Szczególnie wysoka ciemna liczba
Według policyjnych statystyk w ostatnich dziesięciu latach doszło do ponad 25 tys. tego typu zdarzeń. Chociaż w polskim prawie nie ma wprost mowy o szantażu, tylko o zmuszaniu innej osoby do określonego działania. Grozi za to do trzech lat więzienia. – A to przecież jedynie ułamek rzeczywistości. Tak zwana ciemna liczba, obecna w każdej dziedzinie zachowań kryminalnych, tutaj jest szczególnie wysoka – tłumaczy Andrzej Mroczek, ekspert z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, były policjant.
– Ci, którzy są szantażowani, najczęściej mają nóż na gardle. Do organów ścigania zgłaszają się w ostateczności, przedtem wpadają w nakręcającą się spiralę spełniania żądań. Boją się, że sprawa wypłynie, albo wstydzą się tego, co zrobili, i do ostatniego momentu nie chcą się zgłosić po pomoc – opowiada Mroczek.
Szantaż na homoseksualistę
Marek Gzik, łódzki detektyw, mówi, że swoim klientom zawsze na początku doradza zgłoszenie się do organów ścigania. Mają przecież znacznie większe możliwości działania niż zwykły detektyw. – Ale klienci najczęściej się boją. Wcale im się nie dziwę – mówi Gzik. Bo jak dojrzały facet, z żoną, dwójką dzieci i dobrą pracą, ma się zgłosić na policję i przyznać, że miał przelotny romans z innym mężczyzną? – Wiedzą, że najpierw notatkę o sprawie sporządzi oficer dyżurny, potem trafi to wyżej, a o jego romansie dowie się kilkanaście osób. Niby obowiązuje ich tajemnica służbowa, ale to też przecież tylko ludzie. Informacja prędzej czy później zawsze może wyciec – tłumaczy Gzik.
To właśnie na strachu przed upublicznieniem wstydliwej informacji działają sprawcy. Gzik takich klientów ma przynajmniej kilkunastu rocznie. Weźmy ostatnią sprawę: 45-letni pracownik wysokiego szczebla, dobry mąż i ojciec. Od dawna chciał spróbować czegoś odmiennego. Na gejowskim portalu poznaje młodego chłopaka. Trochę wiadomości o sobie, potem kilka pikantnych e-maili, w końcu zdjęcia. Kiedy żona wyjechała na urlop z dziećmi, zaprosił chłopaka do siebie. Kilka godzin po intymnym spotkaniu kochanek dzwoni do niego z informacją, że całe spotkanie zarejestrował kamerą i jeśli nie dostanie 30 tys. zł, pokaże film jego żonie i pracodawcy. – Żeby udowodnić, że nie blefuje, wysłał nawet kilkusekundowy fragment filmu z łóżka mojego klienta – opowiada Gzik. Z przykrością przyznaje, że chyli czoła przed profesjonalizmem homoszantażystów. Modus operandi mają zawsze bardzo podobny. Znajdują fantazjującego o kontaktach z mężczyznami żonatego faceta, umawiają się z nim na spotkanie i potajemnie je rejestrują. – Najczęściej jest to kamera zakamuflowana w zegarku. Dziś te urządzenia potrafią nagrywać w jakości HD. Sprawcy dodatkowo zachowują się tak, żeby jak najbardziej zakamuflować siebie na materiale. W odpowiedni sposób umieszczają zegarek na nocnej szafce, a potem tak układają ciało, żeby trudno było ich rozpoznać – opowiada Gzik.
Więcej w tekście Bartosza Janiszewskiego w najnowszym (35/2013) numerze tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" także dostępny na Facebooku .