Anna Gromnicka: Ludzie się wstydzą być dobrzy?
Anna Dymna: Czasem tak. Wstydzą się uczuć, zabijają ich kompleksy, nie wierzą w siebie, nie wiedzą, że są potrzebni innym. A dobro powinno być zwykłym odruchem. Jak oddychanie. Tymczasem ono dziś siedzi w kącie i piszczy. Trzeba je stamtąd wyciągać, nawet na siłę i prowadzić za rękę między ludzi.
Dla pani, założycielki fundacji, pieniądze mają dużą wartość?
Oczywiście. One pozwalają nam działać, ratować ludzi, walczyć o godniejsze życie. Ale czasem i one nie pomogą. Często nie da się przechytrzyć losu. Wtedy jest chyba coś ważniejszego od pieniędzy. Obecność, miłość. Widziałam kiedyś, jak umierał chłopak chory na mukowiscydozę. Za rękę trzymała go żona. Byli razem, uśmiechnięci, szczęśliwi. I ta śmierć była zawstydzona, cichutka. Nawet tę śmierć zrobili w konia!
Sparaliżowany Janusz Świtaj, którego pani odciągnęła od myślenia od eutanazji i dała pracę u siebie w fundacji, zaczął wierzyć w życie. Studiuje, ma przyjaciół. Ale nie zawsze będzie pani mogła zdecydować, czy pomagać żyć, czy umrzeć. Czy można wybrać śmierć?
To dla mnie za trudne. Uczestniczyłam kiedyś w międzynarodowym sympozjum o eutanazji. Lekarze, etycy mówili tam dużo, nie zrozumiałam wszystkiego. Ale najczęściej się powtarzało, że najważniejsza jest wola chorego i że trzeba utrzymywać życie, dopóki udręka i ból nie uczynią go piekłem. Ale co to znaczy? To znaczy, że chory, nieprzytomny człowiek ma o tym zdecydować? A gdy nie może, bo jest w śpiączce? Żyjemy coraz dłużej. Czytałam już opisy szpitali przyszłości, które staną się przechowalniami ciepłych trupów. To skrajne wizje, ale może tak być. W dodatku każdy przypadek jest inny. Jak tu ustanawiać ogólne prawa, by nie stały się polem do nadużyć? A poza tym zawsze jest nadzieja na życie, nawet kiedy się wydaje, że jej już nie ma. Dlatego nie chcę mówić o śmierci, tylko o życiu.
Ani jeden beznadziejny przypadek nie odebrał pani wiary? Nie sprawił, że zaczęła pani pytać: komu to potrzebne, jaki w tym sens?
Kiedyś w programie „Spotkajmy się” w TVP 2 rozmawiałam o sensie życia z częściowo sparaliżowaną dziewczyną na wózku chorą na SM. Uśmiechnięta powiedziała mi: „Aniu, ja spełniam bardzo ważną rolę!”. Nie rozumiałam. Dodała: „Popatrz na mnie i na siebie. Czy zdajesz sobie sprawę, jak jesteś szczęśliwa? Ja właśnie jestem po to, żebyś ty się czuła szczęśliwsza”. Wtedy pierwszy raz rozryczałam się w programie. Zrozumiałam, że w każdym cierpieniu jest sens.
Są choroby jak SLA, pląsawica Huntingtona, które postępują błyskawicznie, nie dają szans.
Tak. Wiele razy rozmawiałam z ludźmi, którzy żyją ze świadomością, że każdy dzień może być ostatnim. Oni wiedzą jak nikt, że każdy dzień życia to skarb. Jeden z podopiecznych z pląsawicą Robert, 37-latek z dwójką dzieci i piękną żoną, dokładnie wiedział, co go czeka. Gdy przygotowywałam go do rozmowy o śmierci, pytałam, czy wie, że umrze i jak. Wiedział. Wiedział, że nie zobaczy, jak młodsza córka idzie do komunii ani jak robi maturę. Kochają się bardzo z żoną i to im pomaga ogromnie, ale Robertowi już szklanki wypadają z ręki, nie trzyma przedmiotów. I opowiada o tym wesoło. Z rozpaczą mówię mu: „To o czym my będziemy rozmawiać, jak ty już wszystko wiesz?”. A on mi na to odpowiada z uśmiechem: „Ania, jak to o czym?! O życiu. Wiesz, że ja jeszcze fotografuję? Mam już pełno mimowolnych ruchów, ledwo chodzę, ale mam statyw i o świcie na łąkach fotografuję ptaki. Wiesz, jak jest tam pięknie?!”.
Ich życie może być piękne?
I to jak! I dopiero jak się dowiadują o chorobie, zaczynają tak myśleć. Wczoraj dostałam SMS od sparaliżowanego Janka, który mi powiedział: „Anka, ten Bóg to jednak wie, co robi. Jak ja bym nie skoczył do wody, to bym może był zły. A tak, zobacz, jaki ja fajny jestem. Chyba musiał mnie kopnąć, żebym był dobrym człowiekiem”. Czesław Miłosz, który był wielkim fanem mojego programu, zastanawiał się, jak to jest z tym cierpieniem. Dlaczego moi rozmówcy w wieku dwudziestu paru lat wiedzą o życiu to, czego on się dowiedział po osiemdziesiątce.
Dlaczego?
Bo nie biegają z zadyszką jak my za ulotnymi wartościami. Nie mogą. Muszą odnaleźć sens w swoim cierpieniu, muszą poradzić sobie z żalem do losu, do Boga. I często odkrywają różne tajemnice, na które my nie mamy czasu. Choć nie używają wielkich słów, to właśnie od nich usłyszałam najprostsze i najpiękniejsze słowa o sensie życia, radości, Bogu. Gdy ich słucham, to widzę, że warto walczyć o każdy oddech – jak Ewa Błaszczyk, która daje nadzieję tylu rodzinom dzieci pogrążonych w śpiączce.
Cały wywiad można przeczytać w najnowszym numerze( 51-52 /2013) tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania