Skąd bankowe podwyżki?

Skąd bankowe podwyżki?

Dodano:   /  Zmieniono: 
bank fot. Kaspars Grinvalds/fotolia.pl 
W zeszłym roku banki znów zaliczyły rekordowe zyski. Co zrobią, żeby powtórzyć ten wyczyn? Jeszcze głębiej sięgną do kieszeni Polaków. W tym roku czeka nas cała seria bankowych podwyżek.
Według najnowszych danych GUS w 2014 r. zyski banków w Polsce wyniosły 16,2 mld zł, o ponad 7 proc. więcej niż w poprzednim roku. W tym roku banki chcą poprawić wynik, ale nie będzie łatwo. Niskie stopy procentowe, problemy z frankowcami i mizerne prowizje od płatności kartą sprawiły, że banki muszą szukać zysków gdzie indziej. Wybrały więc portfele klientów. Ukrytymi opłatami i ciągłymi zmianami cenników chcą utrzymać się na dotychczasowym poziomie.

W POSZUKIWANIU STRACONYCH ZYSKÓW

Powodów, dla których banki podnoszą swoje opłaty, przybywa równie szybko co nowych opłat. Zdaniem Jarosława Sadowskiego, głównego analityka firmy doradztwa finansowego Expander, marcowa obniżka stóp procentowych do rekordowo niskiego poziomu dramatycznie ograniczyła zyski banków.

– Banki spodziewają się w tym roku małych wpływów z odsetek od udzielonych kredytów, więc muszą szukać przychodów gdzie indziej. Padło na zwykłych klientów, którzy będą musieli przełknąć kolejne podwyżki, bo na tych dotychczasowych na pewno się nie skończy – mówi Sadowski. Bankowcom dała się też we znaki kolejna decyzja o obniżeniu opłat interchange. Od początku tego roku opłata za transakcje przeprowadzone z użyciem karty kredytowej wynosi 0,3 proc., a w przypadku karty debetowej 0,2 proc. wartości transakcji. Jeszcze 5 lat temu banki żyły w złotych czasach, bo opłaty interchange były u nas najwyższe w całej Unii Europejskiej.

Kolejną, już paradoksalną, przyczyną podwyżek mogą być bardzo dobre wyniki banków za zeszły rok. – Zrobią wszystko, żeby utrzymać zyski na tym samym poziomie albo je jeszcze poprawić. Stąd zmiany w cennikach, masowe zwolnienia pracowników czy likwidacja oddziałów. Wszystko po to, żeby zmaksymalizować zyski, a ograniczyć koszty – wyjaśnia Jacek Kasperczyk, analityk porównywarki finansowej Comperia.pl. – Banki są także przedsiębiorcami, którzy prowadzą działalność dla zysku. Muszą elastycznie dostosowywać swoją politykę cenową do zmian regulacyjnych. Każda usługa kosztuje i jeżeli nie można uzyskać odpowiedniej rentowności, konieczne są także zmiany cen. W Polsce ich poziom jest i tak dużo niższy niż w innych krajach UE – mówi Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich.

WYCISKANIE CYTRYNY

Jeszcze w zeszłym roku na rynku było przynajmniej sześć banków, które oferowały klientom rajskie warunki. Zero złotych za prowadzenie konta, darmowa karta i dostęp do wszystkich bankomatów w kraju. W tej chwili taką ofertę proponuje tylko jeden śmiałek. To Bank Smart, malutka instytucja, która sama siebie nazywa pierwszym europejskim dyskontem finansowym. Za tą bankową Biedronką stoi Sławomir Lachowski, legendarny twórca mBanku. Założył go na progu nowego milenium w 90 dni. Bank na początku rozpieszczał swoich klientów darmochą, ale przy obecnych niskich stopach procentowych i mizernych wpływach z odsetek mBank coraz głębiej sięga do kieszeni swoich klientów. I tak od początku ubiegłego roku zaczął się tam cały korowód podwyżek: opłaty za polecenia zapłaty wzrosły z 1 do 2 zł, wydanie duplikatu karty debetowej zawsze było darmowe, dzisiaj kosztuje 15 zł, miesięczna opłata za nieużywaną kartę debetową, wydaną do konta, została podwojona do 4 zł. Po Wielkanocy opłata wzrosła do 6 zł miesięcznie. Płacić nie będzie trzeba, jeśli wyda się kartą co najmniej 300 zł. Podwyżki dziwią tym bardziej, że niedawno mBank podał informacje o zysku za ubiegły rok. Wyniósł prawie 1,3 mld zł, o 80 mln zł więcej niż w 2013 r. Po co więc ciągle majstrować przy cennikach? – To decyzja biznesowa, podyktowana sytuacją na rynku. Aktywny klient wciąż może uniknąć opłaty za korzystanie z karty – odpowiada Krzysztof Olszewski, rzecznik prasowy mBanku. Niektóre banki mają już tak duży podwyżkowy tupet, że horrendalnie wysokimi opłatami obciążają klientów na skraju wypłacalności : 9 zł za monit telefoniczny, 25 zł za wysłanie monitu pocztą lub wezwanie do zapłaty, 50 zł za przekazanie sprawy do zewnętrznej agencji windykacyjnej.

Inne potrafią namówić klienta, żeby wpakował swoje pieniądze na konto oszczędnościowe, które zamiast oszczędzać będzie oszczędności połykać. Co najmniej trzy banki w Polsce pobierają opłaty za prowadzenie konta oszczędnościowego. Przykładowo opłata wynosi 1 zł miesięcznie lub nic, jeżeli na rachunku nie ma ani grosza. Jeśli jest mniej niż 10 tys. zł, oprocentowanie wynosi 0,3 proc. w skali roku. Przy mniej niż 5 tys. zł na koncie wysokość odsetek pomniejszonych o podatek nie przewyższy symbolicznej złotówki, którą klient za prowadzenie rachunku musi co miesiąc zapłacić. Innymi słowy: bywa, że bank zamiast dołożyć do oszczędności małym ciułaczom, jeszcze im je uszczupli. Po wprowadzeniu w 2006 r. tzw. ustawy antylichwiarskiej maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej. Dzisiaj to 10 proc. Ustawa ograniczyła maksymalną wysokość odsetek, ale nie ograniczyła wyobraźni banków, które wiedzą, jak skutecznie nowe prawo omijać. Oferują kredyty z niskim oprocentowaniem, które w rzeczywistości jest fikcją. Wszystko przez ukryte płatności, takie jak opłata przygotowawcza czy ubezpieczenie kredytu, które drastycznie podnoszą realny koszt całej pożyczki.

Więcej na ten temat w najnowszym wydaniu "Wprost", które jest dostępne w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay