Szokujący wystrzał franka uderzył w ponad 2 mln Polaków. Na dramat frankowców nie reaguje nikt: ministerstwa, banki, rzecznicy praw klienta. Jeżeli dalej będą ignorowani, zaczną wychodzić na ulice.
- Jak zareagowałam na skok franka? Było bardzo źle. Morze łez. Jestem samotną kobietą, wychowuję syna. Studiuje. Chciałabym, żeby te studia skończył. W 2007 r. rozwiodłam się z mężem. Sąd przyznał mu dwa pokoje w mieszkaniu, mi tylko jeden. Na spółkę z synem. Po rozwodzie musiałam zmienić otoczenie. Kilka miesięcy później wzięłam kredyt na nowe mieszkanie. 160 tys. franków na 30 lat. Najpierw miesięcznie płaciłam 1,8 tys. zł. Teraz policzyłam, że rata wzrosła do prawie 3 tys. zł. To miał być dla mnie i syna nowy start. A to jest mój koniec. Ogłaszam upadłość. Czy ktoś może mieć lepszy pomysł, żeby nie skoczyć do Wisły? – mówi pani Agata z Warszawy.
Pan Rafał dzwoni do mnie z Norwegii. Niedawno wyprowadził się z Polski, bo nie był w stanie spłacać kredytu, kiedy za frank był w miarę stabilny i kosztował 3,5 zł. – Gdybym dalej pracował w Polsce, po tej czwartkowej podwyżce, skończyłbym pod mostem. Podziwiam tych, którzy jeszcze zostali w kraju i starają się wysupłać złotówki na te raty – mówi.
Chociaż w szwajcarskiej walucie jest zadłużonych 562 tys. osób, to dramat franka dotknął w rzeczywistości ponad 2 mln Polaków. Kredytem obarczone są przecież małżeństwa, dzieci, czasem nawet dziadkowie. Całe rodziny miesiąc w miesiąc ciułają, żeby wpłacić bankowi tyle, ile zażąda. W tym dramacie nie pomaga im nikt. Ministerstwo Finansów milczy. Banki odpowiadają, że klienci mogli czytać umowy. Komisja Nadzoru Finansowego nie widzi problemu. Rzecznicy konsumenta nie mają albo wiedzy, albo pieniędzy, żeby występować w ich imieniu. Całe państwo udaje, że problemu nie ma.
- Banki żadnego kredytu we frankach szwajcarskich nie udzielały. Dawały tak naprawdę w złotówkach, ale zobowiązywały do spłaty po nieznanym w przyszłości kursie. W ofertach i reklamach powszechnie przedstawiały to jako najlepszą i najbezpieczniejszą formę kredytu, wprowadzając klientów w błąd. Zarabiały na tym ogromne pieniądze. Bank to nie jest kasyno, lecz instytucja objęta nadzorem publicznym. Kredyt to umowa prawna, która zakłada, że spłacam to, co pożyczyłem. Tymczasem banki w Polsce i Europie uprawiały zwyczajną spekulację – uważa były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski.
Według najnowszych danych NBP zysk sektora bankowego w okresie styczeń-lipiec 2014 r. wzrósł o 9,6 proc. i wyniósł 10,45 mld zł.
- Dlaczego z tych zysków banki nie mogą pomóc tym, którzy wpadli w tarapaty przez rosnącego franka, skoro to one nieodpowiedzialnie oferowały tego typu produkt. Zamiast tego wykańczają kredytobiorców. Sprzedają za bezcen nieruchomości, często nie godzą się na restrukturyzację, a nawet żądają kolejnych zabezpieczeń jeżeli wartość kredytu przekroczyła wartość mieszkania. Jednostronne przerzucają ryzyko na kredytobiorcę Wstyd mi, że ludzie, którzy za tym stoją nazywają siebie ekonomistami – mówi prof. Andrzej Bień z SGH.
Jeszcze przed gwałtownym skokiem szwajcarskiej waluty aż 200 tys. frankowców miało do spłaty sumy przewyższające wartość nieruchomości, które są zabezpieczeniem ich kredytu. 35 tys. frankowych zobowiązań nie było spłacanych w terminie. Teraz ten odsetek może się kilkukrotnie zwiększyć, co grozi bankructwem wielu rodzin.
Zdaniem prof. Bienia to państwo powinno wziąć odpowiedzialność za tę sytuację, bo ktoś przecież wydał wiele lat temu zgodę na udzielanie tak ryzykownych kredytów. – Skoro władza przez lata przychylnie na to patrzyła, niech teraz za to odpowie. Frankowcy razem z rodzinami to rzesza ponad 2 mln ludzi. To nie tylko ogromny elektorat, ale też zwykli ludzie wykorzystani przez sektor bankowy. Jeżeli nic się nie zmieni, zaczną wychodzić na ulice – mówi prof. Bień.
Czytaj więcej we "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl, zaś od poniedziałku - w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Pan Rafał dzwoni do mnie z Norwegii. Niedawno wyprowadził się z Polski, bo nie był w stanie spłacać kredytu, kiedy za frank był w miarę stabilny i kosztował 3,5 zł. – Gdybym dalej pracował w Polsce, po tej czwartkowej podwyżce, skończyłbym pod mostem. Podziwiam tych, którzy jeszcze zostali w kraju i starają się wysupłać złotówki na te raty – mówi.
Chociaż w szwajcarskiej walucie jest zadłużonych 562 tys. osób, to dramat franka dotknął w rzeczywistości ponad 2 mln Polaków. Kredytem obarczone są przecież małżeństwa, dzieci, czasem nawet dziadkowie. Całe rodziny miesiąc w miesiąc ciułają, żeby wpłacić bankowi tyle, ile zażąda. W tym dramacie nie pomaga im nikt. Ministerstwo Finansów milczy. Banki odpowiadają, że klienci mogli czytać umowy. Komisja Nadzoru Finansowego nie widzi problemu. Rzecznicy konsumenta nie mają albo wiedzy, albo pieniędzy, żeby występować w ich imieniu. Całe państwo udaje, że problemu nie ma.
- Banki żadnego kredytu we frankach szwajcarskich nie udzielały. Dawały tak naprawdę w złotówkach, ale zobowiązywały do spłaty po nieznanym w przyszłości kursie. W ofertach i reklamach powszechnie przedstawiały to jako najlepszą i najbezpieczniejszą formę kredytu, wprowadzając klientów w błąd. Zarabiały na tym ogromne pieniądze. Bank to nie jest kasyno, lecz instytucja objęta nadzorem publicznym. Kredyt to umowa prawna, która zakłada, że spłacam to, co pożyczyłem. Tymczasem banki w Polsce i Europie uprawiały zwyczajną spekulację – uważa były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski.
Według najnowszych danych NBP zysk sektora bankowego w okresie styczeń-lipiec 2014 r. wzrósł o 9,6 proc. i wyniósł 10,45 mld zł.
- Dlaczego z tych zysków banki nie mogą pomóc tym, którzy wpadli w tarapaty przez rosnącego franka, skoro to one nieodpowiedzialnie oferowały tego typu produkt. Zamiast tego wykańczają kredytobiorców. Sprzedają za bezcen nieruchomości, często nie godzą się na restrukturyzację, a nawet żądają kolejnych zabezpieczeń jeżeli wartość kredytu przekroczyła wartość mieszkania. Jednostronne przerzucają ryzyko na kredytobiorcę Wstyd mi, że ludzie, którzy za tym stoją nazywają siebie ekonomistami – mówi prof. Andrzej Bień z SGH.
Jeszcze przed gwałtownym skokiem szwajcarskiej waluty aż 200 tys. frankowców miało do spłaty sumy przewyższające wartość nieruchomości, które są zabezpieczeniem ich kredytu. 35 tys. frankowych zobowiązań nie było spłacanych w terminie. Teraz ten odsetek może się kilkukrotnie zwiększyć, co grozi bankructwem wielu rodzin.
Zdaniem prof. Bienia to państwo powinno wziąć odpowiedzialność za tę sytuację, bo ktoś przecież wydał wiele lat temu zgodę na udzielanie tak ryzykownych kredytów. – Skoro władza przez lata przychylnie na to patrzyła, niech teraz za to odpowie. Frankowcy razem z rodzinami to rzesza ponad 2 mln ludzi. To nie tylko ogromny elektorat, ale też zwykli ludzie wykorzystani przez sektor bankowy. Jeżeli nic się nie zmieni, zaczną wychodzić na ulice – mówi prof. Bień.
Czytaj więcej we "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl, zaś od poniedziałku - w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay