Nowosądecki znachor Marek H. leczy, bo jest namaszczony przez Boga. Wiele wskazuje zresztą na to, że przez jego praktyki zmarło kilka osób.
– To małżeństwo, co im teraz dziecko zmarło, ciągle do niego przyjeżdżało. Wiem, bo ich samochód na rogu pod świerczkiem ciągle stał – sąsiad znachora nie potrzebuje prokuratury, żeby wiedzieć, że Marek H. „leczył” małą Madzię.
Za namową uzdrowiciela Joanna i Michał P. zrezygnowali podobno z opieki medycznej w państwowej poradni. Terapia pseudolekarza miała wyleczyć ich córkę z atopowego zapalenia skóry.
– Jak to możliwe, że rodzice nie reagowali, gdy ich córka umierała z głodu? – pytam jednego z moich rozmówców, który zna sprawę.
– Od znachora słyszeli, że objawy osłabienia to etap leczenia – słyszę w odpowiedzi.
Przychodzącym do niego tłumaczy, że jest namaszczony przez Boga, który jest energią. – Ale sam do kościoła nie chodził i księdza po kolędzie nie przyjmował. W ogóle do kleru bardzo źle nastawiony – narzekają sąsiedzi. Leczył dotykiem, wahadełkiem i ziołami. Stosował drakońskie diety, zapewniając, że znajduje się w nich wszystko, czego potrzeba organizmowi. Zaniepokojonym objawami rodzicom tłumaczył, że wszystko jest pod kontrolą. Że dziecko musi chudnąć, żeby potem nagle odbić. Kontaktował ich z rodzinami, które potwierdzały, że u ich dzieci też tak było, że teraz są zdrowe i że to wszystko zasługa Marka H. Stworzył cały system, który go uwiarygadniał. Jedni pacjenci podtrzymywali na duchu drugich, utwierdzali w nadziei, rozwiewali obawy. Nie pozwalali powiedzieć o nim złego słowa. To działało.
– Najniebezpieczniejsze w Marku H. jest to, że nikt nie widzi w nim zagrożenia. Ot, taki sobie zielarz, co to nawet jak nie pomoże, to nie zaszkodzi. A to bardzo sprytny i przebiegły manipulator. Wymaga bezwzględnego posłuszeństwa, potrafi wzbudzić poczucie winy – mówi jeden z moich rozmówców.
Dla swoich wyznawców, Marek H. jest guru, oni też mają swoje ściśle określone role. Od wymyślania modlitw jest pani Ania, zaburzona kobieta z okolic Nowego Sącza, z urojeniami i paranojami. Wierzy, że będzie święta, Marek H. przekonał ją, że lada moment będzie mieć stygmaty. Rozkłada nad innymi ręce i ich błogosławi. Od papierkowej roboty jest pani Zosia, a od pielęgnacji ogrodu pan Marian. Nikt z nich nie używa nazwisk, wszyscy posługują się tylko imionami.
Na jakąkolwiek wzmiankę o konwencjonalnym leczeniu znachor reaguje wybuchem gniewu, oskarża o brak wiary. Nie przeszkadza mu, kiedy wierni mówią o nim „lekarz”, chociaż sam zdecydowanie woli określenie „Mesjasz”.
Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Za namową uzdrowiciela Joanna i Michał P. zrezygnowali podobno z opieki medycznej w państwowej poradni. Terapia pseudolekarza miała wyleczyć ich córkę z atopowego zapalenia skóry.
– Jak to możliwe, że rodzice nie reagowali, gdy ich córka umierała z głodu? – pytam jednego z moich rozmówców, który zna sprawę.
– Od znachora słyszeli, że objawy osłabienia to etap leczenia – słyszę w odpowiedzi.
Przychodzącym do niego tłumaczy, że jest namaszczony przez Boga, który jest energią. – Ale sam do kościoła nie chodził i księdza po kolędzie nie przyjmował. W ogóle do kleru bardzo źle nastawiony – narzekają sąsiedzi. Leczył dotykiem, wahadełkiem i ziołami. Stosował drakońskie diety, zapewniając, że znajduje się w nich wszystko, czego potrzeba organizmowi. Zaniepokojonym objawami rodzicom tłumaczył, że wszystko jest pod kontrolą. Że dziecko musi chudnąć, żeby potem nagle odbić. Kontaktował ich z rodzinami, które potwierdzały, że u ich dzieci też tak było, że teraz są zdrowe i że to wszystko zasługa Marka H. Stworzył cały system, który go uwiarygadniał. Jedni pacjenci podtrzymywali na duchu drugich, utwierdzali w nadziei, rozwiewali obawy. Nie pozwalali powiedzieć o nim złego słowa. To działało.
– Najniebezpieczniejsze w Marku H. jest to, że nikt nie widzi w nim zagrożenia. Ot, taki sobie zielarz, co to nawet jak nie pomoże, to nie zaszkodzi. A to bardzo sprytny i przebiegły manipulator. Wymaga bezwzględnego posłuszeństwa, potrafi wzbudzić poczucie winy – mówi jeden z moich rozmówców.
Dla swoich wyznawców, Marek H. jest guru, oni też mają swoje ściśle określone role. Od wymyślania modlitw jest pani Ania, zaburzona kobieta z okolic Nowego Sącza, z urojeniami i paranojami. Wierzy, że będzie święta, Marek H. przekonał ją, że lada moment będzie mieć stygmaty. Rozkłada nad innymi ręce i ich błogosławi. Od papierkowej roboty jest pani Zosia, a od pielęgnacji ogrodu pan Marian. Nikt z nich nie używa nazwisk, wszyscy posługują się tylko imionami.
Na jakąkolwiek wzmiankę o konwencjonalnym leczeniu znachor reaguje wybuchem gniewu, oskarża o brak wiary. Nie przeszkadza mu, kiedy wierni mówią o nim „lekarz”, chociaż sam zdecydowanie woli określenie „Mesjasz”.
Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.