"Nie palcie komitetów, zakładajcie własne” – powiedział kiedyś Jacek Kuroń. To mądra zasada, którą można stosować w wielu dziedzinach życia. Do literatury kryminalnej też pasuje prawie jak ulał. Prawie, bo nie chodzi raczej o palenie książek, lecz o pisanie własnych. Polacy już to zrozumieli, od kilku lat rozkwita rynek rodzimych kryminałów. Z ich jakością jest jednak rozmaicie; większość, niestety, z trudem nadaje się konsumpcji, torturując czytelnika bezpłciowym, dziennikarskim językiem, drętwymi dialogami i nieprzemyślaną konstrukcją. Są oczywiście wyjątki – takie nazwiska jak Marek Krajewski, Marcin Wroński, Jarosław Klejnocki, Zygmunt Miłoszewski, Wiktor Hagen (czyli Leszek Talko pod pseudonimem), a ostatnio między innymi Wojciech Chmielarz ze świetnym „Podpalaczem”, dobrze rokują na przyszłość. Niemniej trudno jeszcze mówić o polskiej szkole kryminału.
Naczelnym problemem powieści kryminalnych powstających w Polsce jest bezstylowość – a owa bezstylowość bierze się z braku tradycji. I to podwójnie: raz, z braku tradycji porządnej prozy noir, bo trudno za taką uznać PRL-owskie serie o dzielnych milicjantach, dwa, z braku tradycji solidnej obyczajowej powieści środka. Krótko mówiąc, nie mieliśmy ani swojego Chandlera, ani dobrych czytadeł.
Cały tekst w specjalny m numerze "Kryminalny Wprost", który 26 kwietnia trafi do kiosków.