Wigilia na plażach Miami, karp pod choinką, święta w stanie wojennym i bigos ze zdjęcia. Gwiazdy snują dla nas swoje opowieści wigilijne.
Ania Rusowicz
Wciąż doskonale pamiętam ostatnią Wigilię z rodzicami, kiedy jeszcze cała rodzina była razem, kiedy jeszcze mama była. Miałam sześć lat. I wszystko było świąteczne. Mama bardzo dbała o to, żeby Boże Narodzenie było prawdziwe, wspaniałe… Odziedziczyłam to po niej. Już dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem mam wystrojoną choinkę. Jestem zakochana w świętach. Ta Wigilia z dzieciństwa była wielkim przeżyciem. Pamiętam, że nawet bombki na choince były niezwykłe. Miałam swoją bombkę z bałwankiem. Że też takie rzeczy w głowie zostają… I choinkę pamiętam, a nawet stojak od niej. I rodziców śpiewających kolędy na głosy. Wtedy w Polsce niczego nie było, a my z bratem mieliśmy jakieś niesamowite rzeczy. Rodzice bardzo dużo jeździli po świecie. Do nas przychodził Dziadek Mróz. I strasznie się go bałam, to było realne zagrożenie. Wtedy jednak, tamtej Wigilii, rozpoznałam w nim swojego wujka. Po butach. Strach natychmiast minął, ale świat legł mi w gruzach. Kiedy będę miała własne dzieci, będę się starała, by jak najdłużej wierzyły w Świętego Mikołaja, w Dziadka Mroza. Teraz robię wszystko, żeby każdego roku mieć wspaniałe święta. Podchodzę do tego bardzo poważnie. I nie tylko oczekuję, że święta będą fajne, ale też robię wszystko, żeby one takie były. Dlatego od kilku lat jeżdżę z mężem i przyjaciółmi w góry, do małej miejscowości w Austrii. Austriacy bardzo dbają o świąteczny klimat. Wszystko jest tam na maksa przystrojone. Marzyłam o tym, żeby mieć takie święta jak w teledysku George’a Michaela „Last Christmas”, i marzenie się spełniło. Wieziemy na dachu bagażnika zamrożone ryby i inne produkty, a na miejscu w Wigilię przyrządzamy 12 potraw. Następnego dnia idziemy na stok i jeździmy na nartach i deskach. Mam kurtkę w kwiaty, deskę z pacyfką i świąteczny nastrój. Boże Narodzenie to też przeżycie duchowe, moment refleksji, bo przecież nie o to chodzi, żeby celebrować święto choinki. Czekam na te wyjątkowe dni, cieszę się, że nadchodzą. Co znaczy Boże Narodzenie w aspekcie religijnym, tak naprawdę poczułam po tym, kiedy spędziłam je w Izraelu, w Betlejem. W Polsce jest z tym gorzej. Szkoda.
Joanna Krupa
Największy kłopot zawsze jest z choinką. No bo skąd wziąć takie drzewko w Los Angeles? Myślałam nawet o tym, by importować choinkę z Europy, najlepiej z Polski. Ba jestem naprawdę przywiązana do tradycji. W Kalifornii trudno też o śnieg. Pewnie można go importować, ale chyba lepiej pojechać do Kolorado. I w tym roku jedziemy. Całą rodziną. Na pewno będą moja mama, tata i narzeczony. Domek już wynajęty. Prezenty prawie zrobione. Zadbałam też o psiaki. I te w Stanach, i te w Polsce (Joanna chwali się, że przekazała 10 tys. zł dla schroniska Kundelek w Rzeszowie). Wychowałam się w domu, w którym polską świąteczną tradycję zawsze się pielęgnowało. I zawsze było jakoś tak… magicznie. I religijnie – bo Boże Narodzenie to dla mnie także świąteczna msza. Pamiętam, jak kiedyś spędzaliśmy święta w Miami. Dzień wcześniej poszłam sprawdzić, czy msza będzie po polsku, czy po angielsku (wiedziałam, że tam są też polskie msze). Chciałam zabrać narzeczonego, a on po polsku nie mówi. Msza miała być po angielsku, poszliśmy więc do kościoła. Zaczyna się liturgia. Oczywiście po polsku.
Maria Czubaszek
Szczerze mówiąc, całe to świąteczne zamieszanie wcale mnie nie obchodzi. Myślę, że jest wiele takich osób jak ja, tylko boją się do tego przyznać. Rodzina i znajomi wywierają przecież presję. Jak to tak, nie śpiewać kolęd, nie robić 12 dań, nie cieszyć się tą wyjątkową atmosferą? No właśnie wcale się nie cieszę. Nie lubiłam świąt już od dziecka. Kojarzyły mi się z tym, że do domu przychodziła jakaś daleka rodzina, której wcale nie znałam. Nie ciągnęło mnie do tych rodzinnych spędów, bo gdyby ludzie naprawdę odczuwali potrzebę, żeby się spotkać, nie musieliby czekać przecież na Gwiazdkę. Całe to zamieszanie z 12 daniami, celebracją i tak dalej źle mi się kojarzy. Szczególnie od pewnej Wigilii, kiedy byłam jeszcze mała. Zawsze kochałam zwierzęta. Kiedy rodzice pytali mnie, co chciałabym dostać pod choinkę, odpowiadałam, że marzę o zwierzątku. Kiedy więc kilka dni przed świętami zobaczyłam, że w wannie pływa rybka, byłam przekonana, że to mój prezent. Wiedziałam już, że rodzice lubią, żeby to była niespodzianka, udawałam więc, że rybki nie widzę. Starałam się nawet nie wchodzić do łazienki. Kiedy w Wigilię usiedliśmy do stołu, cały czas tylko łypałam okiem w kierunku choinki, zastanawiając się, gdzie jest moja rybka i jak duże będzie jej akwarium. No i wtedy coś wylądowało na moim talerzu. Babcia mówi do mnie: – Zjedz rybkę, dziecko. Pytam: – Jaką rybkę? A babcia na to: – Karpia, nie widziałaś, jak pływał w wannie? Wtedy zrozumiałam, że ta rybka, która miała być moim prezentem, leży teraz w kawałkach na moim talerzu. Od tamtej pory nigdy nie jadłam karpia. Zresztą nasze wigilie są kulinarnie bardzo skromne. Od dwóch lat jestem tylko z mężem i psem. Oni też nie przywiązują do tego dnia specjalnej wagi. Wcześniej, kiedy żyła jeszcze moja mama, przykładałam się trochę bardziej. Była samotna od lat i przychodziła do nas na wigilię. Wiedziałam, że jej na tym zależy. Nawet wtedy jedliśmy jednak tylko mrożone filety z soli i barszcz. Niektórzy podobno robią go z buraków, ale u mnie jest taki z kartonu. Bardzo dobry, serdecznie polecam. I to jest cała nasza wigilia. Nawet moja mama, która jak łatwo się domyślić, była jeszcze starsza ode mnie, nie martwiła się tym brakiem przepychu. Sama też nie potrafiła gotować i czasami miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Pocieszałam ją wtedy, że ma to po mnie. Kiedyś nawet zapomniałam o tym, że jest Wigilia. Miałam nagranie w radiu i dopiero wracając do domu wieczorem, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, że najbardziej marzę o świętach z wypożyczalni. Dziwne? Wcale nie. Są przecież wypożyczalnie różnych rzeczy. Ludzie pożyczają stroje na karnawał, smokingi, garnki albo talerze. Więc sobie wymarzyłam, że powinna być też taka świąteczna wypożyczalnia, w której taka osoba jak ja mogłaby sobie wypożyczyć choinkę, 12 dań i całą tę resztę. Tak żeby zrobić wrażenie przed gośćmi, że człowiek się do tego wszystkiego przygotował. Oczywiście po świętach wszystko zwróciłabym w nienaruszonym stanie, bo ja 12 dań nie lubię i nigdy w życiu bym tyle nie zjadła. Moje najlepsze święta spędziłam w szpitalu. Przed świętami rodzice wysłali mnie na pierwsze w życiu kolonie zimowe gdzieś na Śląsku. Już drugiego dnia złapałam szkarlatynę i wylądowałam w szpitalu. Spędziłam tam całe święta. Bardzo mi się podobało. Cieszyłam się, że nie będę w domu, do którego przyjdą wszystkie ciotki i wszyscy wujkowie. Że nie nie będę musiała odpowiadać na pytania o to, kim będę i co chcę robić w życiu. Byłam w pustym szpitalu i miałam na święta święty spokój.
Jan Nowicki
Najmocniej w pamięci mam zapisaną Wigilię w stanie wojennym. Puste drogi, mróz i śnieg. Jechałem do swojego rodzinnego Kowala z Krakowa. Spóźniłem się na kolację, ale to, że w ogóle udało mi się dojechać, i tak było wielkim wyczynem. W tamtą zimę przejechanie przez kraj 360 km to była golgota. Byliśmy w niewoli, było zimno, było strasznie. Jechałem na pożyczonej benzynie, bo przecież wtedy kartek na nią brakowało każdemu. W Warszawie nie chcieli mi dać pozwolenia na przejazd. Byłem już wtedy dość znanym aktorem, ale to nie zawsze pomagało. Czasami wręcz przeciwnie, bo ponury zomowiec na rogatkach miasta chciał mi pokazać, że jeśli myślę, że jestem kimś, to on szybko wyprowadzi mnie z błędu. Po drodze stał tylko jeden samotny kolejarz. Oczywiście, że go podwiozłem. Też był spóźniony na kolację wigilijną. Jak to mężczyźni, w Wigilię lekko podchmielony, z jedną rybą w reklamówce. Teraz nikt w nocy nie zatrzyma samochodu na drodze, bo się boi. Wtedy był jednak taki czas, żeśmy się wszyscy zatrzymywali. Mało kto miał samochód, a nawet jeśli miał, to nie miał benzyny. Trzeba było po prostu komuś pomóc. Moja mama była już wtedy bardzo ciężko chora. Właściwie umierająca. Na kolację dojechałem spóźniony. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym moja siostra otworzyła drzwi domu. Na zewnątrz był taki mróz, że z domu buchnęła ogromna para ciepła. Zięć mojej siostry zniósł mamę na kolację. Potrawy? Zawsze są przecież takie same. Żadna bieda nie jest w stanie odebrać Polakom karpia ani makaronu z makiem. Całe wieki jemy to samo. To jest piękne, bo przynajmniej pod tym względem czas nie upływa. Całe życie potrawy są takie same, tylko że coraz gorsze – ale to już przecież nie jest nasza wina. Miałem świadomość, że ktoś bliski mi umiera. I że kraj też umiera. Ale ta kolacja stanu wojennego to była najbardziej niesamowita wigilia w moim życiu. Już tak chyba jest, że piękno i wzruszenie w połączeniu z dramatem dają taki szczególny koktajl. Często słyszałem o podobnych odczuciach, kiedy ludzie wspominali święta w obozie czy więzieniu. Wtedy bliskość rodziny jest jeszcze bliższa, ojczyzna staje się na powrót ojczyzną, a Pan Bóg – Panem Bogiem.
Jamie Oliver
Moje dzieci – a na pewno dwie moje najstarsze córki, Poppy i Daisy – są już w takim wieku, że uwielbiają mi pomagać w kuchni. To pouczające obserwować, co jest dla nich ciekawe, co je inspiruje – mówi nam Jamie Oliver, gwiazda wśród kucharzy i propagatorów dobrego jedzenia. Bożonarodzeniowe dania przygotowuje z całą rodziną. Są wśród nich świąteczne potrawy tradycyjnie przygotowywane w Anglii na Gwiazdkę, takie jak pieczony indyk z sosem jabłkowo-żurawinowym albo christmas pudding, ale też wariacje na temat kuchni, które poznał podczas swoich kulinarnych podróży. „Najzdrowsza pod względem jedzenia wydaje mi się Szwecja: zjada się tam bardzo dużo ryb i świeżych warzyw. Osobiście uważam, że cała Europa powinna powrócić do tradycyjnych potraw i odejść od tego, co dziś ludzie jedzą najchętniej”. Naszą kuchnię udało mu się poznać dzięki znajomemu, który przysłał mu kilka lat temu polską książkę kucharską. „Mogłem się zapoznać ze zdjęciami waszych wspaniałych dań, takich jak bigos. Niestety – przepisy były po polsku i nic z nich nie rozumiałem. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przyjechać do Polski, bo mój harmonogram z dnia na dzień staje się coraz bardziej napięty”. Teraz kalendarz Jamie’ego wypełniają przygotowania do Bożego Narodzenia. Towarzyszy im przedświąteczny poradnik dla samego siebie i najbliższych, który można przeczytać w jego blogu. Dbaj o to, żeby kolacja była prosta – nie ma niczego gorszego od spędzania w kuchni całej nocy nad garnkami i patelniami. Zaplanuj gotowanie dużo wcześniej. Samodzielnie przygotuj świąteczne ozdoby. Staraj się zachować porządek w kuchni. Gotuj z dziećmi – nic nie może być lepsze od ich dumnych uśmiechów, kiedy są zadowolone z efektów własnej pracy. Bądź przygotowany na niespodziewanych gości. Pamiętaj,że mogą to być wegetarianie. Ciesz się świętami – chodzi w końcu o radosne spędzanie czasu z najbliższymi. Jeśli dobrze rozdzielisz zadania, zasiądziesz przy stole bez stresu, w pokoju pełnym zadowolonych ludzi.
Opowieści wysłuchali: Bartosz Janiszewski, Magdalena Rigamonti i Marta Strzelecka
Artykuł z numeru 51/2012. Najnowszy "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania: www.ewydanie.wprost.pl.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Wciąż doskonale pamiętam ostatnią Wigilię z rodzicami, kiedy jeszcze cała rodzina była razem, kiedy jeszcze mama była. Miałam sześć lat. I wszystko było świąteczne. Mama bardzo dbała o to, żeby Boże Narodzenie było prawdziwe, wspaniałe… Odziedziczyłam to po niej. Już dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem mam wystrojoną choinkę. Jestem zakochana w świętach. Ta Wigilia z dzieciństwa była wielkim przeżyciem. Pamiętam, że nawet bombki na choince były niezwykłe. Miałam swoją bombkę z bałwankiem. Że też takie rzeczy w głowie zostają… I choinkę pamiętam, a nawet stojak od niej. I rodziców śpiewających kolędy na głosy. Wtedy w Polsce niczego nie było, a my z bratem mieliśmy jakieś niesamowite rzeczy. Rodzice bardzo dużo jeździli po świecie. Do nas przychodził Dziadek Mróz. I strasznie się go bałam, to było realne zagrożenie. Wtedy jednak, tamtej Wigilii, rozpoznałam w nim swojego wujka. Po butach. Strach natychmiast minął, ale świat legł mi w gruzach. Kiedy będę miała własne dzieci, będę się starała, by jak najdłużej wierzyły w Świętego Mikołaja, w Dziadka Mroza. Teraz robię wszystko, żeby każdego roku mieć wspaniałe święta. Podchodzę do tego bardzo poważnie. I nie tylko oczekuję, że święta będą fajne, ale też robię wszystko, żeby one takie były. Dlatego od kilku lat jeżdżę z mężem i przyjaciółmi w góry, do małej miejscowości w Austrii. Austriacy bardzo dbają o świąteczny klimat. Wszystko jest tam na maksa przystrojone. Marzyłam o tym, żeby mieć takie święta jak w teledysku George’a Michaela „Last Christmas”, i marzenie się spełniło. Wieziemy na dachu bagażnika zamrożone ryby i inne produkty, a na miejscu w Wigilię przyrządzamy 12 potraw. Następnego dnia idziemy na stok i jeździmy na nartach i deskach. Mam kurtkę w kwiaty, deskę z pacyfką i świąteczny nastrój. Boże Narodzenie to też przeżycie duchowe, moment refleksji, bo przecież nie o to chodzi, żeby celebrować święto choinki. Czekam na te wyjątkowe dni, cieszę się, że nadchodzą. Co znaczy Boże Narodzenie w aspekcie religijnym, tak naprawdę poczułam po tym, kiedy spędziłam je w Izraelu, w Betlejem. W Polsce jest z tym gorzej. Szkoda.
Joanna Krupa
Największy kłopot zawsze jest z choinką. No bo skąd wziąć takie drzewko w Los Angeles? Myślałam nawet o tym, by importować choinkę z Europy, najlepiej z Polski. Ba jestem naprawdę przywiązana do tradycji. W Kalifornii trudno też o śnieg. Pewnie można go importować, ale chyba lepiej pojechać do Kolorado. I w tym roku jedziemy. Całą rodziną. Na pewno będą moja mama, tata i narzeczony. Domek już wynajęty. Prezenty prawie zrobione. Zadbałam też o psiaki. I te w Stanach, i te w Polsce (Joanna chwali się, że przekazała 10 tys. zł dla schroniska Kundelek w Rzeszowie). Wychowałam się w domu, w którym polską świąteczną tradycję zawsze się pielęgnowało. I zawsze było jakoś tak… magicznie. I religijnie – bo Boże Narodzenie to dla mnie także świąteczna msza. Pamiętam, jak kiedyś spędzaliśmy święta w Miami. Dzień wcześniej poszłam sprawdzić, czy msza będzie po polsku, czy po angielsku (wiedziałam, że tam są też polskie msze). Chciałam zabrać narzeczonego, a on po polsku nie mówi. Msza miała być po angielsku, poszliśmy więc do kościoła. Zaczyna się liturgia. Oczywiście po polsku.
Maria Czubaszek
Szczerze mówiąc, całe to świąteczne zamieszanie wcale mnie nie obchodzi. Myślę, że jest wiele takich osób jak ja, tylko boją się do tego przyznać. Rodzina i znajomi wywierają przecież presję. Jak to tak, nie śpiewać kolęd, nie robić 12 dań, nie cieszyć się tą wyjątkową atmosferą? No właśnie wcale się nie cieszę. Nie lubiłam świąt już od dziecka. Kojarzyły mi się z tym, że do domu przychodziła jakaś daleka rodzina, której wcale nie znałam. Nie ciągnęło mnie do tych rodzinnych spędów, bo gdyby ludzie naprawdę odczuwali potrzebę, żeby się spotkać, nie musieliby czekać przecież na Gwiazdkę. Całe to zamieszanie z 12 daniami, celebracją i tak dalej źle mi się kojarzy. Szczególnie od pewnej Wigilii, kiedy byłam jeszcze mała. Zawsze kochałam zwierzęta. Kiedy rodzice pytali mnie, co chciałabym dostać pod choinkę, odpowiadałam, że marzę o zwierzątku. Kiedy więc kilka dni przed świętami zobaczyłam, że w wannie pływa rybka, byłam przekonana, że to mój prezent. Wiedziałam już, że rodzice lubią, żeby to była niespodzianka, udawałam więc, że rybki nie widzę. Starałam się nawet nie wchodzić do łazienki. Kiedy w Wigilię usiedliśmy do stołu, cały czas tylko łypałam okiem w kierunku choinki, zastanawiając się, gdzie jest moja rybka i jak duże będzie jej akwarium. No i wtedy coś wylądowało na moim talerzu. Babcia mówi do mnie: – Zjedz rybkę, dziecko. Pytam: – Jaką rybkę? A babcia na to: – Karpia, nie widziałaś, jak pływał w wannie? Wtedy zrozumiałam, że ta rybka, która miała być moim prezentem, leży teraz w kawałkach na moim talerzu. Od tamtej pory nigdy nie jadłam karpia. Zresztą nasze wigilie są kulinarnie bardzo skromne. Od dwóch lat jestem tylko z mężem i psem. Oni też nie przywiązują do tego dnia specjalnej wagi. Wcześniej, kiedy żyła jeszcze moja mama, przykładałam się trochę bardziej. Była samotna od lat i przychodziła do nas na wigilię. Wiedziałam, że jej na tym zależy. Nawet wtedy jedliśmy jednak tylko mrożone filety z soli i barszcz. Niektórzy podobno robią go z buraków, ale u mnie jest taki z kartonu. Bardzo dobry, serdecznie polecam. I to jest cała nasza wigilia. Nawet moja mama, która jak łatwo się domyślić, była jeszcze starsza ode mnie, nie martwiła się tym brakiem przepychu. Sama też nie potrafiła gotować i czasami miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Pocieszałam ją wtedy, że ma to po mnie. Kiedyś nawet zapomniałam o tym, że jest Wigilia. Miałam nagranie w radiu i dopiero wracając do domu wieczorem, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, że najbardziej marzę o świętach z wypożyczalni. Dziwne? Wcale nie. Są przecież wypożyczalnie różnych rzeczy. Ludzie pożyczają stroje na karnawał, smokingi, garnki albo talerze. Więc sobie wymarzyłam, że powinna być też taka świąteczna wypożyczalnia, w której taka osoba jak ja mogłaby sobie wypożyczyć choinkę, 12 dań i całą tę resztę. Tak żeby zrobić wrażenie przed gośćmi, że człowiek się do tego wszystkiego przygotował. Oczywiście po świętach wszystko zwróciłabym w nienaruszonym stanie, bo ja 12 dań nie lubię i nigdy w życiu bym tyle nie zjadła. Moje najlepsze święta spędziłam w szpitalu. Przed świętami rodzice wysłali mnie na pierwsze w życiu kolonie zimowe gdzieś na Śląsku. Już drugiego dnia złapałam szkarlatynę i wylądowałam w szpitalu. Spędziłam tam całe święta. Bardzo mi się podobało. Cieszyłam się, że nie będę w domu, do którego przyjdą wszystkie ciotki i wszyscy wujkowie. Że nie nie będę musiała odpowiadać na pytania o to, kim będę i co chcę robić w życiu. Byłam w pustym szpitalu i miałam na święta święty spokój.
Jan Nowicki
Najmocniej w pamięci mam zapisaną Wigilię w stanie wojennym. Puste drogi, mróz i śnieg. Jechałem do swojego rodzinnego Kowala z Krakowa. Spóźniłem się na kolację, ale to, że w ogóle udało mi się dojechać, i tak było wielkim wyczynem. W tamtą zimę przejechanie przez kraj 360 km to była golgota. Byliśmy w niewoli, było zimno, było strasznie. Jechałem na pożyczonej benzynie, bo przecież wtedy kartek na nią brakowało każdemu. W Warszawie nie chcieli mi dać pozwolenia na przejazd. Byłem już wtedy dość znanym aktorem, ale to nie zawsze pomagało. Czasami wręcz przeciwnie, bo ponury zomowiec na rogatkach miasta chciał mi pokazać, że jeśli myślę, że jestem kimś, to on szybko wyprowadzi mnie z błędu. Po drodze stał tylko jeden samotny kolejarz. Oczywiście, że go podwiozłem. Też był spóźniony na kolację wigilijną. Jak to mężczyźni, w Wigilię lekko podchmielony, z jedną rybą w reklamówce. Teraz nikt w nocy nie zatrzyma samochodu na drodze, bo się boi. Wtedy był jednak taki czas, żeśmy się wszyscy zatrzymywali. Mało kto miał samochód, a nawet jeśli miał, to nie miał benzyny. Trzeba było po prostu komuś pomóc. Moja mama była już wtedy bardzo ciężko chora. Właściwie umierająca. Na kolację dojechałem spóźniony. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym moja siostra otworzyła drzwi domu. Na zewnątrz był taki mróz, że z domu buchnęła ogromna para ciepła. Zięć mojej siostry zniósł mamę na kolację. Potrawy? Zawsze są przecież takie same. Żadna bieda nie jest w stanie odebrać Polakom karpia ani makaronu z makiem. Całe wieki jemy to samo. To jest piękne, bo przynajmniej pod tym względem czas nie upływa. Całe życie potrawy są takie same, tylko że coraz gorsze – ale to już przecież nie jest nasza wina. Miałem świadomość, że ktoś bliski mi umiera. I że kraj też umiera. Ale ta kolacja stanu wojennego to była najbardziej niesamowita wigilia w moim życiu. Już tak chyba jest, że piękno i wzruszenie w połączeniu z dramatem dają taki szczególny koktajl. Często słyszałem o podobnych odczuciach, kiedy ludzie wspominali święta w obozie czy więzieniu. Wtedy bliskość rodziny jest jeszcze bliższa, ojczyzna staje się na powrót ojczyzną, a Pan Bóg – Panem Bogiem.
Jamie Oliver
Moje dzieci – a na pewno dwie moje najstarsze córki, Poppy i Daisy – są już w takim wieku, że uwielbiają mi pomagać w kuchni. To pouczające obserwować, co jest dla nich ciekawe, co je inspiruje – mówi nam Jamie Oliver, gwiazda wśród kucharzy i propagatorów dobrego jedzenia. Bożonarodzeniowe dania przygotowuje z całą rodziną. Są wśród nich świąteczne potrawy tradycyjnie przygotowywane w Anglii na Gwiazdkę, takie jak pieczony indyk z sosem jabłkowo-żurawinowym albo christmas pudding, ale też wariacje na temat kuchni, które poznał podczas swoich kulinarnych podróży. „Najzdrowsza pod względem jedzenia wydaje mi się Szwecja: zjada się tam bardzo dużo ryb i świeżych warzyw. Osobiście uważam, że cała Europa powinna powrócić do tradycyjnych potraw i odejść od tego, co dziś ludzie jedzą najchętniej”. Naszą kuchnię udało mu się poznać dzięki znajomemu, który przysłał mu kilka lat temu polską książkę kucharską. „Mogłem się zapoznać ze zdjęciami waszych wspaniałych dań, takich jak bigos. Niestety – przepisy były po polsku i nic z nich nie rozumiałem. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przyjechać do Polski, bo mój harmonogram z dnia na dzień staje się coraz bardziej napięty”. Teraz kalendarz Jamie’ego wypełniają przygotowania do Bożego Narodzenia. Towarzyszy im przedświąteczny poradnik dla samego siebie i najbliższych, który można przeczytać w jego blogu. Dbaj o to, żeby kolacja była prosta – nie ma niczego gorszego od spędzania w kuchni całej nocy nad garnkami i patelniami. Zaplanuj gotowanie dużo wcześniej. Samodzielnie przygotuj świąteczne ozdoby. Staraj się zachować porządek w kuchni. Gotuj z dziećmi – nic nie może być lepsze od ich dumnych uśmiechów, kiedy są zadowolone z efektów własnej pracy. Bądź przygotowany na niespodziewanych gości. Pamiętaj,że mogą to być wegetarianie. Ciesz się świętami – chodzi w końcu o radosne spędzanie czasu z najbliższymi. Jeśli dobrze rozdzielisz zadania, zasiądziesz przy stole bez stresu, w pokoju pełnym zadowolonych ludzi.
Opowieści wysłuchali: Bartosz Janiszewski, Magdalena Rigamonti i Marta Strzelecka
Artykuł z numeru 51/2012. Najnowszy "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania: www.ewydanie.wprost.pl.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay