W warszawskim klubie Proxima 28 lutego odbył się koncert Dwóch Sławów, promujący ich najnowsze wydawnictwo „Ludzie Sztosy”, poprzedzony występami zespołu WSRH oraz Grubego Mielzkiego. Na scenie pojawiły się trzy różne odsłony polskiego rapu, od brudnego braggowego brzmienia, przez klasyczne podejście, a skończywszy na inteligentnym i zabawnym. Oczekiwania względem premierowego koncertu były wysokie, jednak wykonawcom udało się podołać moim wymaganiom.
Wydarzenie rozpoczął koncert grupy Wyższa Szkoła Robienia Hałasu z Poznania, który zaczął się punktualnie. Wierni fani czekali już dwadzieścia minut wcześniej pod barierkami sceny. Początkowo kameralną atmosferę próbował ożywić towarzyszący WSRH Dj Sojna, który manifestacyjnymi okrzykami zalegalizowania marihuany zapowiedział artystów i zaprosił publiczność do zabawy.
Po chwili na scenie pojawili się Słoń i Shellerini. Zagrali materiał zarówno ze wspólnych krążków, jak i z solowych płyt. Koncert odbywał się w jednostajnej monotonnej atmosferze i niestety nie zachwycił. Po kilku zagranych kawałkach nieliczna publika zaczęła się nudzić. Emocje wzrosły w końcowej części koncertu przy numerze „Od zmierzchu do świtu” z płyty Demonologia. To był punkt zwrotny występu WSRH. Publiczność się ożywiła i obudził się również Słoń, który jest niekwestionowanym liderem zespołu. Najmocniej jednak wstrząsnęło klubem na koniec, kiedy Dj Sojna puścił najbardziej rozpoznawalny fragment utworu Nirvany „Smells Like Teen Spirit”. To był moment kiedy w końcu się przebudziłam. Podsumowując występ WSRH, mimo niekwestionowanych umiejętności rapowych zespół z Poznania nie posiada typowo koncertowego repertuaru, który robiłby wrażenie na publiczności.
Po WSRH przyszła kolej na Mielzkiego, który rozpoczął swój wykon mocnym akcentem, kawałkiem „Jest nieźle” z płyty „1,5”. Mimo, iż Mielzky nie jest typem rapera, który potrafi rozbujać publiczność (co sam przyznał w dalszej części koncertu), nie zwalniając tempa rozruszał ludzi wykonując numer „Czasem widzę” z tego samego albumu. W piosence „Żaden rap”, w której raper poddaje pod wątpliwość autentyczność polskiej sceny rapowej, po raz kolejny oddał szacunek warszawskiemu raperowi Włodiemu, wplatając swoją zwrotkę z najnowszej płyty „Wszystko w dymem” w treść numeru. Po lekkim przestoju, Mielzky rozgrzał publiczność kawałkiem „Niech idzie”. Koncert był niewątpliwie dużą dawką dobrego, ulicznego, klasycznego rapu.
W końcu przyszedł czas na długo wyczekiwane sceniczne bestie i koncert promujący płytę „Ludzie sztosy” Dwóch Sławów z Łodzi. Po wcześniejszych doświadczeniach i przeżyciach związanych z koncertami grupy, moje oczekiwania były bardzo wysokie. Mogę stwierdzić, że tym razem również nie zawiodłam się, a moje wymagania zostały spełnione w 100%. Jednak nie tylko ja wyczekiwałam na główne gwiazdy wieczoru. Pod sceną zrobił się gęsty tłum, co świadczy o tym, że większość ludzi zgromadzona w klubie czekała właśnie na nich. Wykonawcy postarali się, aby wejście było mocne i zapowiadające koncert pełen wrażeń. Singiel z najnowszej płyty „Do ryma” rozbujał całą publiczność i podsycił apetyt na więcej. Każdy kolejny utwór wywoływał ogromny aplauz i wybuchy euforii publiczności. Obrót o 360 stopni nastąpił w numerze „Dzień na żądanie”, kiedy Rado Radosny (Radosław) i Astek (Jarosław) usiedli na krzesłach i wprowadzili publiczność w błogi stan wyluzowania.
Zaraz po tym na scenie pojawili się niezapowiedziani wcześniej goście - Wyga i Igorilla z zespołu Polskie Karate. Kolejny raz sytuacja w klubie diametralnie się zmieniła. Przy wspólnym, imprezowym kawałku „W trzy dupy” publiczność oszalała. Moment, który przypadł do gustu publiczności, mnie nie zachwycił. Występ Rado Radosny i Astek zakończyli bardzo udanie numerem „SMGŁSK”. Publiczność jednak nie pozwoliła, aby ten wspaniały koncert dobiegł końca i domagała się bisu. Zespół nie pozostał obojętny na prośby publiczności i wrócił na scenę z singlowym numerem „Człowiek sztos”.
Jarosław i Radosław starali się jak mogli i wycisnęli z siebie siódme poty, aby zadowolić publiczność i utkwić na długo w ich pamięci. Udało im się to, a charakterystycznego „OOOOU” fani szybko nie zapomną. Łącznie koncerty trwały niewiele ponad 3 godziny, a organizatorzy postarali się, żeby wszystkie występy odbyły się zgodnie z planem. Imprezę zorganizowaną przez Live2Listen zdecydowanie zaliczam do udanych.
Po chwili na scenie pojawili się Słoń i Shellerini. Zagrali materiał zarówno ze wspólnych krążków, jak i z solowych płyt. Koncert odbywał się w jednostajnej monotonnej atmosferze i niestety nie zachwycił. Po kilku zagranych kawałkach nieliczna publika zaczęła się nudzić. Emocje wzrosły w końcowej części koncertu przy numerze „Od zmierzchu do świtu” z płyty Demonologia. To był punkt zwrotny występu WSRH. Publiczność się ożywiła i obudził się również Słoń, który jest niekwestionowanym liderem zespołu. Najmocniej jednak wstrząsnęło klubem na koniec, kiedy Dj Sojna puścił najbardziej rozpoznawalny fragment utworu Nirvany „Smells Like Teen Spirit”. To był moment kiedy w końcu się przebudziłam. Podsumowując występ WSRH, mimo niekwestionowanych umiejętności rapowych zespół z Poznania nie posiada typowo koncertowego repertuaru, który robiłby wrażenie na publiczności.
Po WSRH przyszła kolej na Mielzkiego, który rozpoczął swój wykon mocnym akcentem, kawałkiem „Jest nieźle” z płyty „1,5”. Mimo, iż Mielzky nie jest typem rapera, który potrafi rozbujać publiczność (co sam przyznał w dalszej części koncertu), nie zwalniając tempa rozruszał ludzi wykonując numer „Czasem widzę” z tego samego albumu. W piosence „Żaden rap”, w której raper poddaje pod wątpliwość autentyczność polskiej sceny rapowej, po raz kolejny oddał szacunek warszawskiemu raperowi Włodiemu, wplatając swoją zwrotkę z najnowszej płyty „Wszystko w dymem” w treść numeru. Po lekkim przestoju, Mielzky rozgrzał publiczność kawałkiem „Niech idzie”. Koncert był niewątpliwie dużą dawką dobrego, ulicznego, klasycznego rapu.
W końcu przyszedł czas na długo wyczekiwane sceniczne bestie i koncert promujący płytę „Ludzie sztosy” Dwóch Sławów z Łodzi. Po wcześniejszych doświadczeniach i przeżyciach związanych z koncertami grupy, moje oczekiwania były bardzo wysokie. Mogę stwierdzić, że tym razem również nie zawiodłam się, a moje wymagania zostały spełnione w 100%. Jednak nie tylko ja wyczekiwałam na główne gwiazdy wieczoru. Pod sceną zrobił się gęsty tłum, co świadczy o tym, że większość ludzi zgromadzona w klubie czekała właśnie na nich. Wykonawcy postarali się, aby wejście było mocne i zapowiadające koncert pełen wrażeń. Singiel z najnowszej płyty „Do ryma” rozbujał całą publiczność i podsycił apetyt na więcej. Każdy kolejny utwór wywoływał ogromny aplauz i wybuchy euforii publiczności. Obrót o 360 stopni nastąpił w numerze „Dzień na żądanie”, kiedy Rado Radosny (Radosław) i Astek (Jarosław) usiedli na krzesłach i wprowadzili publiczność w błogi stan wyluzowania.
Zaraz po tym na scenie pojawili się niezapowiedziani wcześniej goście - Wyga i Igorilla z zespołu Polskie Karate. Kolejny raz sytuacja w klubie diametralnie się zmieniła. Przy wspólnym, imprezowym kawałku „W trzy dupy” publiczność oszalała. Moment, który przypadł do gustu publiczności, mnie nie zachwycił. Występ Rado Radosny i Astek zakończyli bardzo udanie numerem „SMGŁSK”. Publiczność jednak nie pozwoliła, aby ten wspaniały koncert dobiegł końca i domagała się bisu. Zespół nie pozostał obojętny na prośby publiczności i wrócił na scenę z singlowym numerem „Człowiek sztos”.
Jarosław i Radosław starali się jak mogli i wycisnęli z siebie siódme poty, aby zadowolić publiczność i utkwić na długo w ich pamięci. Udało im się to, a charakterystycznego „OOOOU” fani szybko nie zapomną. Łącznie koncerty trwały niewiele ponad 3 godziny, a organizatorzy postarali się, żeby wszystkie występy odbyły się zgodnie z planem. Imprezę zorganizowaną przez Live2Listen zdecydowanie zaliczam do udanych.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.