Co najbardziej rzucało się w oczy na zjeździe Platformy? Czarne brezentowe płachty, którymi PO zasłoniła ogrodzenie. Tak żeby z zewnątrz nic nie było widać.
- Po co my się tak odgradzamy od ludzi? - zastanawiał się jeden z działaczy patrząc na długi płot, który wczoraj w nocy otoczył chorzowską halę Kapelusz. Wokół setki ochroniarzy, funkcjonariuszy BOR, bramki. Wewnątrz – niespełna 700 delegatów, którzy zjechali z całej Polski, żeby zmienić statut i wybierać przewodniczącego partii w wyborach bezpośrednich.
Wszystkie oczy skierowane były na nich dwóch. W pierwszym rzędzie zasiedli Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Dzieliły ich może dwa metry. W napięciu ukradkowo na siebie zerkali. Co zrobi Schetyna? Zastanawiała się cała sala.
Po kilkudziesięciu minutach nerwowego oczekiwania było już wiadomo – Schetyna rezygnuje ze startu w wyborach o fotel szefa PO. Ale choć rezygnował, to on był bohaterem tej imprezy. Donald Tusk patrzył z niedowierzaniem jak kiepski zwykle mówca Schetyna kradnie mu show. Bon moty, personalne wycieczki pod adresem spółdzielców Andrzeja Biernata i Ireneusza Rasia, wreszcie apel o zakończenie wojny domowej i przejęcie inicjatywy – Schetyna odrobił lekcję z typowych zagrywek Tuska. Efekt? Owacja na stojąco. Schetyna nie schodził ze sceny jak ktoś, kto właśnie złożył broń. I jakoś trudno było chwilę później jego przeciwnikom w PO ogłaszać, że stchórzył.
Na tym tle blado wypadł Jarosław Gowin, który wkroczył na scenę chwilę później. Zresztą sam chyba miał tego świadomość oświadczając w pierwszych słowach: ja takich braw pewnie nie zbiorę...
I braw po swoim wystąpieniu rzeczywiście nie zebrał, za to zjadliwe komentarze w pierwszych rzędach – owszem. Zwłaszcza gdy zaatakował ministra finansów Jacka Rostowskiego za to, że doprowadził do bankructwa monterów szaf wnękowych...
Zaskoczenia jednak nie było, bo lider konserwatystów już dwa dni temu ogłosił, że będzie rywalizować z Tuskiem. Kiedy więc wszystko już było jasne, z działaczy zeszło napięcie. - Wie pani, takie emocje jak na wyścigu ślimaków – skwitował jeden z prominentnych polityków PO. Po czym wyjął z kieszeni swoje kupony na gofry i lody włoskie, i ruszył się pokrzepić. Z dala od gapiów i ciekawskich spojrzeń – za czarnym brezentem.
Z Chorzowa Anna Gielewska
Wszystkie oczy skierowane były na nich dwóch. W pierwszym rzędzie zasiedli Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Dzieliły ich może dwa metry. W napięciu ukradkowo na siebie zerkali. Co zrobi Schetyna? Zastanawiała się cała sala.
Po kilkudziesięciu minutach nerwowego oczekiwania było już wiadomo – Schetyna rezygnuje ze startu w wyborach o fotel szefa PO. Ale choć rezygnował, to on był bohaterem tej imprezy. Donald Tusk patrzył z niedowierzaniem jak kiepski zwykle mówca Schetyna kradnie mu show. Bon moty, personalne wycieczki pod adresem spółdzielców Andrzeja Biernata i Ireneusza Rasia, wreszcie apel o zakończenie wojny domowej i przejęcie inicjatywy – Schetyna odrobił lekcję z typowych zagrywek Tuska. Efekt? Owacja na stojąco. Schetyna nie schodził ze sceny jak ktoś, kto właśnie złożył broń. I jakoś trudno było chwilę później jego przeciwnikom w PO ogłaszać, że stchórzył.
Na tym tle blado wypadł Jarosław Gowin, który wkroczył na scenę chwilę później. Zresztą sam chyba miał tego świadomość oświadczając w pierwszych słowach: ja takich braw pewnie nie zbiorę...
I braw po swoim wystąpieniu rzeczywiście nie zebrał, za to zjadliwe komentarze w pierwszych rzędach – owszem. Zwłaszcza gdy zaatakował ministra finansów Jacka Rostowskiego za to, że doprowadził do bankructwa monterów szaf wnękowych...
Zaskoczenia jednak nie było, bo lider konserwatystów już dwa dni temu ogłosił, że będzie rywalizować z Tuskiem. Kiedy więc wszystko już było jasne, z działaczy zeszło napięcie. - Wie pani, takie emocje jak na wyścigu ślimaków – skwitował jeden z prominentnych polityków PO. Po czym wyjął z kieszeni swoje kupony na gofry i lody włoskie, i ruszył się pokrzepić. Z dala od gapiów i ciekawskich spojrzeń – za czarnym brezentem.
Z Chorzowa Anna Gielewska
Ankieta:
Który z polityków wygłosił w sobotę najlepszą mowę?