Jedyny na krajowym rynku telewizyjnym kanał pogodowy zmienił charakter. Za sprawą kilkunastu nowych programów stał się stacją poświęconą „zdrowemu i aktywnemu życiu”. Pokazy ćwiczeń zajmują teraz w ramówce sporo czasu. „To przypomina jakiś rytuał albo kult prawie że religijny. To może wciągać” – zdiagnozowała moja znajoma. Jej mąż natomiast złośliwie skonstatował, że z portfolio właściciela stacji niedawno zniknął kanał o profilu religijnym, więc trzeba go było czymś zastąpić.
Jakiś czas temu znany publicysta denerwował się z powodu ludzi, którzy nie mają czasu, aby raz w tygodniu spędzić w kościele trzy kwadranse, za to wstają codziennie przed świtem, by pobiegać. „W ostatnich latach bieganie zostało wyniesione do poziomu religii. To już raczej »biegactwo«, którego uprawianie nie jest sportem, ale wyznaniem wiary” – napisał Dominik Zdort w „Rzeczpospolitej”. Jego tekst spotkał się ze znacznym odzewem. Lepiej poinformowani wytykali autorowi, że co prawda nie biega, ale „potrafi bez problemu pedałować kilkadziesiąt kilometrów” na rowerze.
Peter Sloterdijk, niemiecki filozof, kulturoznawca i eseista, w książce „Musisz życie swe odmienić”, ćwiczeniom, musztrom i treningom poświęcił mnóstwo uwagi. Nie wahał się używać raz po raz terminu „asceza”, odwołując się do jego pierwotnego znaczenia. Zasugerował nawet, że przyczyna nierówności między ludźmi może leżeć w ich ascezach, „w różnorodności stanowisk wobec wyzwań ćwiczącego życia”. Zanegował też istnienie religii, twierdząc, że istnieją jedynie antropotechniki, systemy ćwiczeń. Zaczął od neoolimpizmu Pierre’a de Coubertina. Stwierdził, że „to, co dzisiaj nazywa się fitnessem, zalecane było we wczesnej nowoczesności pod nazwą świętości”.
Jedno z często powtarzanych haseł fitnessowych brzmi: „Bądź lepszą wersją siebie”. To wezwanie, które podobałoby się chrześcijańskim ascetom, doskonalącym się w cnocie przez surowy tryb życia, umartwianie ciała, ćwiczenia duchowe. Jednak zadaliby pytanie o celowość – po co być lepszą wersją siebie. W mnożących się jak grzyby po deszczu serwisach fitnessowych bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Zwykle odpowiadają tylko na pytanie: „Jak?”.
Chrześcijańscy asceci podejmowali trud dla osiągnięcia bliskości Boga, dla zbawienia. Podejmowali go z miłości. Pięć lat temu abp Józef Michalik przypominał, że asceza praktykowana z miłości to „codzienny, powolny, systematyczny i trwały rozwój wiary, to droga do coraz większej intymności z Bogiem i ludźmi”.
Sloterdijk mówi o zjawisku „despirytualizacji ascez”. Jego zdaniem jest ono „przypuszczalnie najbardziej rozległym i, ze względu na swój zasięg, najtrudniej dostrzegalnym, a przy tym najsilniej odczuwanym i atmosferycznie najgęstszym wydarzeniem w aktualnej historii duchowej ludzkości”. Brzmi to jak bardzo poważne ostrzeżenie.
Peter Sloterdijk, niemiecki filozof, kulturoznawca i eseista, w książce „Musisz życie swe odmienić”, ćwiczeniom, musztrom i treningom poświęcił mnóstwo uwagi. Nie wahał się używać raz po raz terminu „asceza”, odwołując się do jego pierwotnego znaczenia. Zasugerował nawet, że przyczyna nierówności między ludźmi może leżeć w ich ascezach, „w różnorodności stanowisk wobec wyzwań ćwiczącego życia”. Zanegował też istnienie religii, twierdząc, że istnieją jedynie antropotechniki, systemy ćwiczeń. Zaczął od neoolimpizmu Pierre’a de Coubertina. Stwierdził, że „to, co dzisiaj nazywa się fitnessem, zalecane było we wczesnej nowoczesności pod nazwą świętości”.
Jedno z często powtarzanych haseł fitnessowych brzmi: „Bądź lepszą wersją siebie”. To wezwanie, które podobałoby się chrześcijańskim ascetom, doskonalącym się w cnocie przez surowy tryb życia, umartwianie ciała, ćwiczenia duchowe. Jednak zadaliby pytanie o celowość – po co być lepszą wersją siebie. W mnożących się jak grzyby po deszczu serwisach fitnessowych bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Zwykle odpowiadają tylko na pytanie: „Jak?”.
Chrześcijańscy asceci podejmowali trud dla osiągnięcia bliskości Boga, dla zbawienia. Podejmowali go z miłości. Pięć lat temu abp Józef Michalik przypominał, że asceza praktykowana z miłości to „codzienny, powolny, systematyczny i trwały rozwój wiary, to droga do coraz większej intymności z Bogiem i ludźmi”.
Sloterdijk mówi o zjawisku „despirytualizacji ascez”. Jego zdaniem jest ono „przypuszczalnie najbardziej rozległym i, ze względu na swój zasięg, najtrudniej dostrzegalnym, a przy tym najsilniej odczuwanym i atmosferycznie najgęstszym wydarzeniem w aktualnej historii duchowej ludzkości”. Brzmi to jak bardzo poważne ostrzeżenie.