"Wystawianie na listy wyborcze celebrytów jest dramatem"

"Wystawianie na listy wyborcze celebrytów jest dramatem"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Parlament Europejski w Strasburgu, fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
- Kierujmy się nie urodą, nie miejscem na liście przebojów, nie ilością ról teatralnych czy telewizyjnych, nawet nie sukcesami w sporcie. Sprawdzajmy kandydatów pod kątem kompetencji intelektualnych. Sprawdzajmy znajomość języka, weryfikujmy wiedzę o UE i ideowość – powiedział w rozmowie z Wprost dr Jarosław Och, politolog z Instytutu Politologii UG.
Paweł Orlikowski, Wprost.pl:  Na polskiej scenie politycznej pojawiają się celebryci. W związku z nadchodzącymi wyborami do europarlamentu wysokie miejsca na listach otrzymały między innymi Weronika Marczuk czy Izabela Łukomska-Pyżalska. Nie ośmiesza to partii wystawiających takie nazwiska?

Dr Jarosław Och: Takie zabiegi nie są niczym nowym w polskiej polityce. W poprzedniej dekadzie Krzysztof Cugowski czy Grzegorz Lato byli senatorami. Posłami zostawali celebryci znani z programów typu „Big Brother”. Po pierwsze jest to konsekwencją wielkiej pogoni partii politycznych za wysoką liczbą głosów. Ponieważ liczba uzyskanych mandatów jest wprost proporcjonalna do liczby głosów, jaką dana partia otrzyma w skali kraju. Dlatego partie polityczne próbują na wszelki sposób przyciągnąć i skupić uwagę wyborcy na kandydatach i listach. Po drugie warto mieć świadomość, że przy tak wysokiej  nieufności do polityków, celebryci są prostym sposobem na to, by pozyskać głosy elektoratu, gdy ten nie zawsze chce udzielać poparcia znanym postaciom z polityki. Po trzecie jest możliwy inny scenariusz, którego nie przewiduję w wymiarze powszechnym, ale ordynacja wyborcza dopuszcza możliwość, aby taki celebryta, który zdobędzie znaczącą ilość głosów, po wyborach zrezygnował z mandatu. Wtedy głosy, które zostały przez taką osobę zdobyte dla partii politycznej oczywiście pozostają. To są te trzy elementy, które nakładają się na siebie i powodują, że owej celebryckości w polskiej polityce jest tak dużo. Chyba nawet za dużo. Takim klasycznym przykładem celebryty był Tomasz Kaczmarek. 

Wśród kandydatów jest coraz więcej celebrytów. Zaufanie do świata polityki maleje. Jakie zadania powinny podjąć partię, aby taki trend odwrócić?

Politycy powinni się zorientować, że w polityce potrzebna jest nie tyle popularność i rozpoznawalność, ile kompetencja, ideowość i przede wszystkim praca na rzecz wyborców. Tu bardzo istotny apel do nas, do wyborców. Możemy pójść na te wybory i  dokonać racjonalnych, a nie emocjonalnych wyborów. Kierujmy się nie urodą, nie miejscem na liście przebojów, nie ilością ról teatralnych czy telewizyjnych, nawet nie sukcesami w sporcie. Sprawdzajmy kandydatów pod kątem kompetencji intelektualnych. Sprawdzajmy znajomość języka, weryfikujmy wiedzę o UE i ideowość. Przede wszystkim sprawdzajmy dokonania. To jest rzecz fundamentalna. Jeżeli partie polityczne nie potrafią dokonać właściwej weryfikacji kandydatów, to możemy zrobić na złość partiom i dokonać tej weryfikacji w dniu aktu wyborczego. Pamiętajmy o jeszcze jednej ważnej sprawie. To czy ktoś jest „jedynką” czy „dwójką” na liście kandydatów niczego nie oznacza, poza tym, że dla partii jest to ważna osoba w kontekście zdobycia mandatu. Wyborcy powinni weryfikować takich kandydatów. Zadawać pytania co doprowadziło, że taka osoba jest na takim miejscu na liście. Może się okazać, że na niższych listach znajdziemy kandydatów bardziej kompetentnych, więc powinniśmy weryfikować te listy pod tym względem.

Tylko jak zachęcić wyborców do zapoznawania się z programem i rzetelnego poznania kandydatów na listach wyborczych?

To jest wspólne zadanie mediów i ekspertów. Nie możemy wspólnie egzaltować się tym, kto jest na liście i dlaczego. Nie możemy być ciągle zainteresowani Weroniką Marczuk, Izabelą Łukomską-Pyżalską i innymi osobami. Ludzie mediów i eksperci, też jako wyborcy, powinni przedstawić instrukcję obsługi aktu wyborczego. Jak mądrze i racjonalnie głosować.

Jeżeli wczoraj, znana polityk z SLD, mówi:  „idę do europarlamentu, ale nie znam języka angielskiego”, to naszym zadaniem jest zwrócić uwagę opinii publicznej, że taka osoba wydaje się nie najlepszym kandydatem. Brak porozumiewania się w języku angielskim jest istotną dysfunkcją, z punktu widzenia zadań, które pojawiają się przed eurodeputowanym. Dlatego powinniśmy nie tylko zwracać uwagę na politycznych celebrytów, ale edukować obywatelsko, politycznie i społecznie. 

Na co w takim razie mamy zwracać uwagę?

Powinniśmy zachęcać do sprawdzania kandydatów. Czym się takie osoby dotychczas zajmowały. Jaki mają bagaż osiągnięć, dokonań. Jeżeli dotychczasowa działalność  przekonuje, aby udzielić zaufania, postawić krzyżyk przy takim nazwisku, to warto to zrobić. Jeżeli jednak jest to osoba, która tylko od tygodnia jest w polityce,  to uważam że jest to za mało. Takie osoby za chwilę będą musiały wywiązywać się z zadań, jakie będą stawiane w europarlamencie. Partie niestety nie wyciągają najprostszych wniosków z tego, że spada poziom zaufania. Z drugiej strony partie wystawiając celebrytów nie robią niczego, aby ten negatywny trend odwrócić. Nie wierzę, że partie nie byłyby w stanie znaleźć odpowiednich, kompetentnych osób. Mamy całą masę ludzi uczonych, z wiedzą i doświadczeniem, ze znajomością języków. Może to im warto zaproponować miejsce na liście. Odnoszę wrażenie, że partie pogłębiają tylko krytykę wśród Polaków wystawiając takie, a nie inne nazwiska. Łukomska-Pyżalska, która być może odnosi znaczące sukcesy w sporcie, na większość pytań dotyczących problematyki europejskiej odpowiada: nie wiem, przemyślę, zastanowię się. To jest pewnego rodzaju dramat i droga donikąd.