Bez skrupułów
Aktorską karierę R. zaczynał na początku lat 70. od filmu „Janosik”. Grał tam niewielką, niemą rolę powieszonego juhasa. I przez następnych 30 lat niewiele się zmieniło. Prawdziwą gwiazdą był za to w SB. „Cechuje go spostrzegawczość, łatwość prowadzenia rozmów i nawiązywania kontaktów. Dobra pamięć, opanowanie, ujmujący sposób bycia”. I jeszcze jedna cecha go wyróżniała: „Nie ma skrupułów przy udzielaniu informacji o ludziach i zdarzeniach”. Nawet dziś, po 40 latach, jego raporty robią wrażenie. R. odzierał w nich swoich znajomych z prywatności. Informował o najbardziej intymnych sprawach. Kto, z kim i dlaczego. Jego oficer uważał nawet, że powinien razem z funkcjonariuszami SB brać udział w rozwiązywaniu najważniejszych spraw.
„To daje mu satysfakcję i poczucie odpowiedzialności”. W 1972 r. jest jeszcze po drugiej stronie. Studiuje wtedy w szkole aktorskiej z dzisiejszymi gwiazdami: Pawłem Wawrzeckim, Anną Chodakowską, Dorotą Stalińską, Markiem Siudymem. SB podejrzewa go nawet, że sympatyzuje z Ruchem, wywrotową organizacją, która próbowała wysadzić pomnik Lenina w Poroninie. Podejrzewają, że kolportuje antyrządowe ulotki. Jest krnąbrny i zbuntowany. Gdy 31 maja 1972 r. limuzyna 37. prezydenta USA Richarda Nixona mknie Krakowskim Przedmieściem, R. wychodzi na ulicę z własnoręcznie wykonanym transparentem: „Stop the War In Vietnam”, czym naraża się na interwencję milicji. Pół roku później R. pisze swój pierwszy donos. Na koleżankę ze szkoły aktorskiej Grażynę Leśniak. Informuje SB, że jej rodzice są podejrzanie bogaci – nigdzie nie pracują, ale mają dwa mieszkania, samochód, konto dolarowe i często jeżdżą na Zachód.
Jednak prawdziwym celem R. jest zbuntowane środowisko PWST, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch wywrotowców: Piotra Zaborowskiego i wschodzącej gwiazdy kina Andrzeja Seweryna. Pierwszy z nich wkrótce zwiąże się z KOR. Umrze w 1978 r., mając 28 lat. Do dziś pozostaje zagadką, czy SB nie pomogła w tej śmierci. Drugi już w 1968 r. trafił do komunistycznego więzienia za produkcję i kolportaż ulotek. R. ma się do nich zbliżyć i na bieżąco informować, jak szkodzą Polsce. Udaje mu się zaprzyjaźnić tylko z Zaborowskim. To on wprowadza go w środowiska komandosów, tych, którzy organizowali studenckie protesty w 1968 r. Dzięki niemu R. poznaje Bogusławę Blajfer, skazaną na trzy lata więzienia za druk ulotek, i Teresę Bogucką, współpracowniczkę KOR, która organizuje podziemną bibliotekę. R. zostaje jej łącznikiem. Jako opozycjonista ma przenosić książki z tajnych punktów do biblioteki, jako agent – kontrolować podziemny ruch wydawniczy. Dzięki niemu SB dowiaduje się o siedmiu tajnych punktach składowania podziemnej literatury. R. dostarcza też kopię kluczy do jednego z nich. Od 1978 r. R. zacieśnia kontakty z Antonim Macierewiczem. Bywa częstym gościem w jego mieszkaniu i według SB jest jedynym, który potrafił zbliżyć się do nieufnego Macierewicza. Jest uszami i oczami SB, charakteryzuje poszczególne osoby, wskazuje ich słabe punkty, doradza, jak ich podejść.
Porucznik Paweł Bańkowski nie może się go nachwalić. „Jest źródłem bardzo mocno związanym ze Służbą Bezpieczeństwa, prawdomównym, zdolnym i samodzielnym, wykazującym dużo własnej inicjatywy. Doświadczenie, jakie zdobył w ciągu pięcioletniej współpracy, pozwala na zlecenie mu tak skomplikowanych zadań jak poznawanie nowych osób” – pisze. Pod koniec lat 70. coś zaczyna szwankować w tej sprawnej machinie. R. unika kontaktów, mówi, że coraz mu trudniej zdobywać informacje. I coraz rzadziej bywa w Warszawie. Wtedy SB zrywa z nim współpracę. „W związku z utratą możliwości operacyjnych”. Tyle znalazłem w teczce personalnej tajnego współpracownika „Szczęsnego”.
Chciałbym zrozumieć
Nie było trudno go odnaleźć. R. jest bardzo aktywny: castingi, reklama, seriale, udział w akcjach charytatywnych. Jest też wziętym lektorem: nagrywa audiobooki i ważne gazety w wersji do słuchania. Uchodzi za wesołka i żartownisia. Nie jest zaskoczony moim telefonem. Zachowuje się, jakby od 25 lat na niego czekał. I początkowo wszystkiemu zaprzecza. – Wiarygodność tych dokumentów wydaje mi się wątpliwa – mówi spokojnie. Pytam więc o pokwitowania pieniężne, własnoręcznie pisane raporty, podpisane zobowiązanie do współpracy. Wymieniam nazwiska osób przez niego rozpracowywanych i miejsc, w których się spotykali. – Dlaczego robi mi pan krzywdę? – pyta. – Nawet największe zbrodnie się przecież przedawniają, a pan po 40 latach chce mi rozpieprzyć rodzinę. Nie pozostaje mi nic innego, jak się z panem spotkać. Chciałbym spojrzeć w oczy i spróbować pana zrozumieć. Ja też.
Lista pytań
Powinienem zapytać o Piotra Zaborowskiego, aktora, który zmarł w 1978 r. Razem przecież studiowali, ufali sobie i się przyjaźnili. Tak pewnie myślał Zaborowski, bo gdyby było inaczej, nie wprowadziłby R. na opozycyjne salony. A potem jeszcze załatwił mu pracę w Narodowym u samego Hanuszkiewicza, który był wtedy bogiem teatru. Czy R. nie czuł wdzięczności? W tym samym czasie meldował, że Zaborowski wciąż pije i nie traci kontaktu z ludźmi znanymi z wrogiej działalności. Dlaczego to zrobił?
A Bogusława Blajfer? To ona wręczyła sekretarzowi ONZ Kurtowi Waldheimowi podczas jego wizyty w Warszawie list protestujący przeciwko aresztowaniu jej kolegów z KOR. R. był częstym gościem w jej domu. Z dokumentów SB wynika, że bardzo wspierała R. Może nawet tworzyli związek? Trudno to ustalić, bo od 12 lat nie żyje. R. wykradł jej klucze do mieszkania, ich odcisk dostarczył SB i wskazał skrytkę, w której trzymała tajne dokumenty. Systematycznie też na nią donosił.
Teresa Bogucka też mu zaufała. Wierzyła w jego lojalność. Inaczej nie zrobiłaby go łącznikiem między konspiracyjnymi lokalami. On to zaufanie wykorzystał, wprowadzając do gry kolejnego agenta. Powinienem zapytać, czy chciał kiedyś Teresę Bogucką za wszystko przeprosić? A innych? Tych, na których pisał donosy, musiał przecież spotykać w teatrach i na planach filmowych. Tak jak Pawła Wawrzeckiego, z którym grał w jednym serialu. Nie ma sensu pytać o wyrzuty sumienia. Bo co miałby dziś odpowiedzieć?
W walce o ojczyznę
Czekał na mnie w centrum handlowym. Przyszedł przed czasem. Położył telefon na stole. Chyba tę naszą rozmowę nagrywał. Wygląda tak jak na fotografii w aktach SB, tylko dużo starszy. – Pan chce rozmawiać ze mną o rzeczach, które się wydarzyły wiele lat temu. Przez ten czas zmieniłem się wielokrotnie. Zdążyłem się ożenić, rozwieść, mieć dzieci, które są już dorosłe – mówi R. Z dokumentów wynika, że próbowali go złamać. Ale to chyba nie było potrzebne, bo od razu się zgodził. Powiedział im, że jego ojciec walczył o Socjalistyczną Ojczyznę (to esbek napisał wielkimi literami) i on też chce dać coś z siebie krajowi. Dziś R. mówi, że było trochę inaczej. Był szantaż, ale też propozycja spotkania na kawie. Pamięta troskę w głosie esbeka: „Wiemy, że jest pan młody, ma pan szansę w życiu, głupio byłoby ją zniszczyć. A my możemy o wszystkich pana grzeszkach zapomnieć”. „Bardzo się cieszę. Będę bronił ojczyzny”, odpowiedział R.
– Miałem kolegę ze studiów, który się chwalił swoją współpracą z milicją. Opowiadał nawet, że dał się w ramach akcji zamknąć w kryminale. Uwierzy mi pan, że gówniarzowi, którym wtedy byłem, ta współpraca bardzo imponowała? Wierzę. Bo to akurat znalazłem w jego charakterystyce: „Imponuje mu rola tajnego agenta kontrwywiadu, tajemne spotkania, szybkie wymiany informacji” – napisał porucznik Paweł Bańkowski, jego oficer prowadzący. Po kilkudziesięciu latach R. odnalazł jego numer telefonu. Było łatwo, bo Bańkowski jest dziś prawnikiem z własną kancelarią. R. zapytał, co ma powiedzieć dziennikarzowi, który pyta go o przeszłość. „Nic. Jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka” – poradził mecenas i dawny esbek.
Dlaczego zadzwonił do niego? Bo nikt nie wie o jego przeszłości. Nigdy nikomu o swojej współpracy nie powiedział, ani najbliższej rodzinie, ani przyjaciołom. Wcześniej z powodów konspiracyjnych, potem ze strachu. Oficer obiecał mu, że wszystko zostanie zniszczone. – W końcu wyparłem to z siebie – mówi. Moment grozy przeżył przed laty, gdy otworzył „Gazetę Wyborczą”. Teresa Bogucka opisywała tam tych, którzy najbardziej jej wtedy zaszkodzili. R. miał tam swój akapit: „Jako agent raczej posłuszny niż kreatywny. Miał kłopoty z sensownym przekazaniem treści rozmów, ale nadrabiał gorliwością. Opowiadał dokładnie o jej [Blajfer] sprawach osobistych. Podawał spis książek, które u niego zamówiła w związku z wyjazdem jego roku do Holandii, przy okazji meldował, że z kolegów Anna Romantowska i Piotr Zaborowski też mają zamiar przywieźć wydawnictwa Kultury”.
Pamięta, że po lekturze serce mu tak waliło, jak wtedy gdy z dorobionym kluczem w towarzystwie esbeka mieli wejść do mieszkania Bogusi Blajfer i dokonać w nim rewizji. – Noc miałem nieprzespaną – opowiada dziś. – Dziękowałem tylko Teresie, że nie pojechała po nazwisku. Ktoś nawet w żartach zapytał R.: „Czy to nie było o tobie?”. Zaprzeczył. „Był w szkole aktorskiej facet, którego o to podejrzewaliśmy”, odpowiedział. Stracił wtedy szansę, by powiedzieć prawdę. – Bałem się tego, bo widziałem, co dzieje się z tymi, którzy próbowali tę bombę rozbroić. A może jeszcze raz okazałem się tchórzem? Ale bomba zaczęła już tykać. Wiedział, że kiedyś wybuchnie. Tylko dlaczego teraz? – Jak pan to wszystko napisze, to wysadzi mnie w powietrze: moje życie osobiste, moje plany życiowe i zawodowe – mówi. – Bo nie da się ukryć, że po latach bezczynności, robienia dupereli nabieram wiatru w żagle. Mam propozycje filmowe i wychodzę z dołka. Jestem przecież aktorem i chcę wrócić do szlachetnej działalności. Żal mi tego starszego faceta, gdy wije się przede mną. Mógłbym być przecież jego synem. Więc obiecuję, że nie ujawnię jego nazwiska.
Prawda kiedyś wyjdzie na jaw
Z 205 osób, które opisał w swoich raportach, wybrałem pięć tych, którym najbardziej szkodził. Zacząłem od jego koleżanki ze szkoły aktorskiej, bo zdziwiło mnie, że wciąż jest z nim zaprzyjaźniona na Facebooku. A. to wielka gwiazda teatru lat 70., odkrycie Hanuszkiewicza, dziś bardzo prawicowa. Nic nie wie. – To nie jest aktor z mojej półki – mówi aktorka z wyższością. – Ja zresztą nie utrzymuję kontaktów ze środowiskiem. Kontaktuję się tylko z tymi, z którymi aktualnie gram. A z nim nie grałam nigdy. Jak coś na niego jest, to trzeba ujawniać – radzi. Jacek Kleyff, jeden z filarów kabaretu Salon Niezależnych, też sprawy nie kojarzy. – Może ktoś taki do nas przychodził, ale ja nie pamiętam. Więcej mógłby pewnie powiedzieć, gdyby przestudiował w IPN dokumenty o rozpracowywaniu go. Ale tam jeszcze nie dotarł: – Żeby się nie rozczarowywać do ludzi.
Redaktor Teresa Bogucka, gdy przeczytała o nim w swoich dokumentach, pomyślała, że powinna poinformować o tym firmę, której R. był wtedy reklamową twarzą. – Ale machnęłam ręką, bo źle bym się sama czuła, ujawniając jego nazwisko. Prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Ale wciąż nie wychodzi. Seweryn Blumsztajn, jeden z bohaterów KOR, ruga mnie, że grzebię się dziś w takich gównach. – To była kompletnie marginalna postać – mówi. – Co on mógł nam zrobić? Pewnie go złamali, więc też jest ofiarą. Andrzej Seweryn – wielka gwiazda kina i teatru, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, od lat wie, że R. na niego donosił. – Spuśćmy na to zasłonę milczenia – mówi. – Nic z tego grzebania w przeszłości nie wyniknie, a ja mam ważne sprawy na głowie.
Szlachetne intencje
R. o Andrzeju Sewerynie: – Jego życiorys jest do pozazdroszczenia. Ten osobisty i ten zawodowy. O Teresie Boguckiej: – Bardzo mi imponowała. I mam do siebie pretensje, że ją skrzywdziłem. Był moment, że chciałem ją spotkać i przeprosić. O Piotrze Zaborowskim: – Gdyby żył, tobym się wstydził i musiałbym z nim pogadać. Dlatego że wobec niego i Teresy mam największe wyrzuty sumienia. On w dobrej wierze wiele tajemnic mi powierzył.
Podziwia Piotra Fronczewskiego. – Jak Piotrka złapali po pijanemu za kółkiem, to zaoferowali mu współpracę w zamian za prawo jazdy. „Będę chodził piechotą” – odpowiedział. – Próbował się pan urwać? – Ja piłem, bawiłem się. To była przygoda. Żyłem bez świadomości, że robię dla nich rzeczy ważne i znaczące. Starałem się, bo wiedziałem, że oczekują ode mnie więcej. Najpodlejszy człowiek ma jakieś szlachetne intencje. – A pan jakie miał wtedy? – Między pierwszym zapałem a momentem zwątpienia zrozumiałem, że ci ludzie, na których w SB mnie nasłano, nie są aż tak źli, jak oni mi ich przedstawiali. Zacząłem mieć wątpliwości. Przełom nastąpił po śmierci Piotra Zaborowskiego. Plotki głosiły, że SB wykorzystała jego rozrywkowy tryb życia, by go wyłączyć. Od tej pory próbowałem się wykręcić. Nie o wszystkim już im mówiłem. I bałem się, podobnie jak dzisiaj, że wpadną na to i wyciągną stare sprawy, którymi mnie szantażowali. Twierdzi, że zerwał się w 1980 r. Namawiali: stara wiara się skrzykuje, zwieramy szeregi. Odmówił i usiłował o wszystkim zapomnieć. – Skoro nie naciskają, to widać jestem już mało ważny – tak wtedy myślałem. I powiem panu, że nawet się cieszyłem, że te siły, którym wtedy służyłem, ostatecznie przegrały.
Mówi, że świat nie jest czarno-biały. Każdy człowiek ma w swoim życiorysie chwile, których się wstydzi. – Ja po prostu mam ich za dużo – stwierdza. I wygląda na człowieka kompletnie tą sprawą przybitego: mówi wolno, cedzi słowa, spuszcza wzrok. Bardzo to przekonujące, ale czy prawdziwe? „Jako zawodowy aktor wykorzystuje swoje umiejętności dla lepszego umocnienia się w środowisku i wykonywania zadań” – pisał o nim por. Bańkowski. „Potrafi zagrać człowieka zdenerwowanego akcjami SB albo obawiającego się wpadki”. Ale czy potrafiłby zagrać nawróconego?Tekst ukazał się w numerze 22 /2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay