Polska burleska już jakiś czas temu przestała być alternatywą dla zajęć fitness, eleganckim striptizem, czy pokazem tańca w kieliszku. Roznegliżowani performersi coraz częściej wykorzystują scenę do politycznych manifestów.
Kilka tygodni temu Betty Q, nazywana „matką polskiej burleski” zorganizowała Festiwal Polskiej Piosenki Burleskowej. I właśnie na festiwalu jej uczennica i zarazem jedna z najlepszych performerek w Polsce, Juicy Jane, pokazała numer poświęcony Władimirowi Putinowi. Oprawiony w ramkę portret prezydenta Rosji postanowiono na scenie. A półnaga artystka tańczyła do piosenki Violetty Villas pt. „Dla ciebie miły”. Jako rekwizyty posłużyły jej jabłka i papryki. Publiczność szalała.
Coco, Candy, Juicy
Do Polski burleska dotarła zaledwie 4 lata temu. Pierwsze zajęcia burleski odbyły się 22 listopada 2010 roku. Poprowadziła je Betty Q, dziś nazywana „matką polskiej burleski”. – Jestem instruktorką teatralną i instruktorką tańca. Do tego pedagożką. Po prostu metodycznie i pedagogicznie przygotowałam scenariusz zajęć i starałam się go wcielać w życie. Na pierwsze zajęcia przyszło kilka dziewczyn. Były przekonane, że to będzie kurs tańca. Faktycznie, pokazywałam im kroki, ale przemycałam też zadania aktorskie. Po miesiącu ukonstytuowała się pierwsza grupa, zaczęłyśmy myśleć o występach – wspomina.
Zorganizowanie burleskowego show nie było jednak wtedy takie proste. Polacy stawiali znak równości między striptizem a burleską, co dla kobiet parających się tą drugą było nie do zaakceptowania. Przełom nastąpił w 2012 roku, gdy Betty Q zaproszono do TVN-owskiego show „Mam talent”. W programie burleskę pokazano jako dziedzinę sztuki, która pozwala kobietom na akceptację swojego ciała i swojej kobiecości. – Nowa burleska kwestionuje hegemonię kobiety-manekina, czyli szczupłej, młodej, proporcjonalnie zbudowanej. Ciało normatywne okazuje się w nowej burlesce podejrzane – przyznaje Agata Łuksza, kulturoznawczyni naukowo zajmująca się burleską.
Betty Q podkreśla dziś, że dzięki programowi dostała finansowego kopa. Pojawiło się wiele komercyjnych zleceń, dzięki którym zaczęła się utrzymywać już tylko z burleski. – Mentalnego kopa dostało także całe środowisko, które wtedy w Polsce raczkowało.
Dziś profesjonalnych performerek w Polsce jest kilka. W środowisku, oprócz najbardziej doświadczonej Betty Q, która występowała już m.in. w Berlinie, Londynie, Toronto, Amsterdamie, Rzymie, Sztokholmie, Pradze i Paryżu, liczy się Juicy Jane, Red Juliette, która kilka dni wygrała londyński festiwal „Burlesque World Games”. Wśród najlepszych jest też Pin Up Candy i Coco de Chocolat, która występuje sporo, ale nie komercjalizuje występów, burleska jest jedynie jej hobby.
Poza nimi jest kilkanaście pretendentek, kobiet, które chciałyby móc pokazywać się szerszej publiczności. I jest cała masa kursantek, dla których burleska stała się sposobem na walkę z kompleksami. Można mówić o prawdziwym boomie. Z roku na rok rośnie w Polsce liczba szkół tańca, które w swej ofercie mają burleskę.
– Kobiety, które przychodzą do mnie na zajęcia najczęściej mają więcej niż 26 lat. Większość jest starszych ode mnie – mówi Betty, która swoim podopiecznym chce przede wszystkim pokazać, że mogą być kobiece i silne jednocześnie. – Bo dziewczyny są przekonywane o tym, że będą uchodziły za silne jeśli będą męskie. A to błąd! – dodaje Betty.
Zaś Agata Łuksza podkreśla, że burleska jest bardzo wygodnym medium, jeśli chodzi komentowanie problematyki płci. Dlaczego? Bo, jak przyznaje znawczyni gatunku, operuje ciałem na scenie, koncentruje się na nim, więc pozwala stawiać pytania o rolę ciała w definiowaniu płci.
Burleska z męską końcówką
Właśnie dlatego Betty Q poza tym, że uczy Polki akceptacji siebie, ma także inne misje. Ostatnio postanowiła przygotować pierwszy w Polsce pokaz boyleski, czyli burleski w wykonaniu samych mężczyzn. Po co? By zacząć ludzi oswajać także z widokiem męskiego ciała. – W czasie przedstawienia proszę widzów, by wyobrazili sobie, że wchodzą do kiosku z gazetami. Po jednej stronie jest ściana z magazynami dla pań. Po drugiej – z pismami dla panów. Po jednej stronie na okładkach są panie. A co jest na okładkach pism męskich? Też kobiety – mówi. Jej zdaniem kobiece ciało jest dla Polaków łatwiejsze do przełknięcia, jesteśmy do niego przyzwyczajeni, nawet jeśli to ciało niezgodne ze współczesnymi ideałami piękna.
– Dziewczynie jest łatwiej zrobić dobry numer burleskowy, bo z założenia jest słodka, a dla widowni jest normalne, że ona może być seksi. Nawet jeśli jest trochę wyższa, czy za niska, czy ma biust, czy go nie ma. Mężczyzna musi znaleźć powód, dla którego ma znaleźć się na scenie. Bo w burlesce nie o samo pokazywanie nagiego ciała chodzi – dodaje. Betty przyznaje, że granica nagości jest bardzo umowna i zależy od artysty. Ale zasada jest jedna: nie pokazuje się genitaliów. – Na świecie jest sporo performerów, którzy rozbierają się do naga, ale „sedna” widz i tak nie zobaczy – mówi.
Żądni męskich ciał widzowie mogą iść na pokaz chippendalesów, czy po prostu striptizerów. Bo oni wpisują się w założenia idealnego ciała i dążą do tego, by ich seksualność nie podlegała dyskusjom. – I dlatego kiedy oglądasz numer striptizera, prawdopodobnie nic cię nie zaskoczy. A w burlesce liczy się fabuła, zaskakująca pointa. Dreszczyk emocji towarzyszący zastanawianiu się nad tym, dlaczego to nas pociąga.
Powód, by pojawić się na boyleskowej scenie na razie znalazło pięciu mężczyzn. Wśród nich jest performer, który poszukiwał nowych możliwości zaistnienia, drag queen, chcąca wystąpić w męskiej roli i aktor. Jest też Gladky Adaś, kulturoznawca, który pracuje w warszawskim Teatrze Druga Strefa i określa siebie jako feministę i fana burleski. Gdy w teatrze zrodził się pomysł, by w burleskę zaangażować mężczyzn, jego udział w show był oczywisty. – Miałem numerek solowy, traktujący o micie cudownej atletycznej sylwetki, której nigdy nie osiągnę, bo jestem bardzo szczupły. Na scenie wykonywałem ćwiczenia, wysiłek fizyczny sprawiał, że robiło mi się coraz cieplej. W końcu musiałem zrzucić ubrania. Wtedy zgasły reflektory, zapalono jedynie lampę ultrafioletową, a ta swym światłem wyeksponowała namalowane na moim ciele mięśnie – opowiada performer, który uważa, że pokazując nagie męskie ciało nadawana jest podmiotowość ciału kobiecemu . – Jeszcze 7 lat temu w recenzenci sztuk teatralnych po premierach próbowali dociec, czy nagość męska w danym przedstawieniu była uzasadniona, czy nie. Nad nagością kobiecą nikt się nie zastanawiał – mówi.
Na widowni warszawskiego Teatru Druga Strefa w czasie premiery reżyserowanego przez Betty Q show zasiadł komplet. Już planowane są kolejne przedstawienia, bo o boyleskę dopytują się także inne miasta. – Po premierze poprosiłam widownię, by zawiadomiła wszystkie prawicowe media o tym, co się wydarzyło na scenie – żartuje Betty Q, która swój efekt osiągnęła, bo już mówi się o homolobby, które opanowało burleskę.
Więcej w najnowszym wydaniu "Wprost", który od poniedziałku jest dostępy również w formie e-wydania: www.ewydanie.wprost.pl.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Coco, Candy, Juicy
Do Polski burleska dotarła zaledwie 4 lata temu. Pierwsze zajęcia burleski odbyły się 22 listopada 2010 roku. Poprowadziła je Betty Q, dziś nazywana „matką polskiej burleski”. – Jestem instruktorką teatralną i instruktorką tańca. Do tego pedagożką. Po prostu metodycznie i pedagogicznie przygotowałam scenariusz zajęć i starałam się go wcielać w życie. Na pierwsze zajęcia przyszło kilka dziewczyn. Były przekonane, że to będzie kurs tańca. Faktycznie, pokazywałam im kroki, ale przemycałam też zadania aktorskie. Po miesiącu ukonstytuowała się pierwsza grupa, zaczęłyśmy myśleć o występach – wspomina.
Zorganizowanie burleskowego show nie było jednak wtedy takie proste. Polacy stawiali znak równości między striptizem a burleską, co dla kobiet parających się tą drugą było nie do zaakceptowania. Przełom nastąpił w 2012 roku, gdy Betty Q zaproszono do TVN-owskiego show „Mam talent”. W programie burleskę pokazano jako dziedzinę sztuki, która pozwala kobietom na akceptację swojego ciała i swojej kobiecości. – Nowa burleska kwestionuje hegemonię kobiety-manekina, czyli szczupłej, młodej, proporcjonalnie zbudowanej. Ciało normatywne okazuje się w nowej burlesce podejrzane – przyznaje Agata Łuksza, kulturoznawczyni naukowo zajmująca się burleską.
Betty Q podkreśla dziś, że dzięki programowi dostała finansowego kopa. Pojawiło się wiele komercyjnych zleceń, dzięki którym zaczęła się utrzymywać już tylko z burleski. – Mentalnego kopa dostało także całe środowisko, które wtedy w Polsce raczkowało.
Dziś profesjonalnych performerek w Polsce jest kilka. W środowisku, oprócz najbardziej doświadczonej Betty Q, która występowała już m.in. w Berlinie, Londynie, Toronto, Amsterdamie, Rzymie, Sztokholmie, Pradze i Paryżu, liczy się Juicy Jane, Red Juliette, która kilka dni wygrała londyński festiwal „Burlesque World Games”. Wśród najlepszych jest też Pin Up Candy i Coco de Chocolat, która występuje sporo, ale nie komercjalizuje występów, burleska jest jedynie jej hobby.
Poza nimi jest kilkanaście pretendentek, kobiet, które chciałyby móc pokazywać się szerszej publiczności. I jest cała masa kursantek, dla których burleska stała się sposobem na walkę z kompleksami. Można mówić o prawdziwym boomie. Z roku na rok rośnie w Polsce liczba szkół tańca, które w swej ofercie mają burleskę.
– Kobiety, które przychodzą do mnie na zajęcia najczęściej mają więcej niż 26 lat. Większość jest starszych ode mnie – mówi Betty, która swoim podopiecznym chce przede wszystkim pokazać, że mogą być kobiece i silne jednocześnie. – Bo dziewczyny są przekonywane o tym, że będą uchodziły za silne jeśli będą męskie. A to błąd! – dodaje Betty.
Zaś Agata Łuksza podkreśla, że burleska jest bardzo wygodnym medium, jeśli chodzi komentowanie problematyki płci. Dlaczego? Bo, jak przyznaje znawczyni gatunku, operuje ciałem na scenie, koncentruje się na nim, więc pozwala stawiać pytania o rolę ciała w definiowaniu płci.
Burleska z męską końcówką
Właśnie dlatego Betty Q poza tym, że uczy Polki akceptacji siebie, ma także inne misje. Ostatnio postanowiła przygotować pierwszy w Polsce pokaz boyleski, czyli burleski w wykonaniu samych mężczyzn. Po co? By zacząć ludzi oswajać także z widokiem męskiego ciała. – W czasie przedstawienia proszę widzów, by wyobrazili sobie, że wchodzą do kiosku z gazetami. Po jednej stronie jest ściana z magazynami dla pań. Po drugiej – z pismami dla panów. Po jednej stronie na okładkach są panie. A co jest na okładkach pism męskich? Też kobiety – mówi. Jej zdaniem kobiece ciało jest dla Polaków łatwiejsze do przełknięcia, jesteśmy do niego przyzwyczajeni, nawet jeśli to ciało niezgodne ze współczesnymi ideałami piękna.
– Dziewczynie jest łatwiej zrobić dobry numer burleskowy, bo z założenia jest słodka, a dla widowni jest normalne, że ona może być seksi. Nawet jeśli jest trochę wyższa, czy za niska, czy ma biust, czy go nie ma. Mężczyzna musi znaleźć powód, dla którego ma znaleźć się na scenie. Bo w burlesce nie o samo pokazywanie nagiego ciała chodzi – dodaje. Betty przyznaje, że granica nagości jest bardzo umowna i zależy od artysty. Ale zasada jest jedna: nie pokazuje się genitaliów. – Na świecie jest sporo performerów, którzy rozbierają się do naga, ale „sedna” widz i tak nie zobaczy – mówi.
Żądni męskich ciał widzowie mogą iść na pokaz chippendalesów, czy po prostu striptizerów. Bo oni wpisują się w założenia idealnego ciała i dążą do tego, by ich seksualność nie podlegała dyskusjom. – I dlatego kiedy oglądasz numer striptizera, prawdopodobnie nic cię nie zaskoczy. A w burlesce liczy się fabuła, zaskakująca pointa. Dreszczyk emocji towarzyszący zastanawianiu się nad tym, dlaczego to nas pociąga.
Powód, by pojawić się na boyleskowej scenie na razie znalazło pięciu mężczyzn. Wśród nich jest performer, który poszukiwał nowych możliwości zaistnienia, drag queen, chcąca wystąpić w męskiej roli i aktor. Jest też Gladky Adaś, kulturoznawca, który pracuje w warszawskim Teatrze Druga Strefa i określa siebie jako feministę i fana burleski. Gdy w teatrze zrodził się pomysł, by w burleskę zaangażować mężczyzn, jego udział w show był oczywisty. – Miałem numerek solowy, traktujący o micie cudownej atletycznej sylwetki, której nigdy nie osiągnę, bo jestem bardzo szczupły. Na scenie wykonywałem ćwiczenia, wysiłek fizyczny sprawiał, że robiło mi się coraz cieplej. W końcu musiałem zrzucić ubrania. Wtedy zgasły reflektory, zapalono jedynie lampę ultrafioletową, a ta swym światłem wyeksponowała namalowane na moim ciele mięśnie – opowiada performer, który uważa, że pokazując nagie męskie ciało nadawana jest podmiotowość ciału kobiecemu . – Jeszcze 7 lat temu w recenzenci sztuk teatralnych po premierach próbowali dociec, czy nagość męska w danym przedstawieniu była uzasadniona, czy nie. Nad nagością kobiecą nikt się nie zastanawiał – mówi.
Na widowni warszawskiego Teatru Druga Strefa w czasie premiery reżyserowanego przez Betty Q show zasiadł komplet. Już planowane są kolejne przedstawienia, bo o boyleskę dopytują się także inne miasta. – Po premierze poprosiłam widownię, by zawiadomiła wszystkie prawicowe media o tym, co się wydarzyło na scenie – żartuje Betty Q, która swój efekt osiągnęła, bo już mówi się o homolobby, które opanowało burleskę.
Więcej w najnowszym wydaniu "Wprost", który od poniedziałku jest dostępy również w formie e-wydania: www.ewydanie.wprost.pl.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay