Banki mają w Polsce status nie instytucji zaufania publicznego, tylko świętej krowy. Wolno im wszystko. Mają niekonstytucyjny bankowy tytuł egzekucyjny, możliwość kilkukrotnego zabezpieczenia tego samego zobowiązania, a nawet prawo ściągania długu ponad przedmiot zabezpieczenia. Mimo afer – jak choćby z opcjami walutowymi, wciskania toksycznych aktywów, nielegalnego sprzedawania instrumentów finansowych pod nazwą kredytów frankowych czy wręcz kryminalnej sprzedaży polisolokat – mają się świetnie.
Politycy je kochają, powtarzając brednie o „krwioobiegu gospodarki” czy „kręgosłupie”. Czymś, na czym rzekomo opiera się przedsiębiorczość. Boją się też, jak zareagują „rynki finansowe”, czyli de facto banki. Te zaś skutecznie szerzą ów nieupodmiotowiony lęk wśród klasy politycznej.
Jednak media i klienci ostatnio z mniejszą estymą patrzą na banki, a część nawet zaczyna wypisywać „paszkwile”. I to w czasie, gdy banki układają budżety reklamowe! Rzecz nie do pomyślenia jeszcze dwa lata temu. Tak na marginesie, doprowadzenie tak szybko reputacji z pozycji instytucji godnej zaufania do pozycji podejrzanych krętaczy to gigantyczny sukces polskiego sektora.
Zapewne to pasmo nieustających sukcesów pchnęło polskie banki do lobbowania za pełzającą likwidacją gotówki w obrotach między firmami. Chcą „umoczyć dziób” w strumieniu pieniędzy, który przepływa między przedsiębiorcami w gotówce. Oczywiście ukrywane jest to za gardą obrażających inteligencję argumentów typu „walka z szarą strefą” czy „troska o bezpieczeństwo”.
Resort gospodarki proceduje Ustawę o działalności gospodarczej i właśnie tutaj banki, rękami Ministerstwa Finansów, którego inteligencji to nie obraża, usiłują wcisnąć zmianę wysokości obrotu bezgotówkowego między firmami – zmniejszyć limit z 15 tys. euro do 3 tys. euro. Oczywiście dla dobra Polski. Każdy zorientuje się, że chodzi tu o pieniądze, które to chciwe towarzycho chce zarobić. Ale nie minister finansów Mateusz Szczurek, który łyka te brednie jak pensjonarka. Przypomina mi dziewczęta, którym kiedyś z kolegą wcisnęliśmy kit, że jesteśmy właścicielami kopalni styropianu.
I cóż w czasie procedowania tej ustawy się stało? Okazało się, że wszyscy są za! Położyli grzecznie uszy po sobie, mimo że doskonale wiedzą, o co chodzi. Albo milczą, albo popierają banki! Z tego chóru wyłamał się tylko Związek Przedsiębiorców i Pracodawców i minister gospodarki Janusz Piechociński, który w przyszłości nie widzi chyba dla siebie miejsca w tym sektorze. Inni najwyraźniej widzą, skoro im to nabijanie bankowej kabzy mocą ustaw nie przeszkadza.
Ta próba to krok w realizacji Wielkiego Marzenia rynków finansowych oraz części polityków – czyli likwidacji gotówki w ogóle. Dla jednych to dziesiątki kolejnych miliardów prowizji, dla drugich – możliwość już w pełni orwellowskiej inwigilacji i kontroli. Dla nas – na końcu całkowita utrata wolności .
Jednak media i klienci ostatnio z mniejszą estymą patrzą na banki, a część nawet zaczyna wypisywać „paszkwile”. I to w czasie, gdy banki układają budżety reklamowe! Rzecz nie do pomyślenia jeszcze dwa lata temu. Tak na marginesie, doprowadzenie tak szybko reputacji z pozycji instytucji godnej zaufania do pozycji podejrzanych krętaczy to gigantyczny sukces polskiego sektora.
Zapewne to pasmo nieustających sukcesów pchnęło polskie banki do lobbowania za pełzającą likwidacją gotówki w obrotach między firmami. Chcą „umoczyć dziób” w strumieniu pieniędzy, który przepływa między przedsiębiorcami w gotówce. Oczywiście ukrywane jest to za gardą obrażających inteligencję argumentów typu „walka z szarą strefą” czy „troska o bezpieczeństwo”.
Resort gospodarki proceduje Ustawę o działalności gospodarczej i właśnie tutaj banki, rękami Ministerstwa Finansów, którego inteligencji to nie obraża, usiłują wcisnąć zmianę wysokości obrotu bezgotówkowego między firmami – zmniejszyć limit z 15 tys. euro do 3 tys. euro. Oczywiście dla dobra Polski. Każdy zorientuje się, że chodzi tu o pieniądze, które to chciwe towarzycho chce zarobić. Ale nie minister finansów Mateusz Szczurek, który łyka te brednie jak pensjonarka. Przypomina mi dziewczęta, którym kiedyś z kolegą wcisnęliśmy kit, że jesteśmy właścicielami kopalni styropianu.
I cóż w czasie procedowania tej ustawy się stało? Okazało się, że wszyscy są za! Położyli grzecznie uszy po sobie, mimo że doskonale wiedzą, o co chodzi. Albo milczą, albo popierają banki! Z tego chóru wyłamał się tylko Związek Przedsiębiorców i Pracodawców i minister gospodarki Janusz Piechociński, który w przyszłości nie widzi chyba dla siebie miejsca w tym sektorze. Inni najwyraźniej widzą, skoro im to nabijanie bankowej kabzy mocą ustaw nie przeszkadza.
Ta próba to krok w realizacji Wielkiego Marzenia rynków finansowych oraz części polityków – czyli likwidacji gotówki w ogóle. Dla jednych to dziesiątki kolejnych miliardów prowizji, dla drugich – możliwość już w pełni orwellowskiej inwigilacji i kontroli. Dla nas – na końcu całkowita utrata wolności .
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.