Szef KNF kilka dni po wybuchu "afery taśmowej" osobiście wnioskował o zwiększenie kary dla wydawcy "Wprost" za sprawozdania finansowe spółki.
Sprawą absurdalnie wysokiej kary nałożonej na wydawcę "Wprost" zajmowała się sejmowa Komisja Finansów Publicznych. Posiedzenie odbyło się na wniosek Klubu Parlamentarnego Solidarna Polska. Przed komisją wyjaśnienia składał Andrzej Jakubiak, szef KNF. Natomiast przewodnicząca komisji Katarzyna Skowrońska (PO), nie dopuściła do debaty Michała Lisieckiego.
Przypomnijmy: kilka dni po oblikowaniu przez "Wprost" "afery taśmowej", wydawca tygodnika Platforma Mediowa Point Group S.A, dowiedział się o półmilionowej karze, którą nałożyła na spółkę Komisja Nadzoru Finansowego (KNF). Powodem kary miały być nieprawidłowości w sprawozdaniach finansowych Point Group za lata 2009-2010. Wydawca "Wprost" nie zgadza się z zarzutami, a wysokość kary wiąże z publikacjami, które ukazały się w tygodniku "Wprost".
Podczas posiedzenia komisji finansów Andrzej Jakubiak zaprzeczał jakoby "afera taśmowa" miała jakikolwiek związek z karą. Zapewniał, że decyzja o karze zapadła zanim we "Wprost" opublikowano nagrania. Przyznał jednak, że osobiście wnioskował podwyższenie kary z 350 tys. do 500 tys. zł. - Stało się to kilka dni po nagłośnieniu "afery taśmowej" - zauważa Lisiecki. - W podobnych sytuacjach prawnych tak wysokie kary nakładano na spółki ponad 20-krotnie większą kapitalizacją, niż Point Group – dodaje.
Na istotną kwestię zwrócił uwagę poseł Andrzej Romanek (Solidarna Polska). Według niego, KNF - badając sprawę wydawcy "Wprost" - nawet nie powołała biegłych księgowych. Tymczasem ich opinia mogła mieć wpływ na tok całego postępowania. Jak mówi Lisiecki, spółka zabiega teraz o to, aby sprawie przyjrzeli się biegli. – To, czy zostaną powołani zależy tylko i wyłącznie od decyzji KNF – podkreśla. Jeśli do tego nie dojdzie, spółce pozostaje procedura odwoławcza. Tyle że, zgodnie z przepisami, odwołanie trafia... także do KNF. W dodatku zajmują się nim ci sami urzędnicy, którzy podjęli kwestionowaną decyzję. - To kuriozum. Komisja nie będzie negować własnych decyzji - mówi Lisiecki. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że po drugim odwołaniu się, spółka może dowodzić swojej racji jedynie w sądzie administracyjnym. Tymczasem sąd bada poprawność procedur, a nie sprawdza ich merytoryczną stronę. Zresztą, w kwietniu NSA przyznał, że procedura odwoławcza w KNF jest nieprawidłowa. Jednak nic w tej materii nie zostało zmienione do dziś.
Jakubiak przyznał, że w KNF mają świadomość, iż „ten sam organ po raz drugi rozpatruje tę samą sprawę” i nie ma „nic przeciwko”, aby odwołania się od razu były kierowane do sądownictwa administracyjnego. - Myśmy nawet taką propozycję ministrowi finansów złożyli - zapewnił.
Według Lisieckiego, jeśli uda się doprowadzić do zmiany procedury odwoławczej, będzie to przełom nie tylko w sprawie absurdalnie wysokiej kary dla „Wprost”, ale i jakości prawa w Polsce. - Na to liczę najbardziej – przyznaje.
Przypomnijmy: kilka dni po oblikowaniu przez "Wprost" "afery taśmowej", wydawca tygodnika Platforma Mediowa Point Group S.A, dowiedział się o półmilionowej karze, którą nałożyła na spółkę Komisja Nadzoru Finansowego (KNF). Powodem kary miały być nieprawidłowości w sprawozdaniach finansowych Point Group za lata 2009-2010. Wydawca "Wprost" nie zgadza się z zarzutami, a wysokość kary wiąże z publikacjami, które ukazały się w tygodniku "Wprost".
Podczas posiedzenia komisji finansów Andrzej Jakubiak zaprzeczał jakoby "afera taśmowa" miała jakikolwiek związek z karą. Zapewniał, że decyzja o karze zapadła zanim we "Wprost" opublikowano nagrania. Przyznał jednak, że osobiście wnioskował podwyższenie kary z 350 tys. do 500 tys. zł. - Stało się to kilka dni po nagłośnieniu "afery taśmowej" - zauważa Lisiecki. - W podobnych sytuacjach prawnych tak wysokie kary nakładano na spółki ponad 20-krotnie większą kapitalizacją, niż Point Group – dodaje.
Na istotną kwestię zwrócił uwagę poseł Andrzej Romanek (Solidarna Polska). Według niego, KNF - badając sprawę wydawcy "Wprost" - nawet nie powołała biegłych księgowych. Tymczasem ich opinia mogła mieć wpływ na tok całego postępowania. Jak mówi Lisiecki, spółka zabiega teraz o to, aby sprawie przyjrzeli się biegli. – To, czy zostaną powołani zależy tylko i wyłącznie od decyzji KNF – podkreśla. Jeśli do tego nie dojdzie, spółce pozostaje procedura odwoławcza. Tyle że, zgodnie z przepisami, odwołanie trafia... także do KNF. W dodatku zajmują się nim ci sami urzędnicy, którzy podjęli kwestionowaną decyzję. - To kuriozum. Komisja nie będzie negować własnych decyzji - mówi Lisiecki. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że po drugim odwołaniu się, spółka może dowodzić swojej racji jedynie w sądzie administracyjnym. Tymczasem sąd bada poprawność procedur, a nie sprawdza ich merytoryczną stronę. Zresztą, w kwietniu NSA przyznał, że procedura odwoławcza w KNF jest nieprawidłowa. Jednak nic w tej materii nie zostało zmienione do dziś.
Jakubiak przyznał, że w KNF mają świadomość, iż „ten sam organ po raz drugi rozpatruje tę samą sprawę” i nie ma „nic przeciwko”, aby odwołania się od razu były kierowane do sądownictwa administracyjnego. - Myśmy nawet taką propozycję ministrowi finansów złożyli - zapewnił.
Według Lisieckiego, jeśli uda się doprowadzić do zmiany procedury odwoławczej, będzie to przełom nie tylko w sprawie absurdalnie wysokiej kary dla „Wprost”, ale i jakości prawa w Polsce. - Na to liczę najbardziej – przyznaje.