej opinii" przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Prokurator odrzuca to żądanie, twierdząc, że "możliwość zapalenia się piecyka (...) została w zupełny i logiczny .sposób przedstawiona w opinii opracowanej przez Zakład Kryminalistyki KG MO w Warszawie".
"Ekspertyza wykazuje tylko jeden z technicznie możliwych sposobów zapalenia się termowentylatora" - replikuje mec. Naumann, ale ta uwaga pozostaje bez echa.
„Staszek mnie zastąpi"
Leopold Stawecki włącza magnetofon. Emerytowany prawnik, działacz "Solidarności" internowany w czasie stanu wojennego, był bliskim przyjacielem i doradcą zmarłego księdza. - Dokumentowałem jego działalność, nagrywałem wspomnienia, kazania - mówi. - Poznałem go chyba lepiej niż inni.
Stanisław Suchowolec przyszedł na świat 13 maja 1958. Jego ojciec był inwalidą wojennym, dawnym żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Nie miał rodzeństwa. "Ojciec opowiadał mi prawdziwe bajki o Chrystusie i chwale polskiego oręża. Szybko zrozumiałem, że tylko nauki Ewangelii są prawdziwe. Zrozumiałem, że w życiu duchowym pełnymi garściami czerpać należy z polskiej, narodowej tradycji".
W tym głosie nie ma mentorstwa, kaznodziejskiej rutyny. Jest nerwowość, nieporadność i autentyczna żarliwość, która przykuwa uwagę. Leopold Stawecki wyłącza magnetofon.
W roku 1983 S. Suchowolec uzyskał święcenia kapłańskie i został wikariuszem parafii św. Piotra i Pawła w Suchowoli. W tym samym roku poznał Jerzego Popiełuszkę. Suchowola, sześciotysięczna osada przy trasie Białystok-Augustów, znajdowała się w odległości czterech kilometrów od Okopów - rodzinnej wsi ks. Popiełuszki.
L.S.: - Dwudziestopięcioletni ksiądz Stanisław był zafascynowany sławnym już wtedy księdzem Jerzym. 11 listopada 1984 roku mieli wspólnie koncelebrować w Suchowoli mszę za ojczyznę. Po zniknięciu ks. Popiełuszki ks. Suchowolec postanowił, że wyznaczonego dnia odprawi mszę dziękczynną w intencji szczęśliwego odnalezienia ks. Jerzego albo... mszę żałobną. - Niektórzy wspólni znajomi Jerzego Popiełuszki i Stanisława Suchowolca twierdzą, że ten drugi pod każdym względem starał się naśladować tego pierwszego. Nawet w gestach, mimice.
L.S.: - To przesada. Pewne jest natomiast, że 11 listopada 1984 roku nastąpił przełom w życiu księdza Stanisława. Od tego dnia wyznaczył on sobie rolę jakby duchowego sobowtóra księdza Jerzego. Doskonale pamiętał słowa przyjaciela, które ten kiedyś wypowiedział swojej matce: "Jeśli coś stanie się ze mną - Staszek mnie zastąpi".
Suchowolec tworzy coś na kształt sanktuarium Jerzego Popiełuszki. W każdą drugą niedzielę miesiąca odprawia mszę za ojczyznę. Mała Suchowola staje się głośna w Polsce. Zjeżdżają tu tysiące ludzi. W lipcu 1986 roku, na żądanie Wydziału ds. Wyznań UW w Białymstoku, Stanisław Suchowolec przeniesiony zostaje do parafii w Dojlidach.
L.S.: - Był orędownikiem "Solidarności", współpracował z Komisją Interwencji i Praworządności, wspierał Niezależny Ruch Ludowy. Można powiedzieć, że swoją osobą cementował całą, bardzo podzieloną, podlaską opozycję. Nie zaprzestał mszy w intencji ojczyzny.
- Czuł się osaczony, zagrożony?
L.S.: - Do ostatnich dni. Wystąpił o przydział miotacza gazowego. Bez odzewu. Więc postarał się o sukę rasy doberman - Nikę. Stanowiła jego ochronę, była tresowana. Zaszokował mnie wygląd jej zwłok w mieszkaniu. Wyglądały tak, jakby wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa pies zachował całkowity spokój. To wręcz niewiarygodne, że nie zareagował na swąd, ogień w sąsiednim pomieszczeniu. Nikt zaś tamtej nocy nie słyszał na plebanii szczekania, wycia.
Sprawa psa a intuicja rzecznika rządu
7 lutego 1989 roku rzecznik rządu Jerzy Urban, zapytany podczas konferencji prasowej o przyczynę śmierci psa księdza Suchowolca, odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu: " ...-wyniki sekcji zwłok psa były zbieżne z wynikami sekcji zwłok księdza Stanisława Suchowolca, to znaczy pies zdechł w wyniku zatrucia tlenkiem węgla". J. Urban powołał się na wyniki sekcji przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej w Białymstoku. Była to informacja całkowicie błędna.
1 lutego istotnie przeprowadzono sekcję zwłok psa w Białymstoku, lecz jej wynik był zgoła sensacyjny. Badanie próby krwi (za pomocą tzw. metody Wolffa) wykazało bowiem obecność 4 proc. tlenkowej hemoglobiny - dawki, która nie mogła być śmiertelna dla czworonoga.
Dopiero po powtórnym badaniu krwi dobermana - 9 lutego, w Zakładzie Higieny Weterynaryjnej - stosując odmienną metodę (Briicknera- Desmonda), stwierdzono śmiertelne, 60-proc. stężenie tlenku węgla. Pozostawić trzeba w tym momencie bez komentarza wyjaśnienie biegłego z Białegostoku, który poniewczasie (13 lutego) uderzył się w pierś i uznał, że "metoda Wolffa nie może być stosowana do oznaczenia tlenkowęglowej hemoglobiny zwierzęcej, gdyż (...) hemoglobina zwierzęca ze względu na odmienne własności w warunkach metody Wolffa zachowuje się inaczej _niż hemoglobina ludzka" - co wytłumaczyć miało piętnastokrotną różnicę w dwóch wynikach badań tej samej krwi.
Tak czy inaczej 7 lutego 1989 roku Jerzy Urban został źle poinformowany bądź też - trafnie odgadując przyczynę zgonu psa na dwa dni przed wykonaniem właściwego badania - wykazał się niesłychaną intuicją.
"Wydaje nam się, że pośpiesznie formułowane osądy podyktowane są względami taktycznymi (...) mamy również poczucie podporządkowania prawa doraźnym potrzebom polityki" - stwierdziła o oświadczeniu krótko przedtem dziesiątka przyjaciół księdza Suchowolca.
Tajemnica prokuratury
W liście do Stanisława Suchowolca z 15 lutego 1989 roku białostoczanka Anna K. pisze, że miała posłużyć funkcjonariuszom SB do "spreparowania materiałów wplątania księdza w nielegalną działalność »Solidarności«". 28 marca 1988 roku parafianka Alicja O. powiadamia księdza Suchowolca, że SB domaga się od niej informacji na jego temat, oferując w zamian "paszport do jakiegokolwiek kraju zachodniego, ewentualną pomoc materialną, a nawet podwyżkę w pracy". "Równocześnie - stwierdziła w liście Alicja O. - jeden z panów niby od niechcenia zauważył, że księdza może coś złego spotkać".
Adam S. zeznaje w obecności prokuratora, że w lipcu 1988 roku na klamce drzwi passata księdza Suchowolca widział przedartą do połowy kartę do gry, innym razem - rysunek z szubienicą. Inni świadkowie - wśród nich właściciel warsztatu samochodowego - mówią o serii tajemniczych uszkodzeń passata: przebiciu opon, odkręceniu śrub mocujących koło, naruszeniu układu kierowniczego, wreszcie wybiciu przedniej szyby podczas jazdy.
Mecenas Jerzy Naumann wnosi o włączenie do akt sprawy tzw. materiałów operacyjnych Wydziału IV Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Białymstoku. "Relacjonowane przez świadków zdarzenia (...) jeżeli nawet miały miejsce, nie mają żadnego znaczenia - uznaje w odpowiedzi prokurator - albowiem nie mogą zmienić niewątpliwego ustalenia przyczyny i okoliczności śmierci księdza Stanisława Suchowolca". 16 czerwca 1989 roku śledztwo zostaje umorzone "wobec niestwierdzenia przestępstwa".
„Strona pokrzywdzona wyraża pogląd, iż dopiero po poznaniu czegoś wypowiedzieć się można wiążąco o tym, czy ma to związek i znaczenie dla prowadzonych poszukiwań, czy nie" - ripostuje w zażaleniu J. Naumann. I pyta: „Skąd prokuratura ma wyrobione zdanie na temat dowodu, którego nie zna?".
Zażalenie zostaje oddalone. Treść odpowiedzi na ostatnie pytanie warszawskiego adwokata Jerzego Naumanna pozostaje do dziś tajemnicą białostockiej prokuratury.
"Wprost" 18 lutego 1990 nr 7(378)
Pogrzeb Stanisława Suchowolca był wielką manifestacją patriotyczną. W 1992 r. wznowiono śledztwo w sprawie jego śmierci. Gospodyni parafii Dojlidach zeznała, że tamtej nocy widziała 3 nieznane jej osoby: dwóch mężczyzn i kobietę. Ekspertyzy śledczych wykazały, że w drewnianej podłodze wybito dziurę, przez którą wlano łatwopalną substancję. Ponadto jeden ze strażaków zeznał, że w rogu szyby okna widać było dziurę, która mogła powstać w wyniku uderzenia. Prokuratura potwierdziła podpalenie. Jednak już w 1993 r. umorzono śledztwo. Przyczyna: brak sprawców. 30 stycznia 2006 r. prokuratorzy lubuskiego IPN oświadczyli, że ks. Stanisław Suchowolec został zamordowany przez SB. Obecnie toczy się kolejne śledztwo w tej sprawie.