Jaki los spotka Mariusza T., mordercę z Piotrkowa, który po 25 latach więzienia albo wyjdzie na wolność, albo będzie przymusowo leczony w zamkniętym zakładzie terapeutycznym? O tym dyskutowano ostatnio w telewizji Polsat. Teresa Gens, psycholog sądowy, stwierdziła: – Ten człowiek nigdy nie powinien wyjść na wolność. Badałam go przez 1,5 roku, bardzo wnikliwie i bazując na różnych technikach. Dla niego mord to był szczyt sadystycznych marzeń. – Pani nie powinna się wypowiadać tak kategorycznie po tym, jak wydała pani krzywdzącą opinię o matce Michałka utopionego w Wiśle – ripostowała prof. Monika Płatek z Uniwersytetu Warszawskiego.
Tymczasem obrońca matki Michałka udowodnił, że wypowiadająca się publicznie biegła psycholog nie badała oskarżonej. Wykazał też, że inny biegły psycholog, który uczestniczył w przesłuchaniu sprawców, obiecał im łagodniejszy wymiar kary, jeśli się przyznają do winy. Po ośmiu latach procesu, w czasie którego Barbara S. przeżyła szok skazania jej na 25 lat, ostatecznie została uznana za niewinną. Echo medialnego linczu biegłych sądowych odezwało się w ubiegłym roku, gdy wybuchła sprawa Katarzyny W., matki Madzi. – To prawdziwa seksualna wampirzyca – ogłosił prof. dr hab. Zbigniew Nęcki, psycholog, dyrektor Instytutu Zarządzania UJ. Później przyznał, że wiedzę czerpał z gazet tabloidowych.
Gdy tego rodzaju wypowiedzi się powtarzały, środowisko psychologów powiedziało swoim kolegom po fachu „dość!”. „Z niepokojem obserwujemy medialne wystąpienia psychologów, którzy publicznie diagnozują i interpretują zarówno osobowość, jak i zachowanie osób znajdujących się w centrum zainteresowania opinii publicznej. Czynią to nie zawsze kompetentnie, czasem z użyciem pseudonaukowej terminologii” – oświadczyli wybitni specjaliści psychologii w apelu rozesłanym do mediów.
Opinia jako podkładka
– W przeszłości występowałem na setkach procesów jako biegły – stwierdza Józef Krzysztof Gierowski, prof. UJ i krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. – Za najciekawszy, ale też najtrudniejszy uważam etap, gdy trzeba było odpowiedzieć na różne wątpliwości wszystkich stron procesowych. A dziś często odbywa to się bez pytań, bo są sędziowie gotowi zaakceptować bylejakość ekspertyz, tylko żeby mieć podkładkę. Kiedyś opiniowanie w sądzie nobilitowało psychiatrę. Dziś większość biegłych straciła motywację, bo mają mnóstwo korzystniejszych możliwości zarobienia dodatkowych pieniędzy. Po co więc się męczyć w sądzie i pisać opinie za kilkaset złotych, jeśli jakaś korporacja za byle wykład zapłaci wielokrotność tej sumy.
Na częstą bylejakość ekspertyz psychiatryczno-psychologicznych narzeka też sędzia Barbara Piwnik: – Widzę czasem opinie skopiowane z opisu innych przypadków, tylko dane osobowe się zmieniają. Albo dwie trzecie opinii zajmuje streszczenie aktu oskarżenia, a we wnioskach końcowych zawarte są głównie stwierdzenia w rodzaju: oskarżony to kawaler albo żonaty, karany (niekarany), po odbytej służbie wojskowej (lub nie). Następnie pada stwierdzenie o pełnej poczytalności badanego w czasie popełnienia karalnego czynu. A przecież na sali sądowej ważą się czyjeś losy. Jak wielka jest odpowiedzialność biegłych psychiatrów i psychologów (jako autorzy opinii zwykle występują razem), dowodzi sprawa, która niedawno była na wokandzie Sądu Najwyższego. W Tarnowie w samo południe zginęła w drodze ze szkoły ośmioletnia Madzia. W mieście ogłoszono alarm. Wieczorem pewien nastolatek zobaczył dziwnie się zachowującą kobietę. Ciągnęła spacerowy wózek przykryty kocem, spod którego wystawały dziecięce buciki i obijały się o chodnik. Chłopiec podniósł narzutę. Zobaczył martwą twarz dziewczynki z otwartymi oczami. Zdążył zatrzymać uciekającą kobietę i oddać ją w ręce policji.
Madzia została uduszona pętlą z bandażu. Podejrzana Elżbieta M. początkowo odmawiała składania wyjaśnień, potem zmieniła linię obrony. – Musiałam zabić jakieś dziecko – zeznała. – Prosił mnie o to Amadeusz, nieżyjący synek. On często przychodzi do mnie, nakazuje, abym robiła różne złe rzeczy – wyjaśniała. Elżbieta M. została umieszczona na obserwacji psychiatrycznej w szpitalu Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. – Zajmijcie się mną. Psychoza urojeniowa jest widoczna na mojej twarzy – sugerowała pacjentka psychiatrom, tuląc do piersi zawiniątko z prześcieradła. – Amadeusz mnie nie odstępuje. Gdy wycieram podłogę w łazience, pojawiają się ślady jego stóp.
Opinia psychiatrów spod Wawelu była jednoznaczna: biegli stwierdzili u M. „zniesioną zdolność rozumienia znaczenia popełnionego czynu”. Prokurator nie ustąpił. Zwrócił się o kolejną opinię biegłych, tym razem ze szpitala w Starogardzie Gdańskim. Tam nie potwierdzono rozpoznania. Zatem impas. Do przeważenia szali potrzebna była trzecia opinia. Więzienna karetka zawiozła więc Elżbietę M. do Tworek. Kobieta szalała – na oczach lekarza usiłowała udusić pacjentkę z sali. Domagała się silniejszych leków psychotropowych. Psychiatrzy potwierdzili opinię kolegów ze Starogardu. Prokurator skierował akt oskarżenia do sądu. Na pierwszej rozprawie M. oświadczyła, że nie wie, gdzie się znajduje. Sąd ponowił badanie psychiatryczne przez następnych biegłych. „Nie zaobserwowano zaburzeń psychicznych, testy psychologiczne nie wykazały cech rozpadu struktury osobowości” – orzekli.
Gdy sąd postanowił dalej prowadzić postępowanie, M. wystąpiła o piątą obserwację psychiatryczną. – Jestem skomplikowanym przypadkiem – argumentowała. Potrzeba co najmniej trzech zespołów lekarzy i sześciu tygodni obserwacji, aby się do mnie dostać. Oświadczam, że jestem niebezpieczna dla otoczenia.
Kolejną opinię uzupełniającą przygotowali biegli (w innym niż poprzednio składzie osobowym) ze szpitala w Tworkach. Ponownie wykluczyli objawy urojenia, wskazując na ewidentny brak choroby psychicznej. Po trzech latach badania poczytalność oskarżonej (w sumie 30 psychiatrów i 30 psychologów) Sąd Okręgowy w Tarnowie wydał wyrok. Elżbieta M. została skazana na dożywocie. SN odrzucił wniosek o kasację. W uzasadnieniu stwierdzono, że postępowanie procesowe było prowadzone z należytą wnikliwością, choć nie udało się wyjaśnić, dlaczego skazana zabiła dziecko, którego wcześniej nigdy nie widziała. Elżbieta M. napisała z więzienia do prezesa SN: „Mój przypadek będzie kiedyś omawiany ze studentami medycyny”. A co się może zdarzyć, gdy sędzia nie ma determinacji do analizy przedstawionej przez biegłych ekspertyzy i przyjmuje ją „na wiarę”?
Cześć, cudo
Młoda adwokatka Małgorzata S. dostaje list, który ktoś zostawił w sekretariacie jej kancelarii: „Cześć, cudo. Pamiętasz, podczas zajęć na studiach pisaliśmy do siebie. Gosiu, jesteś duchowym, fizycznym, seksualnym ucieleśnieniem moich męskich (samczych – aż mi ślinka pociekła) pragnień” (… ). Chcę, żebyśmy się spotkali. Michał P.”. W ślad za tego typu wynurzeniami przychodzą pudełka w kształcie serca, kwiaty, a także ostrzeżenia, że według gwiazd jeśli adresatka nie zrezygnuje z obecnego kandydata na męża, wkrótce po ślubie zostanie on wdowcem.
– Ten mężczyzna zna mój numer telefonu – Małgorzata S. informuje policję. – W listach twierdzi, że poznał mnie w czasie studiów, insynuuje, że łączył nas romans. Ja go w ogóle nie kojarzę. Żądam ścigania tego człowieka, on może być niebezpieczny. Prokurator postawił Michałowi P. zarzut z art. 175 kk („Kto czyni przygotowania do przestępstwa…). Natomiast biegły psychiatra po zbadaniu Michała P. uznał, że cierpi on na uporczywy zespół urojeniowy i tym samym ma zniesioną zdolność rozpoznania czynu. – Stwierdzam syndrom Clerambaulta – orzekła psycholog z Uniwersytetu Szczecińskiego powołana przez Małgorzatę S. – Polega to na tym, że chory uważa, iż inna osoba jest w niej zakochana, tylko trzeba jej to uświadomić. Gdy znajdzie się w ostatniej fazie choroby – nienawiści do ofiary swej imaginacji – może popełnić zabójstwo.
Prokurator wystąpił o umorzenie postępowania i umieszczenie Michała P. w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Bez terminu wyjścia. I sąd wydał taki wyrok. W odpowiedzi skazany rozpoczął głodówkę. Składając apelację, obrońca Michała P. kwestionował uwzględnienie przez sąd prywatnej opinii psycholog ze Szczecina, która nie tylko nie badała, ale nawet nie widziała oskarżonego. Sąd, opierając się tylko na opiniach biegłych, nie wyjaśnił, co naprawdę łączyło oskarżonego z Małgorzatą S. w latach studenckich. A jeśli nie chciała się przyznać do dawnych sympatii, bo mężczyzna okazał się życiowym nieudacznikiem (przerwał studia, jest na utrzymaniu rodziców), i do tego namolnym w odświeżaniu starej znajomości? W marcu ub.r. Sąd Najwyższy uchylił zaskarżony wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania.
A ustawy nie ma
Specjaliści nie mają wątpliwości: biegły powinien być niezależny, wydawać opinie zgodnie ze swoją wiedzą, bez ulegania sugestiom zleceniodawcy. – Problem w tym – zauważa psycholog z UW dr Ewa Milewska – że ani psychiatria, ani psychologia nie są naukami ścisłymi. Każdy wynik badania jest obarczony pewnym błędem. Opinie dotyczące tej samej osoby mogą się różnić. To sąd decyduje, którą wybrać. Nim jednak tak się stanie, trzeba przeprowadzić konfrontacje, wyjaśnić rozbieżności – zaznacza.
– Gdy jako biegła zaczęłam na początku lat 80. opiniować, sędziowie i prokuratorzy mieli pewną wiedzę psychologiczno-psychiatryczną, zdobytą na szkoleniach. Wtedy na rozprawie łatwiej było mówić tym samym językiem – wspomina Milewska. – Obecnie jest tak, że gdy opinie się różnią, w umysłach młodych prokuratorów i sędziów lęgnie się przekonanie, że któraś jest fałszywa. Nie chodzi więc o to, żeby się od biegłego czegoś dowiedzieć, coś wyjaśnić, tylko żeby stłamsić tego, którego opinia z jakichś powodów nie pasuje jednej ze stron procesowych – dodaje.
Zdaniem dr Milewskiej ostrożne traktowanie opinii psychologów jest szczególnie istotne w sądach rodzinnych, gdzie decydują się losy dzieci po rozwodach rodziców. Coraz częściej się zdarza, że była żona, chcąc się zemścić na eksmężu, oskarża go o seksualne molestowanie ich dziecka. – Widziałam protokół z przesłuchania pięciolatki, a jakże, w wymaganej przepisami obecności biegłego – opowiada dr Milewska. Matka siedziała obok. – Czy tatuś wkładał ci tam palec? – pyta prokurator. Dziecko patrzy na matkę i kiwa głową. Następuje doprecyzowanie pytania i dziewczynka na wszystko odpowiada przytaknięciem. W efekcie biegły psycholog stwierdza molestowanie i decyzją organu ścigania ojciec trafia do aresztu. Jego sprawa sądowa ciągnęła się sześć lat, nim został uniewinniony.
Równie niebezpieczne mogą być opinie niedouczonych psychologów oparte na testach graficznych. Prof. Piotr Girdwoyń z Katedry Kryminalistyki WPiA UW przypomina sobie taką sytuację: dziecko badane na zlecenie sądu przez psychologa narysowało drzewo. Na tej podstawie biegły stwierdził, że jest to symbol falliczny – zatem dowód, że ojciec molestował córkę. Potem okazało się to nieprawdą, ale niesłusznie oskarżony w swoim otoczeniu pozostał z piętnem zboczeńca. Niezwykle rzadko autorów takich krzywdzących opinii, które niszczą czyjeś życie, spotyka kara za niedouczenie i niefrasobliwość. Jeśli się zdarza, to na skutek determinacji obrońcy. Dr Hanna Gajewska-Kraczkowska, adwokatka, broniła nauczyciela śpiewu oskarżonego o molestowanie 11-letnich chórzystek. Przestępstwo polegało na tym, że miał on dotykać piersi dziewczynek pod bluzką. Oskarżony wyjaśniał, że tylko w ten sposób mógł ustawić przeponę śpiewającym.
W nagrywanym na wideo przesłuchaniu dziewczynek brała udział biegła psycholog z ośrodka pomocy rodzinie. Mecenas zauważyła istotne rozbieżności między zarejestrowanym obrazem a protokołem przesłuchania. Ponieważ zapadł wyrok skazujący – trzy lata więzienia – wniosła apelację, wskazując, że w trakcie przesłuchania biegła sugerowała dziewczynkom odpowiedzi. Jeśli nie usłyszała takich, jakich oczekiwała, modyfikowała pytanie („Dotykał mostka, czyli piersi. A potem przesuwał rękę na drugą pierś, prawda?”), jednoznacznie wmawiając dziewczynkom, że stała się im krzywda. Wyrok został uchylony. Mec. Gajewska- -Kraczkowska zwróciła się do prezesa sądu o skreślenie tak nieodpowiedzialnej osoby z listy biegłych. Okazało się, że psycholog została powołana ad hoc do sprawy, nie było jej na sądowej liście. Co do swej postawy wobec chórzystek – broniła się, tłumacząc, że nie miała złych intencji. Po prostu poruszyła ją sytuacja dziewczynek.
– Biegły nie może się identyfikować z badanym – mówi dr prawa Hanna Gajewska-Kraczkowska, która poza prowadzeniem kancelarii adwokackiej wykłada na UW. – Wbijam to do głów swoim słuchaczom, popierając teorię przykładami. Opornie idzie. Ostatnio miałam zajęcia w Podyplomowym Studium dla absolwentów Wydziału Psychologii UW. Omawiałam sytuacje z biegłymi na sali sądowej. Podałam przykład z autopsji: psychiatra miał zaopiniować 90-letnią pensjonariuszkę domu opieki społecznej, która cały majątek zapisała w testamencie całkiem obcej osobie. Sprawę wniósł pokrzywdzony syn i sąd zlecił biegłemu wydanie opinii, czy staruszka była umysłowo zdolna do świadomego sporządzenia swej ostatniej woli.
Biegły psychiatra uznał, że tak, a pytany w sądzie, na jakiej podstawie wydał taką opinię, wyjaśnił, że pacjentkę syn zaniedbywał, miała więc motywację do wydziedziczenia go. Sąd opinię oddalił. Podczas przerwy w wykładzie podeszła do mnie słuchaczka owego Studium z prośbą o radę, co powinna zrobić, bo w ośrodku rodzinnym, gdzie pracuje, ma osobę w podobnej sytuacji i bardzo chciałby jej pomóc. Być może problem psychologów sądowych rozwiązałoby przyjęcie oczekiwanej przez środowisko ustawy o zawodzie psychologa, nad którą prace wciąż trwają i ślimaczą się od kilkunastu lat. W tej chwili bowiem psychologiem w Polsce (także sądowym) może być osoba o, delikatnie mówiąc, enigmatycznych kwalifikacjach. Dotychczasowy model postępowania nie bardzo pozwala na kontradyktoryjną kontrolę dowodu z opinii (zmiany w postępowaniu karnym nastąpią dopiero w lipcu 2015 r.), więc już w samym systemie tkwi wada.
Tekst ukazał się w numerze 4/2014 tygodnika „Wprost”.
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a