Okrągły stół - prosta historia jednego mebla

Okrągły stół - prosta historia jednego mebla

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcie: Wojtek Łaski/East News 
Po latach okrągły stół obrasta coraz większą legendą. Także mebel. Solidny dębowy stół. Ale jak mówią ci, co pamiętają jego powstanie, żadnej wielkiej historii w tle nie było. Tylko pośpiech i niedoróbki.
Po dawnej Wytwórni Mebli Artystycznych Henryków została dzisiaj tylko nazwa, kilku pracowników i dawna renoma, która sprawia, że to wciąć tu trafia wiele zamówień z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kancelarii premiera czy ambasad. I zostało kilku pracowników z dawnych lat, ale ich można policzyć na palcach jednej ręki. Jedni odeszli, bo nie potrafili odnaleźć się w niesocjalistycznym systemie pracy. Inni dopracowali się wreszcie emerytur. Pan Henryk, który o okrągłym stole mógłby powiedzieć sporo, być może najwięcej, zmarł jesienią, w listopadzie był jego pogrzeb. Jest pani Jadzia, związana z Henrykowem od 1982 r. To ona kładła bejcę i lakier na dębowym blacie. – Tamten stół? – zamyśla się z papierosem w ustach i na chwilę przestaje szlifować drewniane białe krzesło. – Taki sobie mebel. To nie to, co pięknie rzeźbiona laska marszałkowska czy tron papieski na wizytę Jana Pawła II – mówi. Do tronu ma wyjątkowy sentyment. Nawet zrobiła sobie na nim pamiątkowe zdjęcie.

– Tu u nas, ten stół nie jest żadną legendą. I nigdy nie miał szczególnej historii. Mebel jak mebel. Dąb w stylu bidermeier. Czasem jak się go widzi w telewizji, to się człowiek uśmiechnie, bo przypomina sobie jak powstawał i co się wtedy działo. Przez lata Henryków miał mnóstwo większych zamówień. Okrągły stół był wyjątkowy tylko o tyle, że nagle skrócili nam termin jego wykonania, więc trzeba było przeznaczyć sporą grupę ludzi do pracy tylko przy nim. I że nieźle to na te trzy tygodnie sparaliżowało pracę zakładu – opowiada jeden z pracowników, Grzegorz.

Pani Jadzia była ze stołem do końca. To ona i dwie koleżanki odpowiadały za „wykończeniówkę”. – Jeszcze na miejscu, jak już montowali stół w Pałacu Namiestnikowskim, robiłam ostatnie poprawki i markowałam jakieś drobne wady – opowiada. Wszystko wykańczała ręcznie. Do dzisiaj zresztą tak miesza lakiery i bejce. „Na oko”, bez żadnych mechanicznych pomocy.  – Tyle że wtedy, dwadzieścia pięć lat temu, to nie były lakiery jak dzisiaj, tylko jakiś polski chemolak. Śmierdział niemiłosiernie. Po takim lakierowaniu stół powinien się mniej więcej trzy miesiące wietrzyć. Jak oni tam siedzieli w tyle osób przy takim świeżym, ledwo co wyschniętym lakierze, musieli się mocno nawdychać oparów – mówi.  – To może i dobrze w takim razie, że nie polakierowaliśmy całego. Tylko blat i nogi. Od spodu nawet go nie tknęliśmy, bo nie starczyło czasu – śmieje się pani Jadzia.

Czytaj wi ęcej w najnowszym "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a