Trąd nadal sieje spustoszenie

Trąd nadal sieje spustoszenie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcie: Edward Ou/Reuters/Forum 
Choć żyjemy w XXI wieku, trąd nadal sieje spustoszenie. Chorych skazuje się na życie w odizolowanych obozach.

Malutka wyspa Si’an leży w prowincji Guangdong na południu Chin. Nie wyróżniałaby się niczym spośród innych, gdyby nie jej mieszkańcy. Ciała wielu z nich pokrywają wrzody i blizny po przebytej chorobie. W lokalnym dialekcie nazywani są Mafeng Lao. Na takich jak oni cały świat zawsze miał jednak swoją nazwę – trędowaci. Wu Yunqi jest jednym z mieszkańców wyspy. Ma sparaliżowaną lewą nogę i ciało pokryte bliznami. Trąd zdiagnozowano u niego ponad 60 lat temu. Od tamtego czasu mieszka w leprozoriach (koloniach trędowatych). Przez cały ten okres nie widział rodziny.

Liu Zhuquan, u której zdiagnozowano trąd, gdy miała 15 lat, dwa razy do roku może zadzwonić do swojego rodzeństwa. Nie widziała ich od blisko 40 lat, nie uczestniczyła w ich ceremoniach ślubnych, nawet w pogrzebie matki w 1984 r. Telefon pozwala jednak utrzymać kontakt. – Nie śmiem prosić o więcej – przyznaje. Si’an zamieszkuje ponad 80 osób. Większość z nich została tu przeniesiona z Daqin, największego leprozorium w prowincji, założonego jeszcze w 1924 r. Wyspa była oddalona o godzinę drogi od najbliższego lądu i w szczytowym okresie gościła nawet 2 tys. chorych.

Bez względu na stopień zaawansowania choroby wszystkich łączy jedno – surowy ostracyzm społeczny. Trędowaci zawsze byli wygnańcami. Mogli mieszkać jedynie w specjalnie wydzielonych strefach na obrzeżach miast. Pod tym względem niewiele się zmieniło od czasów starożytnych.

Izolacja

Trąd towarzyszy ludzkości od ponad 4 tys. lat. Największe żniwo zbierał w średniowieczu. Wtedy na masową skalę budowano kolonie, a chorych na trąd pozbawiano wszelkich praw. Ich małżonkowie automatycznie otrzymywali rozwód, zarażonym nie wolno było dotykać kogokolwiek, zbliżać się do studni, kościołów i karczem. O swoim nadejściu musieli uprzedzać za pomocą dzwonka lub kołatki. Jako swego rodzaju memento przy leprozoriach stawiano szubienicę. W Chinach było jeszcze gorzej – na prowincjach zdarzały się przypadki zakopywania trędowatych żywcem. Dziś trąd powszechnie jest uznawany za zarazę z przeszłości i liczba zachorowań rzeczywiście spada od lat. Ale do wykorzenienia choroby daleko – tylko w 2012 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) odnotowała ponad 232 tys. nowych przypadków. Jako choroba endemiczna trąd występuje jeszcze w 24 krajach. W samych Chinach takich miejsc jak wysepka Si’an jest blisko 600, a to Indie, Brazylia i Indonezja odpowiadają za 85 proc. wszystkich zachorowań.

W Shanti Nagar, kolonii trędowatych na obrzeżach Hajdarabadu w południowych Indiach, mieszka 130 zarażonych rodzin. Każdego dnia wychodzą na skrzyżowania i żebrzą. Nie mają prawa nawet wejść do miejscowego sklepu, by zrobić zakupy. W całym kraju takich kolonii jest ponad tysiąc. Liczą od kilkudziesięciu do kilku tysięcy osób. W Indiach do dziś nie zaktualizowano ustawy, która zakazuje trędowatym podróżowania pociągiem, a prawo stanu Maharasztra nie dopuszcza ich do egzaminu na prawo jazdy. W Chinach przed igrzyskami w Pekinie ludzie dotknięci trądem zostali ujęci w wykazie osób z zakazem wjazdu na tereny imprezy. Zakaz cofnięto dopiero po interwencji międzynarodowych organizacji pozarządowych u ówczesnego premiera Hu Jintao.

Test za dolara

W 1873 r. norweski lekarz Gerhard Armauer Hansen odkrył przyczyny trądu – prątki Mycobacterium leprae (stąd trąd nazywany jest również chorobą Hansena). Do dziś do końca jednak nie wiadomo, jak dokładnie dochodzi do zarażenia. W połowie przypadków nie stwierdzono wcześniejszego kontaktu zakażonego z chorą osobą. Sprawę utrudnia to, że bakteria inkubuje się przez długie miesiące, zanim pojawią się pierwsze objawy.

Problemy Randy’ego Nuttera, jednego z pacjentów ośrodka w Baton Rouge w Luizjanie, zaczęły się od drętwienia palców i stóp. Lekarz zobaczył przebarwienia na jego ciele i wysłał go do dermatologa. Diagnoza: choroba Hansena. – Nigdy o niej nie słyszałem. Kiedy się dowiedziałem, że chodzi o trąd, wpadłem w panikę – wspomina. Nowych chorych takich jak Nutter pojawia się w Stanach Zjednoczonych około 200 rocznie. Trzy czwarte z nich przywozi trąd z zagranicznych wojaży, jednak część zarażonych nigdy nie opuszczała kraju. W jaki sposób więc się zarazili? Odpowiedź na to pytanie znalazł zespół amerykańsko-szwajcarskich badaczy. Trzy lata temu dowiedli, że trąd na południu USA (głównie w Luizjanie, Teksasie, Missisipi, Arkansas i Alabamie) przenoszą pancerniki, których mięso uchodzi tam za przysmak. Szacuje się, że populacja pancerników w USA wynosi 30-50 mln sztuk, spośród których 15 proc. może być nosicielami Mycobacterium leprae.

Trąd jest dzisiaj chorobą uleczalną. Od początku lat 80. ubiegłego wieku, kiedy wprowadzono terapię bazującą na kombinacji trzech antybiotyków, udało się wyleczyć blisko 16 mln chorych. Jeśli choroba zostanie wykryta wcześnie, jej leczenie trwa średnio 6-12 miesięcy i nie pozostawia większych śladów. Tak jak u Randy’ego Nuttera. Wkrótce na rynek mają trafić najnowocześniejsze testy na trąd, które mają wykrywać chorobę rok przed pierwszymi objawami i kosztować nie więcej niż dolara za sztukę. Produkt jest testowany w Brazylii, gdzie rocznie diagnozuje się 33 tys. nowych przypadków, głównie w slumsach wielkich miast. Tamtejszy sposób leczenia wzbudza kontrowersje – lekarze wbrew zaleceniom WHO stosują talidomid, lek uspokajający stworzony pod koniec lat 50. dla kobiet w ciąży, by ograniczyć poranne mdłości. Po kilku latach odkryto, że uszkadzał płód w łonie matki i dzieci rodziły się ze zdeformowanymi kończynami.

Większym problemem od samego leczenia pozostaje jednak stygmatyzacja. W państwowym szpitalu Sitanala w Jawie Zachodniej wydzielono specjalną jednostkę zajmującą się leczeniem trądu (jedną z trzech państwowych placówek w Indonezji). Spełnia swoją funkcję znakomicie. Problem w tym, że odkąd inni pacjenci dowiedzieli się, że w szpitalu leczy się trędowatych, nie chcą z niego korzystać. – Ludzie boją się na sam dźwięk słowa „trąd”, choć w ogóle nie rozumieją tej choroby – mówi Ruli, jeden z pracowników szpitala.

– Uprzedzenia i strach sprawiają, że nawet jeśli ktoś się wyleczył, często do końca życia jest skazany na izolację – mówi Ryōtarō Harada, który z ramienia organizacji JIA koordynuje działania wolontariuszy w chińskich wioskach zamieszkiwanych przez ludzi dotkniętych chorobą. Kiedy dwa lata temu media nagłośniły historię Wu Yunqi z obozu na wyspie Si’an, chorego od 60 lat odizolowanego od świata, rozpoczęło się poszukiwanie jego rodziny. Dziennikarze dotarli do dwójki jego dzieci. Nie chciały się z nim zobaczyć.