Ikonowicz: jesteśmy czerwoni. Czerwonym się nie daje

Ikonowicz: jesteśmy czerwoni. Czerwonym się nie daje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Ikonowicz (fot. Wprost) Źródło: Wprost
Obrońca eksmitowanych lokatorów Piotr Ikonowicz czeka na akt łaski prezydenta. Za czyn, którego nie popełnił. Po 13 latach od incydentu.

Szary czynszowy, wielorodzinny dom na Pradze-Południe w Warszawie przy ulicy Jarocińskiej 23, z fasady całymi płatami odpadają tynk i farba. To ta druga, gorsza część Warszawy. W suterenie urzęduje Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, którą kieruje Piotr Ikonowicz, pogromca komorników i kamieniczników. Organizator blokad eksmisji ludzi, których nie stać na życie, a co dopiero na płacenie czynszu. W kancelarii panuje duch spraw, które podejmują Ikonowicz i jego współpracownicy.

Nikt tu nie dba o meble czy wystrój. Wszechobecny bałagan, sterty papierów, gazet, książek. Wszystko razem, na kupie: jego biurko, aneks kuchenny, księgowość, archiwum. Piotr Ikonowicz na luzie, bluza z kapturem, sprane dżinsy, niebieskie espadryle. Na godzinę trzy mocne lucky striki. Właśnie wybiera się do Tomaszowa Mazowieckiego, żeby negocjować w sprawie dwóch eksmisji, chociaż od trzech dni powinien odbywać na Białołęce karę 90 dni więzienia za uderzenie właściciela kamienicy w 2000 r. Ikonowicz nie uderzył, ale przed sądem mówił tylko: „Jestem niewinny”.

Po raz pierwszy przyznaje, że krył osobę, która przyłożyła kamienicznikowi. – Nie uderzyłeś tego człowieka, zrobił to ktoś inny. Ale ty zostałeś za to skazany? – pytam. – To prawda. Wiadomo, kto to zrobił. Dotąd o tym nie mówiłem, bo facet miał kłopoty zdrowotne i nikt nie będzie go szarpał po sądach. To nie są nasze obyczaje, żeby wskazywać, kto co zrobił.

– Jak to wyglądało z twojej perspektywy? – To była para przemiłych staruszków, facet był ogrodnikiem. Wszyscy sąsiedzi go kochali. Na blokadę przyszło z 70 osób. Nakarmić i napoić taką grupę to niemały wysiłek, ale sąsiedzi dali radę. Przyszedł ten koleś. Już na wstępie nie budził sympatii, nie chciał się dogadać, negocjować. Był reemigrantem z Niemiec. Mówił z niemieckim akcentem, chodził jak nakręcony, jakby się naćpał. Wyzywał młodych ludzi, którzy grzecznie siedzieli i blokowali ze szlachetnych pobudek. Zarobił w japę, bo w końcu rzucił się na nich z pięściami. Nie założyliśmy mu sprawy o czynną napaść. Mieliśmy wtedy świadomość, że będziemy karani za blokadę tej eksmisji i zniechęcani do takich akcji. Jednemu z nas – to był człowiek, któremu wcześniej pomogliśmy, z zawodu tokarz – założono dozór policyjny. Chodziło o to, żeby spacyfikować tych awanturników, którzy nie uznają świętej własności prywatnej. Dalszy ciąg tej pacyfikacji ma miejsce dzisiaj. Ikonowicz został skazany na prace społeczne. Przegapił apelację i wyrok uprawomocnił się w 2008 r. Mógł zapłacić grzywnę, ok. 2 tys. zł. Nie chciał. Sąd przeliczył mu więc grzywnę na więzienie, 20 zł to jeden dzień odsiadki. Po pięciu latach Ikonowicz dostał wezwanie do odbycia kary. Nie stawił się.

– Dlaczego po prostu nie wpłaciłeś zasądzonej grzywny?

– Nie możemy się zgodzić, że na działaczy społecznych zapadają wyroki na zamówienie polityczne. Nie możemy dać się zastraszyć. To jest próba kryminalizacji aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Trybunał Konstytucyjny przyznał nam, blokującym eksmisje, rację prawną. Nie byliśmy chuliganami, tylko obrońcami konstytucji. Moje niestawienie się w więzieniu, niezapłacenie grzywny, niewykonanie zasądzonych prac społecznych jest częścią tego samego obywatelskiego nieposłuszeństwa, jakim jest blokowanie eksmisji. 31 października zbierze się sąd, żeby zaopiniować wniosek, który złożył Ikonowicz do prezydenta Bronisława Komorowskiego o ułaskawienie i zatarcie skazania.

– Czy prezydent cię ułaskawi? Jak myślisz?

– Ten wyrok to gra na wyłączenie mnie z życia politycznego. Jestem rzecznikiem tych, o których oni nie mieli ochoty pamiętać przez całą transformację. Im bardziej się uwali Ikonowicza, tym mniej boimy się biednych. Wątpię, żeby sąd dał prezydentowi zielone światło. Według Ikonowicza ułaskawienie to właściwie decyzja, czy będzie mógł pełnić w przyszłości funkcję radnego lub posła:

– To pytanie do rządzących. Czy chcą być ciągnięci za nogi po bruku przez radykalny ruch narodowy, czy wolą, żeby ten nieunikniony bunt społeczny przebiegał na warunkach cywilizowanych i europejskich. Mają wybór, czy jedziemy dalej Kaczorem, bo jest bezpieczny i będą zabezpieczone interesy bogatych, czy chcemy nowoczesnej, cywilizowanej europejskiej lewicy. To pytanie, czy się posuną i podzielą się trochę dochodem narodowym z tymi, którzy go wytwarzają, a których ja jestem rzecznikiem. To będzie pytanie, czy boją się mojego powrotu. Ja jestem przewidywalny. Ci kolesie od Kaczora – spójrz w oczy Macierewicza – są nieobliczalni.

Szmaty na rusztingu

Przy biurku Ikonowicza stoi miniatura drewnianej maczugi z nabitymi kolcami. Jest na tyle duża, że mogłaby służyć nie tylko jako ozdoba. – Własnoręcznie wykonał tę maczugę Szymon Kobyliński. To dar od jego syna za to, że kancelaria obroniła jego i kolekcję po ojcu przed eksmisją na bruk – mówi z dumą Ikonowicz. Ma opinię krewkiego i porywczego człowieka, ale jego przyjaciele kręcą głową. Przeciwnie. Jego logika i natura są inne. W latach 80. jako opozycjonista z Polskiej Partii Socjalistycznej często robił akcje z chłopakami z Ruchu Wolność i Pokój. Lubił

na przykład ruszting – wchodzenie na rusztowania, rozwieszanie szmat, czyli transparentów, i czekanie, aż milicja ściągnie ich z tych rusztowań. Bez uciekania – z zasady. Dać się zwinąć na oczach ludzi, bo to robi największe wrażenie. Lubił akcje popisowe. Chyba najgłośniejsze było wejście na gmach Komitetu Centralnego PZPR z kumplem z „Solidarności”. Weszli po rusztowaniach, zawiesili transparent, żądali uwolnienia więźniów politycznych. Ściągnięto ich, przeprowadzono przez całe KC. Był sławny.

– Ikonowicz nie zmienił taktyki. Jego dzisiejsze blokady wprost nawiązują do działań w opozycji z lat 80. Zarzut, że kogoś pobił, był absurdalny, bo wbrew obiegowej opinii używanie przemocy nie leży w jego logice działania: z policją się nie walczy, bo to my mamy rację – mówi mi osoba, która go dobrze zna.

– Jesteście zorganizowani. Jak się przygotowujecie do blokady eksmisji? – pytam Ikonowicza. – Zawsze przychodzimy dobrą godzinę wcześniej. Chodzi o to, żeby komornik nie przekroczył progu mieszkania. Jeśli to zrobi, to zgodnie z prawem rozpoczął czynność. I do widzenia. Zdarzało się, że właściciel z komornikiem byli cwani i przychodzili wcześniej. Wtedy byliśmy bezsilni. Nie możemy nikogo dotknąć, żeby nie narazić się na zarzut czynnej napaści. Możemy być tylko żywą barierą. My tam nie idziemy z lekkim sercem jak na majówkę. Idziemy ze świadomością, że zaraz przyjedzie duża grupa policji i zacznie nas szarpać. To naprawdę nie jest nic przyjemnego. To przemoc. Największe nieszczęście jest wtedy, gdy komuś z blokujących coś się stanie. Człowiek, który został poszkodowany przez policję, jest z automatu oskarżany o czynną napaść. W ten sposób się bronią. Dlatego bardzo nam zależy, żeby policjanci działali profesjonalnie. I jak już nas wynoszą, to żeby nikomu nic się nie stało. Zwłaszcza że w blokadach bierze udział wiele starszych osób. Naprawdę zabiegamy o spokojny przebieg i do końca staramy się negocjować. Kiedyś blokowaliśmy na Bemowie eksmisję policjanta z półtorarocznym synem. Trzeba było widzieć minę tej eskorty policyjnej. Te chłopaki, oni nie wiedzieli, gdzie oczy podziać. Eksmisji udało się zapobiec. Na koniec ten policjant mówi do swojego synka: „Zrób pa, pa, Damianku, panu komornikowi”. – Gdzie znajdujesz te 70-100 osób, które przychodzą na blokady? – To jest cud nad Wisłą. Zwołujemy się telefonicznie, to jest zorganizowane środowisko. Rzadko się zdarza, żeby osoba obroniona przed eksmisją nie przyszła na inną blokadę. To jest wspólnota, wzajemna pomoc.

Do klatki z nim

Ikonowicz jest z innej epoki. Albo lepiej: funkcjonuje w rzeczywistości równoległej, niedostrzegalnej dla większości z nas, w świecie prawdziwej biedy. Jego kancelaria na Jarocińskiej to często ostatnia deska ratunku dla ludzi, którzy wylądowali na bruku. Zapewnia mnie, że nikt, kto przyjdzie na Jarocińską i poprosi o pomoc, nie prześpi nocy bez dachu nad głową. Sam od 12 miesięcy gości w swoim domu rodzinę bezdomnych.

– Natalia jest Rosjanką z Kaliningradu, mąż to Polak, Stefan. Mają córkę, dziś 11-letnią Małgosię. Stracili mieszkanie z powodów rodzinnych. Urzędnicy chcieli ich rozdzielić. Bo to działa jak rampa: kobiety z dzieckiem do jednej noclegowni, mężczyźni do innej. Taka jest polityka miasta. Ona więc spała w noclegowni z dzieckiem, a on obok, w samochodzie. Ta dziewczynka przez dwa miesiące, gdy tak się tułali, żyjąc w tym samochodzie, nie straciła ani jednego dnia szkoły. Tacy rodzice. Ale to nie przeszkodziło opiece społecznej rozpocząć procedury odbierania im praw rodzicielskich, bo nie zapewniali dziecku dachu nad głową. Wzięliśmy ich z Agatą, moją żoną, do siebie do domu. Teraz mieszkamy w trzech pokojach w osiem osób, razem siadamy do stołu, a moja siedmioletnia Karolinka jest jak siostra dla Małgosi. Mój syn śpi na podłodze na materacu. Wywieramy w ten sposób nacisk na miasto, bo to jedyny sposób, aby wymusić dla nich mieszkanie. Ale podania nam odrzucają pod byle pretekstem.

– Ostatnia blokada?

– Dwa miesiące temu na ulicy Żeromskiego na Żoliborzu. Zostaliśmy wyniesieni. Skuli mnie i zawieźli na komisariat. To był ten sam komisariat na Żeromskiego, w którym w stanie wojennym złamano mi nos. W zasadzie to oni cały czas mnie przepraszali, ci policjanci, że oni muszą. Potem zamknęli mnie do klatki, zwieźli kilka osób. Czujesz się w tym jak małpa. Siedziałem tak pół godziny, policjanci częstowali nas papierosami, a ja dawałem im wykład o socjalizmie. Zbiegło się chyba z dziesięcioro gliniarzy i policjantek. I słuchali.

– Do klatki?

– Tak to nazywają. Kiedyś na Wilczej wrzucili mnie do klatki, bo zapaliłem papierosa. A wszyscy gliniarze palili. Jeden mówi, że tu jest zakaz palenia. A ja: „To trzeba go było przestrzegać”. I wtedy moje stopy straciły kontakt z podłożem, usłyszałem okrzyk: „Do klatki z nim!”. To już wiedziałem, co to jest klatka.

– Jaki jest sens blokowania eksmisji? W dosyć powszechnym mniemaniu to zwykłe awanturnictwo.

– Prawie 99 proc. eksmisji, które udaremniliśmy, udało się powstrzymać nie blokadami, lecz w efekcie naszych działań prawnych. Ja staję w sądzie jako pełnomocnik procesowy moich klientów, piszemy pisma, negocjujemy z miastem, ze spółdzielnią, z właścicielem. Blokady zaś są spektakularne i medialne, dlatego jest o nich głośno. Wczoraj udaremniłem dwie eksmisje, rozmawiając z burmistrzem przez telefon.

– Jaka jest więc racjonalność blokad?

– Po pierwsze, to jest naturalny odruch, wyraz moralnego sprzeciwu i oburzenia. Taka dzika empatia. W przypadkach drastycznych eksmisji obecność kamer i mediów bardzo pomaga w znalezieniu polubownego rozwiązania. Po drugie, skutecznie blokując eksmisję, kupujemy czas, żeby pójść do sądu, złożyć skargę na czynności komornika itd. Nie chodzi o zadymę. Nie zdarzyło się nam blokować eksmisji, jeśli wiedzieliśmy, że jest zapewniony przyzwoity lokal socjalny. Albo że to nic nie da, że taka osoba nie będzie w stanie wywiązać się ze spłaty długów. Wtedy lepiej od razu szukać dla niej innego mieszkania. Jednak bardzo mało ludzi, którzy przekraczają próg kancelarii, nie uzyskuje tego, po co przyszli. Fenomen Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej polega na tym, że jesteśmy zabójczo skuteczni. Dlaczego? Bo jak idziemy do sądu, to przedtem nie śpimy całą noc, przygotowujemy się. Nas to obchodzi. A adwokat po drugiej stronie często przegląda akta dopiero na sali sądowej.

– Ile spraw prowadzicie? – Na moje dyżury w czwartki zapisuje się ok. 12 osób. Dziewczyny i moja żona prowadzą drugie tyle. To by znaczyło, że tygodniowo bierzemy jakieś 20-25 spraw. W tej chwili mamy zaproszenie do kilkudziesięciu miast, gdzie są grupy ludzi gotowych odpalić podobne kancelarie, czekają tylko, żebyśmy przyjechali do nich ze szkoleniem.

Lepper i Gadu-Gadu

Kancelaria Ikonowicza ruszyła osiem lat temu dzięki Andrzejowi Lepperowi.

– Dał nam biuro w Alejach Jerozolimskich, z internetem, bez żadnych warunków finansowych ani politycznych – wspomina Ikonowicz. Potem zgłosił się Łukasz Foltyn, założyciel Gadu-Gadu. Wpłacał przez lata po 10 tys. zł miesięcznie. Później pomagał Janusz Palikot.

– W tym roku nas nie finansował, ale w zeszłym 100 tys. zł, które obiecał, dostaliśmy. Jest jeszcze nadzieja, że i w tym roku wpłaci pieniądze. Obecnie kancelaria ma – jak to określa Ikonowicz – finansową przyduchę. Na Facebooku dają ogłoszenia z prośbą o pomoc.

– Byliśmy już na wylocie. Trzeba było zapłacić za czynsz 4800 zł albo się wynieść. W ciągu pięciu dni ludzie wpłacili ponad 6 tys. zł. W kwotach po 10, 15, 50, 100 zł. To jest miara naszego sukcesu i potwierdzenie, że jesteśmy potrzebni. Mimo problemów funkcjonujemy, wszystkie rachunki opłacone, poza komórkami w Orange, które nie działają. Przez to mamy wyższe koszty, bo kupujemy pre-paidy za własne pieniądze. Ale dajemy radę – opowiada.

– Nie starałeś się uzyskać pomocy finansowej z instytucji, które wspierają takie przedsięwzięcia? Z Unii Europejskiej? – Pisaliśmy wiele projektów o granty, nigdy nic nie dostaliśmy. Uważam, że z przyczyn politycznych. Jesteśmy czerwoni, czerwonym się nie daje.

Cel: polityka

– Co zrobisz, jak przyjdzie po ciebie policja?

– Zapakuję parę książek, kilka rzeczy i pójdę z nimi. Co mam zrobić? – Jakie to będą książki? – Ekonomiczne, w różnych językach. Wiesz, trzeba program przygotować. Ikonowicz poważnie myśli o powrocie do polityki. Współpracuje z Warszawską Wspólnotą Samorządową.

– Interesuje mnie Rada Warszawy. To jest dobre miejsce dla społecznika. Gdybym w wyniku ułaskawienia uzyskał bierne prawo wyborcze, startowałbym z Pragi-Południe do Rady Warszawy. Z Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej i różnych organizacji społecznych można uszyć taki wehikuł, że przepędzimy jak gajowy obie te zwalczające się partie razem z zakłamanym SLD.

– Z Piotrem Guziałem?

– Tak, z Guziałem, Krytyką Polityczną, Ryśkiem Kaliszem i innymi.

– A polityka krajowa też cię korci?

– Żeby tam się teraz pchać, musi dojść do dużej, wręcz masowej mobilizacji, która zainicjowałaby nowy ruch polityczny. Wtedy warto. Do tej starej talii wytartych kart nie chcę wchodzić jako jakiś walet. – Czyli Palikot odpada. – To nie jest moja bajka. Współpracuję z Januszem, doradzam mu. Ma dużą zasługę, że przewietrzył Polskę. Ale ten ruch jest na rozdrożu. Przygotowaliśmy kompleksową nowelizację kodeksu pracy, ale na kongresie Twojego Ruchu nawet o tym nie wspomnieli. Z drugiej jednak strony zgłaszają nasze ustawy, teraz nowelizację ustawy o ochronie praw lokatorów. Jeśli Sejm ją przyjmie, nie będzie już w Polsce eksmisji na bruk.

Plany polityczne może pokrzyżować wizyta w zakładzie karnym na Białołęce. Ikonowicz spędził tam już kilka miesięcy, gdy w 1988 r. wraz z innymi PPS-owcami dostał karę aresztu za strajk. Weszli z „Solidarnością” do kopalni Czerwone Zagłębie w Sosnowcu. Siedział razem ze znanym działaczem Eberhardem Pampuchem. Dowiedziała się o tym jego siostra Magda (dzisiaj Gessler), która akurat była w Polsce. Wynajęła taksówkę i przyjechała pod areszt z wiklinowym koszykiem wyłożonym białym obrusem i wypełnionym nieprawdopodobnymi delikatesami, które udało się jej kupić na bazarze na Polnej. Twardo zażądała widzenia z bratem. I uzyskała je. Najważniejsze dla niej było: siedzi to siedzi, ale niech ma co jeść. Czy Magda Gessler znów wpadnie na Białołękę i zrobi kuchenne rewolucje w więziennej stołówce ku uciesze pół Polski? 

Artykuł ukazał się w jednym z ostatnich numerów (43/2013)  tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest   dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .