Biedny jak Polak. Wciąż zarabiamy mniej niż zachodni sąsiędzi

Biedny jak Polak. Wciąż zarabiamy mniej niż zachodni sąsiędzi

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Jesteśmy w Unii już od dziesięciu lat, a nadal zarabiamy kilka razy mniej niż nasi zachodni sąsiedzi. Właśnie dlatego bogaty Zachód tak nas kocha.

Złośliwi mówią, że na kwietniowe spotkanie z mieszkańcami Bartoszyc premier Tusk powinien był wybrać supermarket, a nie wnętrze miejskiego domu kultury. 25-tysięczne miasteczko w woj. warmińsko-mazurskim to w końcu zakupowa mekka dla Rosjan z obwodu kaliningradzkiego. Po wizycie w bartoszyckich marketach z trudem zamykają bagażnik auta wypchany tanią żywnością z Polski. Premier pojechał na północ zapewniać, że mimo kryzysu na Krymie na polsko-rosyjskiej granicy nic się nie zmienia, a Rosjanie będą dalej wyjeżdżali z Polski obładowani po sam dach. Jednak podczas spotkania w Bartoszyckim Domu Kultury temat rosyjskich zakupów w Polsce zszedł na drugi plan. Mieszkańców bardziej zaciekawiła inna deklaracja premiera. – Teraz polski pracodawca nie da tyle, ile duński czy holenderski, ale gonimy Europę. Sądzę, że dogonimy ją za siedem-dziewięć lat. Wtedy osiągniemy średnią europejską – powiedział szef rządu.

Po tych słowach Tuska mieszkańcy Bartoszyc, gdzie hula 30-proc. bezrobocie, a średnie pensje należą do najniższych w kraju, przecierali oczy ze zdziwienia. No bo jak uwierzyć w to, że już za kilka lat nie będą zarabiali średnio 2,2 tys. zł na rękę, tylko cztery razy więcej, tak jak zwykły Niemiec? Dla polskich przedsiębiorców i ekspertów rynku pracy słowa Tuska to polityczne science fiction. Ich zdaniem przy dobrych wiatrach pensje w Polsce będą porównywalne z tymi zachodnimi, ale dopiero za 25 lat, a w pesymistycznym wariancie będziemy musieli na to poczekać nawet pół wieku. Dlaczego tak nam trudno dogonić bogatszą resztę Europy?

Mała praca, mała płaca

– Zarabiamy cztery razy mniej niż Niemcy, bo cztery razy mniej wytwarzamy – mówi mi na wstępie Ryszard Florek, prezes nowosądeckiego Fakro, drugiego co do wielkości producenta okien dachowych na świecie. – Wzrost płac zależy od wysokości PKB na osobę. Jeżeli więcej produkujemy, przybywa miejsc pracy i możemy więcej zarabiać – tłumaczy proste zasady rynku pracy Florek. Niestety, zamiast gonić już dobrze rozwinięty Zachód, zaczęliśmy się od niego oddalać. Według danych Europejskiego Urzędu Statystycznego w latach 2008-2012 PKB na osobę wzrósł w Polsce jedynie o 4,2 proc. Niemcom w tym samym czasie podskoczył dwukrotnie więcej, Szwedom poszybował o 19 proc., a Szwajcarom o rekordowe 33,4 proc. Wraz ze wzrostem PKB na łebka wzrosło tam też średnie wynagrodzenie. – U nas też tak niedawno było. Do 2008 r. płace rosły w tempie 8-10 proc. rocznie. Teraz wszyscy mówią, że zarabiamy za mało. Niedługo to się zmieni – uspokaja dr Kazimierz Sedlak, założyciel pierwszej polskiej firmy doradztwa personalnego.

Podwyżka od patrioty

Zamiast czekać, można działać, bo to, ile zarabiamy, zależy nawet od naszych decyzji przy kasie sklepowej. Kupując towary, decydujemy o tym, który z krajów stanie się bogatszy i będzie się szybciej rozwijał. – Niestety nadal niektórzy Polacy mają głowy głęboko zanurzone w PRL i myślą, że polski przedsiębiorca to prywaciarz, który zyski schowa w kieszeń, a pracownikom zamiast podwyżki pokaże figę z makiem – komentuje Florek. Kupując polskie produkty, wspieramy rozwój rodzimych przedsiębiorstw. Firmy zwiększają produkcję,rozbudowują działy zarządzania, innowacji, technologii produkcji. Powstają miejsca pracy, gdzie można zarobić o wiele więcej niż przy zwykłej linii produkcyjnej.

Pensja z eksportu

Ale zakupowy patriotyzm to niejedyna recepta na wzrost płac. Co z tego, że postanowimy kupować tylko to, co polskie, skoro do kraju będziemy nadal importowali więcej, niż z niego wywozimy? Krem nawilżający od Eveline z Lesznowoli: made in EU; woda po goleniu od AA z Sopotu: made in EU; podkład do makijażu od Dermiki z Radzymina: made in EU. W Polsce jest wiele firm kosmetycznych, które wysyłając swoje produkty na eksport, wolą napisać na opakowaniu, że wyprodukowano je w Unii niż w Polsce. – Jeżeli Niemiec czy Francuz zobaczy na półce kosmetyk z nalepką „made in Poland”, a obok niego podobny wyprodukowany przez Francuzów, to wiadomo, że wybierze ten wyprodukowany u siebie. Polskie marki kosmetyczne są naprawdę dobre, ale niestety w tym wypadku nie nadszedł jeszcze moment, że polskie oznacza lepsze od konkurencji – mówiła niedawno Blanka Chmurzyńska-Brown, dyrektor Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego. Podobny problem ma wiele innych polskich przedsiębiorstw, którym ciężko konkurować na nowych rynkach z zagranicznymi gigantami. Tymczasem zarobki są wysokie w tych krajach, które wykazują znaczną przewagę eksportu nad importem, a niskie w krajach, które dużo importują. A dla Polski to kolejna zła informacja. Według najnowszych danych GUS w zeszłym roku wyeksportowaliśmy towary warte ponad 152 mld euro. I chociaż to nasz absolutny rekord, to i tak do Polski wwieźliśmy towary za 2,3 mld euro więcej niż wartość całego eksportu.

Faworyci z zagranicy

Lepsze od nas wyniki wymiany handlowej w przeliczeniu na jednego mieszkańca mają Litwini, Czesi, Słowacy, Słoweńcy czy Irlandczycy. Nie ma się jednak co dziwić, że w Polsce w wielkich bólach powstają firmy gotowe do rywalizacji z największymi z zagranicy, skoro polski rząd bardziej stara się przygarnąć międzynarodowe koncerny do nas, niż pomóc rodzimym biznesom wyściubić nos za granice państwa.

W Polsce mamy 14 specjalnych stref ekonomicznych. Firmy tam ulokowane mogą liczyć na zwolnienia z tytułu podatku dochodowego i podatku od nieruchomości. Dostaną też działkę w pełni przygotowaną pod inwestycję, i to po konkurencyjnej cenie, oraz darmową pomoc przy załatwianiu formalności. Postanowiliśmy sprawdzić, jakie firmy urzędują w tych inwestycyjnych rajach dotowanych z naszych podatków. W wałbrzyskiej strefie wśród 23 głównych inwestorów jest tylko jedna polska firma – producent płytek Cersanit. W położonej zaledwie 25 km dalej na zachód strefie w Kamiennej Górze większość inwestorów to firmy niemieckie. Godzina jazdy samochodem na północ i lądujemy w Legnickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Tam wśród głównych inwestorów nie znajdziemy ani jednej polskiej firmy. Podobnie w Katowicach, Krakowie, Mielcu, Łodzi, Kostrzynie, Olsztynie – wszędzie tam zdecydowana większość głównych inwestorów to firmy z zagranicy.

– Istnieje groźba, że te strefy zamienią się w specjalne enklawy dla zagranicznych inwestorów. Będą przyjeżdżać, budować fabryki, produkować, robić na tym duże pieniądze, ale nic z ich działalności nie przeniknie do lokalnej gospodarki. Oprócz wzrostu zatrudnienia w okolicy specjalne strefy nic nie dadzą lokalnej gospodarce, a rząd do nich dopłaci, bo przecież panują w nich preferencyjne warunki, których stworzenie jest kosztowne dla budżetu – mówił zszokowany liczbą specjalnych stref ekonomicznych w Polsce prof. Saul Estrin z London School of Economics. Tymczasem jak pokazują dane Eurostatu za 2010 r., im większa liczba międzynarodowych firm rodzimych, tym wyższe zarobki w kraju. W Rumunii, Bułgarii czy Polsce liczba międzynarodowych przedsiębiorstw w przeliczeniu na 5 mln mieszkańców nie dobija nawet do kilkuset sztuk. W Szwecji, Belgii, Holandii, gdzie na kilka milionów osób przypada po tysiąc międzynarodowych graczy, roczne zarobki są średnio cztery-pięć razy wyższe niż w Polsce.

Dumni biedacy

– Polska to głównie kraj taniej siły roboczej, a nie zaawansowanych modeli biznesowych – w ten sposób podczas Światowego Forum Ekonomicznego większość prezesów zagranicznych korporacji odpowiadała na pytanie, co nasz kraj ma do zaoferowania inwestorom. W ten sam sposób myślą właściciele tych zachodnich molochów, którzy przyjechali do nas poużywać sobie na tym, że Polakowi można zapłacić mniej. Według Eurostatu w ciągu ostatnich pięciu lat średnie koszty pracy w Unii (czyli to, jaką pensję i dodatki socjalne płaci nam pracodawca) wzrosły o 10 proc., do 23,7 euro za godzinę. Więcej za godzinę pracy w ciągu ostatnich kilku lat zaczęli dostawać też wszyscy nasi unijni sąsiedzi. W Polsce stawki od pięciu lat nawet nie drgnęły. Utrzymały się na tym samym minimalnym poziomie 7,2 euro za godzinę! I to na własne życzenie. „Mamy największe bezrobocie i najniższe zarobki w całej Polsce. Dzięki temu zapewniamy inwestorom bogate zasoby taniej siły roboczej” – w ten sposób o swoich atutach pisali w specjalnej broszurze rozdawanej zagranicznym inwestorom przedstawiciele woj. warmińsko-mazurskiego.

Zarobki z przyszłości

Dr Kazimierz Sedlak nie chce mówić, że stajemy się drugimi Chinami Europy, bo za minimalną pensję wciąż pracuje u nas zaledwie 5 proc. wszystkich zatrudnionych.

– Nasze średnie zarobki są na 19. miejscu w całej UE, ale nadal najwyższe wśród byłych krajów komunistycznych. Patrząc na dane Światowej Organizacji Pracy, polskie średnie wynagrodzenia plasują się w pierwszej pięćdziesiątce. Jednak jeżeli porównamy się do Luksemburczyków czy Szwedów, nadal możemy powiedzieć, że zarabiamy mało, ale w porównaniu z Rumunami czy Bułgarami już tak nie jest – mówi dr Sedlak.

Florek jest ostrożny przy negocjacjach z pracownikami. Za duża wypłata to brak pieniędzy na rozwój firmy. Za mała – to strach przed odejściem dobrego pracownika. Sam przyznaje, że będzie w stanie zapłacić tyle, ile pracodawca z Danii czy Holandii, dopiero za 30-50 lat. Pod warunkiem że polskie firmy będą miały szansę równego konkurowania z tymi zachodnimi. Optymistyczny pozostaje oczywiście rząd. „Przeciętna pensja ma szanse na podwojenie do 1,5-1,8 tys. euro już na początku trzeciej dekady. Oczywiście w usługach, handlu i budownictwie na stanowiskach robotniczych różnice płacowe mogą być większe” – pisze do nas wiceminister pracy Jacek Męcina. Problem w tym, że pracujący w usługach, handlu czy budownictwie to głównie mieszkańcy małych Bartoszyc. To przed nimi premier roztoczył wizję, że już za kilka lat będą zarabiać tyle, ile reszta bogatej Europy.

Tekst ukazał się w numerze 18/2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore  GooglePlay