Lauren Beukes mieszka w Johannesburgu. Uchodzi za wschodzącą gwiazdę literatury południowoafrykańskiej.
Krystyna Romanowska: Pierwsza pani książka to opowieść dokumentalna o kobietach z RPA, następna, „Moxyland”, była thrillerem politycznym, „Zoo City” powieścią detektywistyczną i wreszcie ostatnia – „Lśniące dziewczyny” – to klasyczny thriller z seryjnym mordercą w roli głównej. Coraz więcej ludzi pani zabija...
Popkultura niepotrzebnie się zbliżyła do morderców?
Tak, zrodziła się w nas jakaś niezdrowa fascynacja psychopatami, seryjnymi mordercami, gwałcicielami. Doszukujemy się w nich ponadnaturalnych cech, których oni nie mają. Przestały nas obchodzić ofiary, o ile nie są klasycznymi pięknościami, które wyglądają malowniczo w kałuży krwi lub blondwłosymi dziećmi o słodkich buziach porwanymi przez pedofila. W rzeczywistości seryjni mordercy są nudni, puści, to często impotenci, agresywni partacze. Nie mają w sobie nic fascynującego.
Przypominają raczej mordercę dzieci z serialu „True Detective”?
Tak, są prymitywni. Ale my z uporem chcemy wierzyć w ich psychopatyczną inteligencję, przewrotny umysł, chytrość zdolną zmylić nawet Sherlocka Holmesa.
Chce pani zmienić świat?
Oczywiście, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestię agresji wobec kobiet. Na co dzień najczęściej dopuszczają się jej nie seryjni mordercy, ale kochankowie, mężowie, ojcowie, bracia – ludzie, którzy powinni je kochać i chronić. I jeżeli mnie pani spyta, czy moje książki są feministyczne, to odpowiem: tak, są. Kiedy przez chwilę uczyłam na uniwersytecie, podeszła do mnie moja studentka i powiedziała mi, że ona nie jest feministką. Wtedy zadałam jej trzy pytania: czy chcesz mieć w życiu wybór? Czy chcesz tu studiować? A potem pracować? Na wszystkie pytanie odpowiedziała: tak. – Jesteś więc feministką – powiedziałam jej. Feminizm to po prostu możliwość wyboru i możliwość niezgadzania się na coś, co ci się nie podoba.
Zinzi, jedna z pani bohaterek w książce „Zoo City”, to kobieta feministka-detektyw-hakerka w przedziwnym dzikim świecie przyszłości. Nosi na plecach leniwca – jako karę za przestępstwa, które popełniła. Skąd ta szalona wizja?
Nie zażywam narkotyków, mam po prostu taki dziwny mózg (śmiech). Po prostu pewnego dnia obudziłam się z wyrazistym obrazem tej postaci: młodej kobiety mieszkającej w slumsach chodzącej z leniwcem na plecach, znałam początek i koniec – wszystko inne musiałam wymyślić. W tej książce jest bardzo ważny wątek społeczny: przemysł muzyczny, segregacja rasowa, zuluskie wierzenia, oszustwa internetowe, apartheid. Urodziłam się w RPA, tutaj zbrodnia jest głównym tematem codziennych rozmów. Nie znam nikogo, kto nie byłby w jakiś sposób dotknięty agresją. Zainteresowało mnie, jak ludzie mogą żyć, jeżeli w przeszłości zrobili coś naprawdę okropnego? Jak mogą znaleźć odkupienie, przebaczenie? Bardzo ważny jest tam również problem obcych.
Potraktowany przewrotnie jak w filmie „Dystrykt 9”.
Gdyby był to film o zwykłych uchodźcach, mógłby się nazywać „Hotel Rwanda”. Tymczasem jest to obraz o istotach z innej planety usuniętych poza nawias społeczeństwa. O tym, że nasza nietolerancja sięga daleko w kosmos, opowiada jeden ze świetnych krótkometrażowych filmów, który był inspiracją dla reżyserów „Dystryktu 9”. Twórcy pytają w nim ludzi na ulicy, co sądzą o obcych (mając na myśli istoty z innej planety). – Nie znosimy ich, przyjeżdżają do nas, zabierają nam pracę, śpią z naszymi kobietami, śmiecą, brudzą, wprowadzają swoje obyczaje. Nie chcemy ich tutaj – skarżyli się pytani ludzie. I myślę, że właśnie dlatego kosmici... omijają naszą planetę.Wywiad ukazał się w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”.
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a