Sześć godzin nagrań, odzyskanych z pociętych przez UB taśm, szereg historyków, stosy materiałów źródłowych i najlepszy sądowy analityk czytający z ruchu warg.
Do tego budżet, niespełna dwa miliony złotych, czyli mniej więcej tyle, za ile robi się niekomercyjne projekty offowe. Efekt? Pierwszy na świecie fabularyzowany film dokumentalny. – To nie film, to po prostu taśmy prawdy – powiedział po obejrzeniu roboczej wersji "Powstania warszawskiego” Tadeusz Filipkowski, przewodniczący Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej
Pomysłodawcą projektu jest dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski. – W Muzeum Holocaustu w Nowym Jorku była kiedyś wystawa zdjęć wojennych po obróbce, w kolorze. I okazało się, że kolor przywrócił ludziom wspomnienia. Niedługo potem Muzeum Powstania postanowiło przeprowadzić u siebie podobny eksperyment. – Pokolorowane przez nas zdjęcia wywołały u oglądających ogromne emocje. Postanowiliśmy pójść o krok dalej i spróbować zrobić film – opowiada dyrektor placówki i główny producent.
Początki były trudne. Nikt nie chciał się podjąć reżyserii. Odmawiali kolejni znani dokumentaliści. Zdaniem Ołdakowskiego czuli, że nie podołają. – To mógł być jakiś powód – zastanawia się Piotr Śliwowski, producent wykonawczy „Powstania Warszawskiego”. – Ten film robiony jest odwrotnie niż normalna produkcja. Zwykle najpierw powstaje zarys scenariusza, potem jego kolejne wersje, wreszcie zdjęcia próbne i montaż. My mieliśmy na początku efekt końcowy: zdjęcia. I to robione przez wybitnych, ale różnych operatorów, różnymi stylami. Niepowiązane ze sobą ujęcia o różnej długości. Nagle trzeba było to wszystko połączyć, tak żeby jeszcze powstała z tego spójna historia. Nikt nigdy na świecie czegoś takiego nie robił. Nie dziwię się, że dokumentaliści się bali – mówi.
Nie przestraszył się dopiero Jan Komasa. To on wpadł na pomysł, żeby "Powstanie…” było filmem o filmie i żeby głównymi bohaterami uczynić parę operatorów. Dwóch braci, którzy zamiast z karabinami walczą za kamerą.
Dla kogo jest ta produkcja? Na pewno, m.in. dla kombatantów. Wielu z nich już go widziało, doradzali, konsultowali. – Po pokazie, na sali zapadła kompletna cisza. I słychać było tylko ciężkie oddechy widzów. Trochę się wtedy przestraszyłem. Pomyślałem: "Jezu, przeżyli okupację, powstanie, stalinizm. A jak teraz im się coś stanie, to co ja wszystkim powiem?” – wspomina główny producent.
Więcej o filmie w najnowszym numerze "Wprost"
Pomysłodawcą projektu jest dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski. – W Muzeum Holocaustu w Nowym Jorku była kiedyś wystawa zdjęć wojennych po obróbce, w kolorze. I okazało się, że kolor przywrócił ludziom wspomnienia. Niedługo potem Muzeum Powstania postanowiło przeprowadzić u siebie podobny eksperyment. – Pokolorowane przez nas zdjęcia wywołały u oglądających ogromne emocje. Postanowiliśmy pójść o krok dalej i spróbować zrobić film – opowiada dyrektor placówki i główny producent.
Początki były trudne. Nikt nie chciał się podjąć reżyserii. Odmawiali kolejni znani dokumentaliści. Zdaniem Ołdakowskiego czuli, że nie podołają. – To mógł być jakiś powód – zastanawia się Piotr Śliwowski, producent wykonawczy „Powstania Warszawskiego”. – Ten film robiony jest odwrotnie niż normalna produkcja. Zwykle najpierw powstaje zarys scenariusza, potem jego kolejne wersje, wreszcie zdjęcia próbne i montaż. My mieliśmy na początku efekt końcowy: zdjęcia. I to robione przez wybitnych, ale różnych operatorów, różnymi stylami. Niepowiązane ze sobą ujęcia o różnej długości. Nagle trzeba było to wszystko połączyć, tak żeby jeszcze powstała z tego spójna historia. Nikt nigdy na świecie czegoś takiego nie robił. Nie dziwię się, że dokumentaliści się bali – mówi.
Nie przestraszył się dopiero Jan Komasa. To on wpadł na pomysł, żeby "Powstanie…” było filmem o filmie i żeby głównymi bohaterami uczynić parę operatorów. Dwóch braci, którzy zamiast z karabinami walczą za kamerą.
Dla kogo jest ta produkcja? Na pewno, m.in. dla kombatantów. Wielu z nich już go widziało, doradzali, konsultowali. – Po pokazie, na sali zapadła kompletna cisza. I słychać było tylko ciężkie oddechy widzów. Trochę się wtedy przestraszyłem. Pomyślałem: "Jezu, przeżyli okupację, powstanie, stalinizm. A jak teraz im się coś stanie, to co ja wszystkim powiem?” – wspomina główny producent.
Więcej o filmie w najnowszym numerze "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.