Tajemnica szarej strefy

Tajemnica szarej strefy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Janusz Rolicki (fot. DAMIAN BURZYKOWSKI / Newspix.pl ) Źródło: Newspix.pl
Nasza polska odmiana kapitalizmu jest wzorowana na jego odmianie kopalnej rodem z XIX w. - pisze dla "Wprost Biznes" Janusz Rolicki.
W połowie marca natrafiłem na mapę UE, na której Polska pojawiła się ponownie na zielono. Tym razem nie jest to kolor nadziei, lecz hańby. Z mapy wynika, że w naszym kraju jest najniższa w Unii kwota zarobków wolnych od podatku. Sporządzając doroczne PiT-y możemy nie zapłacić podatku tylko do kwoty 3091 zł, natomiast Niemcy mają ten próg na poziomie 34 tys. zł, Anglicy 48 tys., Hiszpanie 74 tys., a bankrutujący od trzech sezonów Grecy 21 tys. zł. Po co te odliczenia podatkowe? Światli liberałowie, którzy byli ojcami założycielami Unii, jak i prawdziwej swobody gospodarowania ponad granicami, uznali, że obywatelom należą się kwoty wolne od podatku, które byłyby z grubsza odpowiednikiem minimum socjalnego. A więc miały to być sumy umożliwiające przeżycie kolejnego roku we w miarę znośnych warunkach. Uznano, że dla tych obywateli nie mają zastosowania progi podatkowe określające, jaką część zarobków każda osoba powinna oddać państwu. Te progi plus ogromne świadczenia sprawiają, że życie w liberalnej Europie stało się jak nigdy przedtem przyjemne, nie tylko dla bogaczy, ale także dla ludzi niezbyt uposażonych.

BŁOGOSŁAWIONA RĘKA RYNKU

Ta zasada sprawiła, że liberalizm w Europie zyskał ludzkie oblicze i dał się polubić. A kapitalizm jako taki pobił na głowę moskiewski socjalizm. Natomiast nas, Polaków, gdy zaświtała jutrznia wolności, ojcowie założyciele III RP tej przyjemności pozbawili. Oni mówili o błogosławionej ręce rynku, która w przyszłości zapewni ludziom błogostan, a także zapewniali o ozdrowieńczej potrzebie przestawienia gospodarki z głowy na nogi. Z tym, jak się niebawem okazało, immanentnie miały być związane drakońskie, jak na nasze warunki, podatki osobiste.

W tym miejscu warto przypomnieć osobom korzystającym z daru późniejszego urodzenia, że w Polsce gierkowskiej, a za nią nolens volens i jaruzelskiej, wszyscy pracobiorcy, czyli tak zwany świat pracy, nie płacili podatków osobistych. Zniesienie tych podatków miało miejsce wkrótce po 1970 r. Stąd podatek zwany PiT-em – obliczany w sposób dosyć jak na nasze warunki skomplikowany – był uciążliwy. Twórcy transformacji, aby utrzymać wobec narodu dobrotliwą twarz, wprowadzili w miejsce bezpodatkowych płac owo zwolnienie podatkowe w kwocie niestety, znikomej. Dla pozoru, jak dziś widać, wprowadzono przy tym rewaloryzację rokroczną, która uwzględnia wzrost kosztów utrzymania wynikający w pierwszym rzędzie z inflacji.

Po kilkunastu latach okazało się jednak, że i ta rewaloryzacja kłuje rządzących w niewymowne miejsce, bo w 2009 r. akonto światowego kryzysu gospodarczego rząd Donalda Tuska zamroził ów próg wolny od podatku na poziomie 3091 zł. I dziś z jego dobrodziejstwa korzystają po pięciu już latach solidarnie – czyli na równi – prezesi banków zarabiający rocznie miliony złotych, jak i kontyści pobierający z bankowej kasy kilkanaście tysięcy złotówek. I to jest, można powiedzieć, proszę państwa, liberalizm po polsku – jaki sobie wywalczyła przed 25 laty polska klasa wielkoprzemysłowa!

Na marginesie warto zauważyć, że twórcy owego kapitalizmu, niestety bardziej wzorowanego na jego odmianie kopalnej, czyli XIX-wiecznej, a nie unijnej, z zadowoleniem przyjmują oznaki załamania państwa opiekuńczego na Zachodzie. Szczęśliwie jednak – zgodnie z założeniem, że nim gruby schudnie, to chudy zemrze – na to się jednak nie zanosi. Nie od rzeczy jednak warto stwierdzić, że z powodu obrania przez nowe kraje unijne chudej diety stare kraje unijne zapłaciły za to częściową ucieczką przemysłu i wzrostem bezrobocia. Bo śladem Polski poszły inne kraje wschodnie i na zasadzie tezy i antytezy odcięły się od większości dawnych świadczeń socjalnych,powodując prowadzenie interesów na Wschodzie bardziej opłacalnym.

STAWIANIE GOSPODARKI Z GŁOWY NA NOGI

Wracając do nas, warto powiedzieć, że mimo obiektywnych sukcesów III RP skutkiem tej polityki są obszary endemicznej nędzy i życia na granicy minimum socjalnego kilku milionów naszych rodaków. Mało tego, nawet studenci dorabiający sobie w nocnych knajpach, aby przeżyć bez stypendium na studiach, są ganiani przez fiskusa, jeśli tylko przekroczą, na podstawie nadsyłanych PIT-ów, ową bajeczną, można powiedzieć, kwotę 3090 zł. To samo dotyczy emerytów, którzy pobierając wdowi grosz z ZUS, są zobowiązani do płacenia podatku od dochodów osobistych. Podatekten płacą również bezrobotni na zasiłku, bo 600 zł wpływów miesięcznie sumuje się na poziome przekraczającym kwotę 3091 zł.

Ten rażąco niesprawiedliwy próg kwoty wolnej od podatku sprawia, że w Polsce, jak nigdzie w świecie, opłacalna jest praca na czarno. Owocuje to rozrostem szarej strefy, której precyzyjnie nikt nie jest w stanie obliczyć. I ani w głowie jest nawet prominentom, jeśli przyjdzie im zatrudnić Ukrainkę do sprzątania mieszkania, zgłosić jej zatrudnienie w urzędzie podatkowym. Można powiedzieć, że państwo przez swoją zaborczość finansową i brak umiaru demoralizuje obywateli w skali, obiektywnie mówiąc, nie mniejszej niż niegdysiejsza PRL, która była z natury rzeczy uważana przez obywateli za niesprawiedliwą.

Od lat w Polsce wszystkie reformy gospodarcze wprowadzane, mówiąc potocznie, celem postawienia gospodarki z głowy na nogi, polegają na uszczuplaniu ostatnich już dzisiaj przywilejów socjalnych niegdysiejszego świata pracy. Wynikały one z premiowania przez państwo strefy spożycia zbiorowego. Z tego tytułu ze względów po części doktrynalnych, a także ze strachu rządzących przed gniewem społecznym, państwo peerelowskie dopłacało do wczasów, kolonii, przedszkoli, komunikacji zbiorowej itd., itp. III RP, a już zwłaszcza Rzeczpospolita tuskowa, pozbyła się natomiast tego bagażu. Nikt już w gruncie rzeczy nie zwraca uwagi, że drakońskie podwyżki opłat dzierżawy wieczystej w Warszawie i innych miastach czy komunikacji zbiorowej nie służą obywatelom, lecz są przeznaczane w pierwszej kolejności na łatanie dziur finansowych. A biorą się one w pierwszej kolejności, pomimo komputeryzacji z rozrostu biurokracji, a w ślad za tym sobiepaństwa urzędników i złego gospodarowania. Potwierdza to zresztą szafowanie rządzących premiami rozdzielanymi wśród urzędników. Można to zrozumieć, premierowi jest zapewne przyjemnie, gdy panna Kasia i pan Janek z jego kancelarii uśmiechają się do niego, a nie obnoszą z ponurymi minami. Znamienne jest, że trzynastki dla biurokratów rządowo-samorządowych przetrwały w zdrowiu owo prostowanie gospodarki. To pokazuje, jak bliska jest koszula ciała osób rządzących Najjaśniejszą Rzeczpospolitą.

JAK ŻYĆ?

W rezultacie regułą stało się nieustanne mocowanie się rządzących z maluczkimi obywatelami. Czyli mówiąc językiem Torańskiej, „onych” z nami. Rząd, co i raz testuje nas, sprawdzając, co jeszcze da się uszczknąć z niegdysiejszych śniegów. Przypomnijmy emerytury pomostowe, wiek emerytalny, wszelkiezwolnienia podatkowe, deputaty, przedłużone urlopy. Nie mielibyśmy być może nic przeciwko temu, gdyby te nieustające zapasy rewindykacyjne ze społeczeństwem zostały nagrodzone znaczącym podniesieniem kwoty wolnej od podatku. A więc gdyby Polska spróbowała pójść drogą wypróbowaną i sprawdzoną przez stare demokracje. W nich zasada: zarabiaj, ile możesz i wykazuj się inwencją jest zgodna z pomysłem ogłoszonym swego czasu przez prezydenta Wałęsę, abyśmy brali swoje sprawy w swoje ręce. Ale pytam także i pierwszego prezydenta, za którego urzędowania zostały wprowadzone w życie te niby-progi wolne od podatków, jak żyć w kraju, w którym panuje tak wszechwładny fiskalizm. Trzeba nie mieć poczucia realizmu, aby nie orientować się, że tak jak każdy kij ma dwa końce, tak samo reakcje społeczne są zróżnicowane i uzależnione od stosunku rządzących do podwładnych.

Wiele naszych chorób społecznych bierze się ze sposobu sprawowania władzy. Liberalizm w Polsce jest dzisiaj przez większość osób wyszydzany i wyklinany. A wynika to z cwaniactwa i dojutrkowatości naszych liberałów. Gdyby przyjrzeli się wnikliwie temu, co zrobili na Zachodzie ich koledzy, potrafiliby tę doktrynę przeszczepić w zdrowiu do Polski. Bo liberalizm ma dwa oblicza, a my znamy jego gębę bezwzględną wobec słabszej części społeczeństwa. Gdyby rządzący dowiedli, że ich celem jest wprowadzenie w kraju standardów znanych w Europie i na dowód pokazali, że postarają się w ciągu kilku lat Polskę doprowadzić chociażby do poziomu socjalnego Grecji z kwotą 21 tys. wolnych od podatku, zapewne można by było im odpuścić popełnione błędy. Wiem, że drastyczna zmiana owego progu zawaliłaby dzisiejszy kształt budżetu. Ale inne kraje jakoś sobie z tym radzą, rekompensując to z jednej strony zwiększeniem podatków od bogatych, a z drugiej znaczącym zmniejszeniem szarej strefy. U nas obejmuje ona jedną czwartą gospodarki i sprzyja jej prosta zasada: śmierć frajerom. W Polsce jest bezwzględnie potrzebna autentyczna redystrybucja dochodu narodowego, dzięki której położone zostałyby tamy dla stałego rozwarstwienia majątkowego społeczeństwa.

Dorośliśmy już przynajmniej koncepcyjnie do próby zmierzenia się z tym problemem. Dziwię się, że o tych sprawach nie dyskutuje się na przykład w czasie kampanii wyborczej do europarlamentu. Bo kto, pytam, jeśli nie kandydaci do Brukseli i Strasburga powinien się zmierzyć z tym problemem. Od jego rozwiązania zależą nastroje w Polsce w tym zmierzch populizmu. Jego rozlanie się sprawi, że polskie ambicje długo będą tylko papierowe.

Tekst ukazał się w pierwszym numerze tygodnika "Wprost Biznes".

Najnowszy numer "Wprost" oraz "Wprost Biznes" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania