-W styczniu mają być spotkania szefów regionów SLD z kierownictwem. Jeżeli padnie propozycja startu do Parlamentu Europejskiego, będziemy rozmawiać – mówi w rozmowie z Wprost poseł SLD Grzegorz Napieralski.
Michał Olech: Jakie ma pan plany na święta?
Grzegorz Napieralski: To najbardziej rodzinne ze wszystkich świąt. Na Wielkanoc można jeszcze wyjechać gdzieś poza rodzinny dom, ale nie wyobrażam sobie spędzania Bożego Narodzenia w ten sposób. Przez cały rok mnóstwo podróżuję, żyję między Szczecinem, a Warszawą. Święta to czas wytchnienia, kiedy można sobie powiedzieć "stop” i spędzić spokojnie czas z najbliższymi. Dlatego zawsze spędzam te święta w rodzinnym Szczecinie u moich rodziców, wujków, cioć, teściowej i najbliższych.
Polityka to dominujący świąteczny temat?
Staramy się omijać te tematy, ale jak spotkam się z tatą, wujkiem czy ciocią, każdy chce zapytać, co słychać ciekawego w wielkim świecie i polityce. Nie ma spotkania wolnego od poważnych debat politycznych, pewnie tak jak w większości polskich domów, mimo że zgodnie z powiedzeniem, o polityce najlepiej nie rozmawiać przy rodzinnym stole.
Jaki to był dla pana rok?
Bardzo dobry, zarówno politycznie, jak i osobiście. W partii w moim regionie z ponad 90-procentowym wynikiem uzyskałem wotum zaufania. Mam poczucie satysfakcji, że koleżanki i koledzy dobrze oceniają moją pracę. Na kongresie lewicy zorganizowałem panel poświęcony nowym technologiom, zapraszając gości z Polski i zagranicy. Aktywnie działam w komisji nowych technologii, która w poprzedniej kadencji Sejmu powstała z mojej inicjatywy. Jako poseł podejmowałem także inicjatywy regionalne. Zachodniopomorskie ma wielką szansę wynikającą ze swojego położenia – blisko Niemiec, nad morzem, w sąsiedztwie państw bałtyckich. Także osobiście był to udany rok - 10 lat po ślubie, młodsza córka ukończyła zerówkę, starsza trzecią klasę z wyróżnieniem.
To może zdecyduje się pan na kandydowanie w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego?
Nie spędza mi to snu z powiek i nie zaprząta mi głowy. Decyzja należy do Rady Krajowej SLD. Tak naprawdę to decyzja władz partyjnych. Dla mnie jako szefa regionu ważne są wybory samorządowe, bo to tam zapadają konkretne decyzje.
Gdyby taka oferta padła, to zgodziłby się pan? Zdaje się, że listy mają być tworzone już w styczniu.
W styczniu mają być spotkania szefów regionów z kierownictwem. Jeżeli padnie taka propozycja, będziemy rozmawiać.
A to był dobry rok dla SLD? Macie coraz lepsze notowania, ale z drugiej strony, w powszechnej opinii Sojusz jest przystawką Donalda Tuska.
Tak, był dobry, choć oczywiście zawsze można powiedzieć, że chcielibyśmy więcej. Umocniliśmy naszą pozycję. Mamy solidny fundament polityczny, na którym można budować poparcie społeczne. To zasługa wielu ludzi, na czele z Leszkiem Millerem. Wiem, że część publicystów i polityków Platformy chce nas wpychać w ramiona Donalda Tuska, bo jest to wygodne, żebyśmy my tracili, a Tusk zyskiwał. Dziś nie ma sensu cokolwiek sobie przyrzekać, co z takich obietnic wynika widzieliśmy najlepiej w 2007 roku, kiedy już w czasie wyborów wszyscy zapowiadali tzw. popisową koalicję, ale życie lubi płatać niespodzianki.
Ale koalicja z Platformą jest możliwa?
My wszyscy jako SLD mówimy wprost: koalicję buduje się po wyborach. Tak naprawdę koalicje określają wyborcy, dając kredyt zaufania lub żółtą, czy czerwoną kartkę. Na koniec jednak trzeba w Sejmie zebrać tych 231 głosów, aby stworzyć rząd. Kto będzie je miał? Zobaczymy. Do wyborów mamy dwa lata, wszystko się może wydarzyć, przestrzegam jednak przed dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Sam byłem przewodniczącym i też wpychano mnie w objęcia Tuska i Platformy. W polityce najważniejszy jest wynik wyborczy, a później arytmetyka.
Mógłby pan przewidzieć, jakie notowania będzie miało SLD dokładnie za 12 miesięcy, w grudniu 2014 roku?
Jestem przekonany, że będzie to dwucyfrowy wynik. Mam nadzieję, ze wyniki PO będą spadały, a SLD rosły, bo z wielu badań wynikało, że dla elektoratu PO jesteśmy partią tzw. drugiego wyboru. Powinniśmy przejmować zniechęconych do PO. Dziś wielu z tych zniechęconych reaguje odrzuceniem polityki i mówi, „nie idę, więcej już na nikogo nie zagłosuję”. Naszą rolą jest pokazanie, że jest wybór, że można zagłosować na normalną, przewidywalną, europejską partię, która potrafi rządzić i nieraz udowodniła, że ma solidne zaplecze kadrowe. Musimy pokazywać konkret i ludzi, którzy te propozycje zrealizują. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie przypuszczał, że tak szybko będzie następować rozkład Platformy. Jestem natomiast przekonany, że SLD w najbliższych miesiącach ma szanse wskoczyć na drugą pozycję.
Co było wydarzeniem roku? Przecięcie się sondaży PiS a PO? Dymisja niezatapialnego do tej pory Sławomira Nowaka?
Każda pliszka swój ogonek chwali. Dla mnie takim wydarzeniem było to, że po raz pierwszy od 7 lat w sondażach zbliżyliśmy się do Platformy. Waszym dziennikarskim sukcesem była z pewnością dymisja Sławomira Nowaka. Ciekawe, że tekst, który początkowo był bagatelizowany, zatopił najbliższego stronnika premiera Tuska. Gratuluję, także nagrody Grand Press, jaką za ten tekst otrzymaliście. Jednak dla mnie największe wydarzenie jest mało seksowne, ale jakże dla Polski istotne – to dobry budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020. To, że w warunkach kryzysu, rosnących wraz z nim egoizmów udało się wynegocjować budżet większy niż na lata 2007-2013 jest nie lada sukcesem. Mieliśmy swój udział w "przepchnięciu” go w PE i tym bardziej się cieszę.
Grzegorz Napieralski: To najbardziej rodzinne ze wszystkich świąt. Na Wielkanoc można jeszcze wyjechać gdzieś poza rodzinny dom, ale nie wyobrażam sobie spędzania Bożego Narodzenia w ten sposób. Przez cały rok mnóstwo podróżuję, żyję między Szczecinem, a Warszawą. Święta to czas wytchnienia, kiedy można sobie powiedzieć "stop” i spędzić spokojnie czas z najbliższymi. Dlatego zawsze spędzam te święta w rodzinnym Szczecinie u moich rodziców, wujków, cioć, teściowej i najbliższych.
Polityka to dominujący świąteczny temat?
Staramy się omijać te tematy, ale jak spotkam się z tatą, wujkiem czy ciocią, każdy chce zapytać, co słychać ciekawego w wielkim świecie i polityce. Nie ma spotkania wolnego od poważnych debat politycznych, pewnie tak jak w większości polskich domów, mimo że zgodnie z powiedzeniem, o polityce najlepiej nie rozmawiać przy rodzinnym stole.
Jaki to był dla pana rok?
Bardzo dobry, zarówno politycznie, jak i osobiście. W partii w moim regionie z ponad 90-procentowym wynikiem uzyskałem wotum zaufania. Mam poczucie satysfakcji, że koleżanki i koledzy dobrze oceniają moją pracę. Na kongresie lewicy zorganizowałem panel poświęcony nowym technologiom, zapraszając gości z Polski i zagranicy. Aktywnie działam w komisji nowych technologii, która w poprzedniej kadencji Sejmu powstała z mojej inicjatywy. Jako poseł podejmowałem także inicjatywy regionalne. Zachodniopomorskie ma wielką szansę wynikającą ze swojego położenia – blisko Niemiec, nad morzem, w sąsiedztwie państw bałtyckich. Także osobiście był to udany rok - 10 lat po ślubie, młodsza córka ukończyła zerówkę, starsza trzecią klasę z wyróżnieniem.
To może zdecyduje się pan na kandydowanie w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego?
Nie spędza mi to snu z powiek i nie zaprząta mi głowy. Decyzja należy do Rady Krajowej SLD. Tak naprawdę to decyzja władz partyjnych. Dla mnie jako szefa regionu ważne są wybory samorządowe, bo to tam zapadają konkretne decyzje.
Gdyby taka oferta padła, to zgodziłby się pan? Zdaje się, że listy mają być tworzone już w styczniu.
W styczniu mają być spotkania szefów regionów z kierownictwem. Jeżeli padnie taka propozycja, będziemy rozmawiać.
A to był dobry rok dla SLD? Macie coraz lepsze notowania, ale z drugiej strony, w powszechnej opinii Sojusz jest przystawką Donalda Tuska.
Tak, był dobry, choć oczywiście zawsze można powiedzieć, że chcielibyśmy więcej. Umocniliśmy naszą pozycję. Mamy solidny fundament polityczny, na którym można budować poparcie społeczne. To zasługa wielu ludzi, na czele z Leszkiem Millerem. Wiem, że część publicystów i polityków Platformy chce nas wpychać w ramiona Donalda Tuska, bo jest to wygodne, żebyśmy my tracili, a Tusk zyskiwał. Dziś nie ma sensu cokolwiek sobie przyrzekać, co z takich obietnic wynika widzieliśmy najlepiej w 2007 roku, kiedy już w czasie wyborów wszyscy zapowiadali tzw. popisową koalicję, ale życie lubi płatać niespodzianki.
Ale koalicja z Platformą jest możliwa?
My wszyscy jako SLD mówimy wprost: koalicję buduje się po wyborach. Tak naprawdę koalicje określają wyborcy, dając kredyt zaufania lub żółtą, czy czerwoną kartkę. Na koniec jednak trzeba w Sejmie zebrać tych 231 głosów, aby stworzyć rząd. Kto będzie je miał? Zobaczymy. Do wyborów mamy dwa lata, wszystko się może wydarzyć, przestrzegam jednak przed dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Sam byłem przewodniczącym i też wpychano mnie w objęcia Tuska i Platformy. W polityce najważniejszy jest wynik wyborczy, a później arytmetyka.
Mógłby pan przewidzieć, jakie notowania będzie miało SLD dokładnie za 12 miesięcy, w grudniu 2014 roku?
Jestem przekonany, że będzie to dwucyfrowy wynik. Mam nadzieję, ze wyniki PO będą spadały, a SLD rosły, bo z wielu badań wynikało, że dla elektoratu PO jesteśmy partią tzw. drugiego wyboru. Powinniśmy przejmować zniechęconych do PO. Dziś wielu z tych zniechęconych reaguje odrzuceniem polityki i mówi, „nie idę, więcej już na nikogo nie zagłosuję”. Naszą rolą jest pokazanie, że jest wybór, że można zagłosować na normalną, przewidywalną, europejską partię, która potrafi rządzić i nieraz udowodniła, że ma solidne zaplecze kadrowe. Musimy pokazywać konkret i ludzi, którzy te propozycje zrealizują. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie przypuszczał, że tak szybko będzie następować rozkład Platformy. Jestem natomiast przekonany, że SLD w najbliższych miesiącach ma szanse wskoczyć na drugą pozycję.
Co było wydarzeniem roku? Przecięcie się sondaży PiS a PO? Dymisja niezatapialnego do tej pory Sławomira Nowaka?
Każda pliszka swój ogonek chwali. Dla mnie takim wydarzeniem było to, że po raz pierwszy od 7 lat w sondażach zbliżyliśmy się do Platformy. Waszym dziennikarskim sukcesem była z pewnością dymisja Sławomira Nowaka. Ciekawe, że tekst, który początkowo był bagatelizowany, zatopił najbliższego stronnika premiera Tuska. Gratuluję, także nagrody Grand Press, jaką za ten tekst otrzymaliście. Jednak dla mnie największe wydarzenie jest mało seksowne, ale jakże dla Polski istotne – to dobry budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020. To, że w warunkach kryzysu, rosnących wraz z nim egoizmów udało się wynegocjować budżet większy niż na lata 2007-2013 jest nie lada sukcesem. Mieliśmy swój udział w "przepchnięciu” go w PE i tym bardziej się cieszę.