Wenderlich: Jako dzieci nie pomagaliśmy mamie. Teraz żałuję

Wenderlich: Jako dzieci nie pomagaliśmy mamie. Teraz żałuję

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jerzy Wenderlich (fot.wprost) 
Nieszczęście polegało na tym, że jako dzieci nie pomagaliśmy mojej mamie, czego obecnie żałuję i za co jest mi wstyd. Moja mama pochodziła z Wilna i przyrządzała wspaniałe potrawy wileńskiej kuchni. Wypiekała i przyrządzała piękne rzeczy, niestety nikt włącznie z moją siostrą, nie zatroszczył się o to, żeby przejąć od niej receptury - wspomina błędy młodości w rozmowie z Wprost.pl o świętach Wielkiej Nocy Jerzy Wenderlich.
Kajetan Gryglewicz: Jak obchodzi Pan w tym roku święta wielkanocne?

Jerzy Wenderlich: Na pewno gdzieś na północy Polski. Bardzo rodzinnie, bardzo tradycyjnie, choć na pewno tej tradycyjności nie będzie już tyle co w moich dziecięcych czasach. Wszystkie dobre emocjonalne wspomnienia odnoszę do tego, jak to święto spędzałem w czasach dzieciństwa. Dziś jest to czas do spokojnych gawęd, do tego aby odpocząć, pospacerować, a później wrócić do codziennej pracy. Obecnie święta spędzam raczej w charakterze relaksu niż oddawania się pompatycznej tradycji, choć gdy ją wspominam to bardzo mi imponuje.

Jak przebiegały święta, kiedy był pan młody? Czy miał Pan jakąś ulubioną tradycję?

Byłem synem dużego prywaciarza, mój ojciec miał wielki zakład ogrodniczy w moim rodzinnym mieście Toruniu. I to on wymyślał nam często zabawy, chował nam upominki, które kojarzyły się z Wielkanocą. Robił znaki na cieplarniach, w przeróżnych alejkach. Była to dla nas duża frajda, kiedy mogliśmy te upominki odszukiwać. Był u nas również bardzo silny zwyczaj polewania się wodą, a wynikało to chyba z dużych przestrzeni, które mieliśmy do dyspozycji. Nie była to delikatność pryśnięcia wodą ze zlewu, bo jako dzieci uważaliśmy, że największy ubaw będzie, jeśli doprowadzimy wąż z cieplarni, oblejemy siostrę przez okno i będzie to bardzo wesołe. Było najweselej ale tylko do momentu, w którym nie pojawili się rodzice. Zawsze były to radosne święta. Byliśmy rodziną muzykującą. Mój ojciec zarządzał przygotowaniami rodzinnego koncertu, które zaczynały się oczywiście znacznie wcześniej i podchodziliśmy do nich z dużym pietyzmem. Ja grałem na skrzypcach, moja siostra, mieszkająca obecnie w Holandii, na pianinie, a mój brat, żyjący dziś w Stanach Zjednoczonych, grał na wiolonczeli. Nasz dom był zawsze pełen gości i choć występowaliśmy przed rodziną, był to czas dużej tremy.

Jak obecnie wygląda stół wielkanocny? Czy pomaga Pan jakoś w świątecznych przygotowaniach?

Nieszczęście polegało na tym, że jako dzieci nie pomagaliśmy mojej mamie, czego obecnie żałuję i za co jest mi wstyd. Moja mama pochodziła z Wilna i przyrządzała wspaniałe potrawy wileńskiej kuchni. Wypiekała i przyrządzała piękne rzeczy, niestety nikt włącznie z moją siostrą, nie zatroszczył się o to, żeby przejąć od niej receptury. Jako dzieci myśleliśmy, że mama wszystko potrafi, więc wszystko zrobi samo. Karą za to jest fakt, że dziś pozostaje nam zamknąć oczy i obejść się smakiem jej genialnych potraw, bo niewiele potrafimy z tego odtworzyć. Faworki, czy jak my mówiliśmy chruściki, poza tym kołduny i jajka faszerowane. Widziałem jak parę osób próbowało to naśladować, ale niestety była to tylko namiastka tego, co robiła moja mama. Przede wszystkim robiła cudowne rzeczy z drobiu. Były to kury od początku przygotowywane w domu, od uśmiercenia na pieńku w ogrodzie po podanie na stół. Także moim świętom towarzyszyła z pewnością kuchnia wileńska, pełna wspaniałych smaków. Dlatego dziś nie przepadam tak bardzo za świątecznym jedzeniem.

Nie obawia się pan, że Święta Wielkanocne mogą zostać skomercjalizowane tak jak Boże Narodzenie?

Ja to odczuwam już dzisiaj. Tak jak powiedziałem na początku, te święta już nie mają takiego klimatu i nawet jeśli chce nimi człowiek poodychać, to zachłyśnie się bardziej komercyjnym powietrzem, niż świąteczną atmosferą. Ja, żeby dodać świętom uroku, zawsze muszę odwołać się do wspomnień i wtedy udaje się wycisnąć z tych świąt coś niekomercyjnego.

Które z tych hucznie obchodzonych świąt lubi pan bardziej? Wielkanoc czy Boże Narodzenie?

Zdecydowanie Wielkanoc. Boże Narodzenie wiąże się z obowiązkiem ucztowania, objadania się. Dla mnie święta wielkanocne nie mają takich rygorów jeśli chodzi o jedzenie, na stole można postawić to co się lubi. Szczerze mówiąc nie lubię ani kutii ani karpia, którego jedzenie mnie przeraża. Wigilijna kuchnia wydaje mi się mniej smaczna niż wielkanocna, która daje dużo więcej możliwości.