Biuro Moniki Wasiewicz i podległych jej funkcjonariuszy FBI mieści się w ambasadzie USA w Warszawie. Agentka mówi, że w Polsce jest turystką z dyplomatycznym paszportem – amerykańskim, gdyż by otrzymać immunitet dyplomatyczny, musiała się zrzec obywatelstwa RP. Wasiewicz od roku pełni funkcję legal attaché albo legata, czyli jest szefową biura i oficerem łącznikowym. – Legaci są w pierwszej linii obrony poza naszymi granicami. Mają zatrzymać przestępczość obcego kraju jak najdalej od wybrzeży amerykańskich i pomagać ścigać przestępstwa międzynarodowe – mówi. FBI posiada 62 takie biura na całym świecie. Światowy program nadzoruje agent specjalny rezydujący w siedzibie głównej w Waszyngtonie. Wśród legatów jest tylko kilkanaście kobiet. Bo choć FBI zatrudnia panie od 42 lat i obecnie pracuje ich tam ponad 2600, to stanowią zaledwie 20 proc. pracowników. – Chociaż ten zawód jest zdominowany przez mężczyzn, nigdy nie czułam się dyskryminowana ani ze względu na płeć, ani na pochodzenie – mówi. Zna tylko dwie Polki, które tak jak ona w dzieciństwie wyjechały do USA i dziś pracują dla FBI. Wasiewicz nie uważa jednak, by osiągnęła jakiś spektakularny sukces, o pracy w FBI myśli raczej w kategoriach misji.
Były policjant, znający Wasiewicz: – To żelazna dama. Konkretna i wymagająca. Wszyscy, którzy liczyli na taryfę ulgową, ze względu na fakt, że jest kobietą, doznawali szoku.
Piwo zmienia życie
Urodziła się w Przemyślu. Gdy miała 13 lat, jej rodzice zdecydowali się na emigrację do USA. Tam skończyła politologię, mieszkała w San Francisco i nawet nie myślała o pracy w Federalnym Biurze Śledczym. – To był najlepszy przypadek mojego życia – mówi dziś. – Pewnego wieczoru w knajpie poznałam agentów FBI. Opowiadali mi o swojej pracy. Po kilku piwach w żartach doszliśmy do wniosku, że fajnie by było, gdybym trafiła do biura. Przekonywali, że byłabym idealnym wsparciem dla drużyny. A ja przytakiwałam. Oczywiście cały czas w konwencji żartu – wspomina.
FBI kojarzyło jej się wtedy raczej z produkcjami filmowymi niż z własną przyszłością. To przypadkowe spotkanie sprawiło, że zaczęła się jednak poważnie zastanawiać. W końcu złożyła papiery. Dość szybko dostała wezwanie przed komisję. Wstępne rozmowy trwały trzy dni. – Potem miałam pisemny test, m.in. z logiki i matematyki, musiałam rozwiązywać hipotetyczne sytuacje, zastanawiać się, jak działać w konkretnych przypadkach. W końcu był test sprawnościowy. I wariograf – wspomina.
Proces rekrutacji trwał półtora roku. W tym czasie weryfikowano jej życiorys, sprawdzano rodzinę i znajomych, nawet tych z dzieciństwa. Dopiero gdy FBI się upewniło, że na życiorysie Polki nie ma żadnej rysy, zaproszono ją na czteromiesięczne szkolenie do Narodowej Akademii FBI w Quantico w stanie Wirginia. – To nie był obóz dla rekrutów w wojskowym stylu. Oczywiście obowiązywał rygor, mieliśmy plan do wykonania. Jeśli jednak ktoś nie zdał strzelania, samoobrony czy prawa, dostawał kolejną szansę. Jeżeli znowu zawiódł, dziękowano mu.
Polka ukończyła szkolenie i stała się pełnoprawnym agentem. Ale na świętowanie nie było czasu: – Mówi się, że absolwent akademii FBI jest jak plastelina. Rzucają go i patrzą, gdzie się przyklei.
Życie w bagażniku
Ją rzucono do biura w Denver w stanie Kolorado, potem do Portlandu i wreszcie do siedziby głównej FBI w Waszyngtonie, gdzie zajmowała się kontrwywiadem i walką z terroryzmem. Po 11 września 2001 r. – całkowicie realną walką z terroryzmem. Poprzedniego dnia Monika Wasiewicz była w Pentagonie, siedzibie Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, w tym samym skrzydle, w którym nazajutrz w wyniku ataku terrorystycznego zginęło 125 osób. – Na wiadomość o takiej tragedii przez pierwszych kilka sekund człowiek jest w szoku. Ale to naprawdę trwa tylko kilka sekund. Od razu trzeba zacząć racjonalnie myśleć, wykonywać zadania – mówi. – Zaraz po wybuchu moja szefowa i ja przyjechałyśmy do siedziby głównej FBI. Znalazłam się w komórce organizacyjnej, przez którą przechodziły wszystkie informacje na temat tego, co się dzieje, byliśmy takim centrum dowodzenia. Przez 48 godzin, w zasadzie bez przerwy – wspomina. – Agent w każdej chwili jest gotowy do pracy, do tego, że nagle może zdarzyć się coś nieprzewidywalnego. Mówimy, że mieszkamy w bagażniku. Każdy z nas wozi w samochodzie zestaw najpotrzebniejszych rzeczy: zapasowe buty, nieprzemakalną kurtkę, batony białkowe, wodę. W razie czego możemy natychmiast zacząć działać, jechać w dowolne miejsce.
Do Afganistanu Monika Wasiewicz trafiła w 2010 r. – Kiedy dowiedziałam się o wyjeździe, zdawałam sobie sprawę, jak będzie ciężko. Po pierwsze to kraj, w którym toczy się wojna, a po drugie kobiety w tamtych realiach mają naprawdę utrudnione zadanie – przyznaje. Dowodziła grupą 50 osób. – Mieliśmy budować współpracę z afgańskimi policjantami. Oprócz mnie była tam tylko jedna kobieta, analityk – mówi. I dodaje, że zadaniem FBI było „zapobieganie atakom na Stany Zjednoczone i partnerów”. Czyli walka z Al-Kaidą.
Agentka Wasiewicz wspomina, że bezpośrednio, głównie ze względu na płeć, nie uczestniczyła w przesłuchaniach. Nadzorowała jednak ich przebieg. Jej priorytetem – jak mówi – było właściwe traktowanie przesłuchiwanych. – Żyjemy z informacji. Świadek za chwilę może być ofiarą, figurant zaś cennym źródłem informacji – tłumaczy. Dorzuca jednak, że filmy nie biorą się z niczego. Czas pobytu agentów FBI poza granicami USA zależy od tego, jak duże zagrożenie jest w danym kraju. Pobyt w Afganistanie należał do tych podwyższonego ryzyka. – Jeśli niebezpieczeństwo jest realne, agent nie może zabrać z sobą bliskich – mówi.
Mąż raz na dwa miesiące
Chociaż praca w Polsce nie wiąże się z zagrożeniem, mąż Wasiewicz został w Stanach. Również jest agentem FBI. Widują się raz na dwa miesiące. – Gdybyśmy mieli dzieci, pewnie rozłąka byłaby trudniejsza. Mam szczęście, że często służbowo bywam w USA i możemy się spotykać – mówi szefowa biura FBI w Polsce. To nie jest pierwsza tak długa rozłąka z mężem. Już w latach 2005-2008 Monika Wasiewicz zawodowo stacjonowała w Polsce, była zastępczynią szefa warszawskiego biura, Amerykanina, który także ma polskie korzenie.
Zanim przejdzie na emeryturę, pewnie jeszcze kilka razy zmieni kraj. – Jestem za stara, by się bać wyzwań – żartuje. – Poza tym bywa, że rano zajmuję się przestępczością ekonomiczną, potem cyberprzestrzenią, a na koniec kontrterroryzmem. Jestem przyzwyczajona. By utrzymać formę, biega. Mimo że już nie musi zaliczać testów sprawnościowych. Raz na kwartał ma egzamin ze strzelania. Sposób na odreagowanie? Agentka jednym tchem wymienia operę i ulubione warszawskie teatry: Narodowy, Polonia, Komedia. Uważa, że przed miłośnikami sztuki Warszawa otwiera nawet więcej możliwości niż Waszyngton. Cieszy się, że nawet latem, teoretycznie poza sezonem teatralnym, w stolicy i tak można znaleźć coś interesującego. – Ale miewam takie soboty, że śpię do 16. Potem czytam gazety z całego tygodnia i wracam do łóżka – uśmiecha się.Tekst ukazał się w numerze 21 /2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay