Krewcy Niemcy w narodowosocjalistycznym uniesieniu zburzyli monument, zapominając jakby, że swoją krzepę i liczebność zawdzięczają właśnie kartoflom. W pierwszych dziesięcioleciach XX w. byli bowiem głównym producentem ziemniaków na świecie, zarabiając krocie na ich eksporcie do USA. W pewnym więc sensie szukając przestrzeni życiowej na Wschodzie, III Rzesza szukała przede wszystkim miejsca pod uprawę kartofli – pierwszej uprawianej przemysłowo rośliny jadalnej na świecie.
AGENT WATYKANU
Drake, któremu André Friedrich wystawił pomnik, był angielskim korsarzem, któremu przypisywano sprowadzenie do Europy sadzonek kartofli, i kochankiem królowej Elżbiety. Ale tak naprawdę monument powinno się raczej wystawić prostemu świniopasowi z Extremadury o nazwisku Francisco Pizarro. Podczas podboju Peru kierowana przez niego banda awanturników zwróciła uwagę na dziwne mączniste bulwy, będące podstawą pożywienia inkaskiej armii. W ciągu 30 lat od podboju Peru przez Pizarra ziemniaki trafiły do Hiszpanii, a potem do rządzonych przez Hiszpanów Niderlandów. Stamtąd upowszechniły się w całej północnej Europie. Botanicy dosyć szybko odkryli odżywcze wartości zaimportowanej z Peru rośliny. Francuski encyklopedysta Denis Diderot narzekał co prawda, że wywołują one wzdęcia, przyznawał jednak, że jest to zdrowy i pożywny zapychacz. – Czymże są wzdęcia dla silnych ciał chłopów i robotników? – pytał retorycznie uczony, dziwiąc się, że lud tak nieufnie podchodzi do ziemniaków i zamiast włączyć je do swojej diety, karmi nimi świnie. Przez kilka stuleci od pojawienia się w Europie ziemniaki pozostawały bowiem egzotycznym kuriozum, trzymanym w ogrodach botanicznych ku uciesze elit. Tak było m.in. w Polsce, gdzie przywiezione przez Jana III Sobieskiego z wyprawy wiedeńskiej stały się ozdobą wilanowskich ogrodów królowej Marysieńki. Jednak upowszechnienie tej rośliny jako źródła pożywienia dla chronicznie niedożywionego pospólstwa przychodziło bardzo opornie. „Długo Polacy brzydzili się kartoflami, mieli je za szkodliwe dla zdrowia” – pisał Jędrzej Kitowicz, kronikarz ery saskiej.
Mieszczanie kołobrzescy w liście do króla pruskiego Fryderyka określali ten problem bardziej dosadnie: – To coś nie ma ani zapachu, ani smaku, nawet psy nie chcą tego jeść, jaki więc dla nas z tego pożytek? Nie tylko w Polsce tak było. W Wielkiej Brytanii opór przed sadzeniem ziemniaków miał wręcz posmak religijny. Kojarzone z Hiszpanami bulwy uznane zostały bowiem za oręż katolickiej agentury, która – podsuwając łatwą w uprawie i pożywną roślinę – próbuje podstępnie przywrócić papieską kontrolę nad Anglią. Żeby zwalczyć te przesądy, rząd musiał zaangażować się w całą kampanię informacyjną, wykupując w londyńskim „The Times” serię artykułów promujących kartoflaną rewolucję.
To, co brytyjska demokracja załatwiała medialną kampanią, kontynentalne monarchie absolutne próbowały osiągać poprzez odgórny rozkaz. W Rosji Katarzyna Wielka poświęciła wiele energii na złamanie oporu Cerkwi, która podejrzliwie odnosiła się do uprawy przez chrześcijan rośliny, o której nie ma słowa w Biblii. Z kolei we Francji ziemniaki omal nie uratowały burbońskiej monarchii przed rewolucją. Paryski aptekarz Antoine-Augustin Parmentier przekonywał króla, że gdyby lud francuski miał pod dostatkiem ziemniaków, nie walczyłby o chleb. Francją wstrząsały wówczas głodowe rozruchy, które doprowadziły w końcu do rewolucji, ale Ludwik XVII nie potraktował propozycji poważnie. Dał się jedynie namówić na używanie ziemniaczanych kwiatków w charakterze ozdoby. Niezmordowany Parmentier zajął się pracą u podstaw, organizując ziemniaczane uczty dla paryskiej śmietanki i zakładając podmiejską plantację, z której wygłodzone pospólstwo mogło kraść rośliny do woli. Biegu historii nie zmienił, zyskał za to ważnego sojusznika. Był nim Thomas Jefferson, jeden z założycieli USA, któremu bardzo zasmakowały frytki serwowane na kolacji Parmentiera. To dzięki niemu południowoamerykańskie rośliny trafiły przez Francję do niepodległej Ameryki Północnej, kładąc podwaliny pod wielkie imperium ziemniaka.
PALIWO REWOLUCJI PRZEMYSŁOWEJ
Życie w Europie przed erą kartofla było głodowym piekłem. Przeciętny mieszkaniec północnej części kontynentu jadał znacznie mniej niż ówczesne ludy zbieracko-łowieckie Ameryki. W samej tylko Francji w okresie między odkryciem Ameryki przez Kolumba a wybuchem rewolucji odnotowano 40 ogólnonarodowych klęsk głodu – nie licząc lokalnych tragedii. W elżbietańskiej Anglii takich klęsk było 17, a podobne dane można by znaleźć dla każdego kraju ówczesnej Europy.
Wszystko to zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraz z pojawieniem się masowych upraw ziemniaków. To bardzo niewymagające, odporne na chwasty i kaprysy pogody warzywo: zamiast siać je jak zboże, z ziaren odkładanych z corocznych plonów, wystarczyło pociąć kiełkujące bulwy na kawałki i rozsadzić uzyskane w ten sposób klony. Ostateczny triumf ziemniaka w rolnictwie Europy wyznaczyły wojny napoleońskie, które spowodowały dewastację delikatnych upraw zbóż i zniszczenie zapasów ziarna na zasiew. Kontynent, wyszedłszy z chaosu po rewolucji francuskiej z Deklaracją Praw Człowieka, uniknął wtedy masowego głodu tylko dzięki ziemniakom i monokulturze upraw zapewniających stały i masowy dopływ taniego pożywienia. Po raz pierwszy w swojej długiej historii Europa mogła sobie pozwolić na luksus regularnego obiadu.
Ziemniaki stały się podstawą pożywienia w ogromnym pasie od wybrzeży Atlantyku aż po Ural, a w krajach takich, jak Irlandia, Holandia, Belgia, Prusy i Polska aż 40 proc. ludności nie jadło poza nimi nic innego. Uprawiać te bulwy, i to na byle jakiej ziemi, mogło nawet dziecko. Ich przetwarzanie było również dziecinnie proste – żadnego młócenia, mielenia na mąkę, pracochłonnego wygniatania ciasta i wypiekania chleba. Wyjęty z ziemi ziemniak po prostej obróbce był praktycznie gotowy do jedzenia. Wystarczyło go ugotować, usmażyć albo upiec. Bardziej wyszukane formy zakładały tarcie i przerabianie na mąkę czy destylację alkoholu, ale i to było dziecinnie proste, co czyniło z ziemniaka główne – obok węgla – paliwo rewolucji przemysłowej. Uwolnieni od uciążliwości związanych z gospodarstwem domowym i uprawą roli ludzie stali się idealnymi pracownikami najemnymi. W pewnym sensie więc to właśnie ziemniak dał Europie przemysłową, ale i polityczną przewagę nad cywilizacjami, którym obce były przemysłowe monokultury likwidujące problem głodu. Ta mieszanka nieznanych wcześniej na większą skalę sytości i zadowolenia, jakie dają tanie i łatwo dostępne jedzenie i mocny alkohol, miała swój udział w eksplozji demograficznej, której efektem był czterokrotny wzrost ludności kontynentu w ciągu niespełna 200 lat. W samej tylko Irlandii ludność podwoiła się w ciągu zaledwie 60 lat!
Sielanka nie trwała jednak długo, bo w połowie XIX w. natura postanowiła wziąć się za ten niekontrolowany rozrost ludzkiej populacji w Europie. Latem 1845 r. w mieście Kortrijk w zachodniej Flandrii, zaledwie kilka kilometrów od francuskiej granicy, pojawił się nieznany wcześniej w Europie grzybek o nazwie Phytophthora infestans. Pasożytował on głównie na ziemniakach. Podobnie jak ziemniaki grzybek przywleczony został z Peru wraz z transportem ptasiego guana, używanego wtedy masowo jako nawóz w przemysłowej uprawie ziemniaków. W ciągu kilku tygodni pasożyt zaatakował uprawy we Francji, Holandii, Niemczech, Danii i Anglii, a 15 sierpnia pojawił się w Irlandii i zniszczył w ciągu dwóch miesięcy jedną trzecią ziemniaczanych pól w tym kraju. W następnych latach grzybek zrujnował już połowę upraw, a do 1852 r. większość pól ziemniaczanych sprzed epidemii przestała istnieć. W kraju, gdzie niemal co drugi mieszkaniec żywił się wyłącznie kartoflami, oznaczało to powrót zapomnianej niedawno plagi. Z głodu zmarło wtedy około miliona ludzi, a kolejne miliony wyjechały w poszukiwaniu jedzenia do USA. Skutki tej tragedii są odczuwalne do dziś, bo Irlandia jest chyba jedynym krajem świata, który przy zachowaniu tych samych granic ma mniej mieszkańców niż 150 lat temu. Paradoksalnie ludzka tragedia wywołana zarazą okazała się jednak zbawienna dla rozwoju cywilizacji ziemniaka.
NOWE IMPERIUM
Zanim obrzydliwi amerykańscy imperialiści zaczęli zrzucać stonkę na wielkie pola uprawne socjalizmu, musieli najpierw uporać się z tym pasożytem u siebie. Owad ten wiódł przez setki tysięcy lat spokojny żywot na meksykańskich wyżynach i, wbrew upowszechnionej później nazwie, wcale nie żywił się ziemniakami, tylko ostem. I to dzięki rzepom, uczepionym końskich ogonów i grzyw, zawędrował z Meksyku do Ameryki Północnej. Stonce bardzo spodobały się uprawy ziemniaków, które znalazła w kolonizowanym przez niemieckich imigrantów dorzeczu Missouri. W porównaniu z rzadkimi kępami pustynnych ostów ciągnące się po horyzont kartoflane pola były jak ocean jedzenia.
Stonka mnożyła się w nich szybciej niż Irlandczycy, bez przeszkód pokonując ogromne odległości od Wielkich Równin aż po atlantyckie wybrzeże USA. Pod koniec XIX w. pomarańczowo-czarne insekty pokryły grubą warstwą całe połacie Ameryki. Tory kolejowe były nimi tak oklejone, że na niektórych odcinkach było za ślisko, żeby mógł tamtędy przejechać pociąg. Nad USA zawisło widmo klęski wywołanej brakiem ziemniaków. Kto wie, czy nie byłoby powtórki głodu z Irlandii, gdyby pewien zdesperowany farmer nie wylał w przypływie rozpaczy resztek zielonej farby na zaatakowany przez stonkę krzak ziemniaczany. Zawarta w zielonym pigmencie mieszanka arszeniku i miedzi okazała się dla owadów zabójcza. Farmerzy zaczęli mieszać pigment z mąką lub wodą i w ten sposób zwalczyli pierwszą inwazję ziemniaczanych insektów. Chemicy zaczęli natychmiast badać inne związki chemiczne i szybko odkryli, że mieszanka siarczanu miedzi i wapna skutecznie zabija grzybki. W ten sposób narodził się współczesny przemysł chemicznej ochrony roślin, w którym wyścig z pomysłowością natury stał się jednym z motorów postępu technologicznego. Produktem ubocznym badań prowadzonych w obronie upraw ziemniaka stała się broń chemiczna, powszechnie stosowana na frontach pierwszej wojny światowej.
Wykarmiona na andyjskich bulwach ludzkość uzyskała demograficzną i technologiczną zdolność do pierwszego w dziejach globalnego starcia i wykorzystała ją najlepiej, jak umiała. Niektórym tak się to spodobało, że postanowili rzecz powtórzyć. Zburzenie pomnika sir Francisa Drake’a z błogosławiącą ziemniaki inskrypcją na cokole, od której zaczęliśmy tę opowieść, było tylko przygrywką do wojny o zdobycie ziem pod nowe uprawy.
Kilka lat wojennych zmagań oznaczało jednocześnie rozejm w walce z owadami zagrażającymi polom ziemniaków. Gdy więc po wojnie nad Europę nadciągnęła stonka, ludzkość znów zajęła się obroną podstaw swojej egzystencji. Każdy walczył, jak umiał – po jednej stronie żelaznej kurtyny pędzono ludzi na pola do ręcznego zbierania owadów. Po drugiej stosowano opryski substancją DDT – środkiem wynalezionym w USA, gdy stonka uodporniła się na arszenik. Zabijając pasożyty niszczące ziemniaki, DDT truło także ludzi, ale najwyraźniej wojna o bezpieczeństwo rośliny, bez której cywilizacja zachodnia nie osiągnęłaby tak wiele, wymagała swoich ofiar. Wszystko to jednak może pójść na marne, bo granice ziemniaczanego imperium przesuwają się gdzie indziej, zwiastując bardziej niż cokolwiek innego zmierzch gospodarczej supremacji Zachodu. Nie jest bowiem przypadkiem, że to Indie i Chiny są dzisiaj głównymi producentami bulw, dzięki którym od czasów Inków budowano wielkie imperia.KRÓTKA HISTORIA ZIEMNIAKA
1554 r.
Ziemniaki trafiają do Europy. Na początku lat 70. szpital dla ubogich w Sewilli zamawia ich pierwszą dużą partię. Początkowo nie wzbudziły jednak entuzjazmu Europejczyków. Bulwom przypisywano m.in. wiele chorób.
lata 70. XVI w.
Brytyjski korsarz Francis Drake przyczynił się do rozpowszechnienia upraw ziemniaka w angielskiej kolonii Wirginia. Później także na Wyspach Brytyjskich.
koniec XVI w.
Pierwsze ziemniaki na dzisiejszych ziemiach polskich. Wrocławscy aptekarze sprowadzają je jako lekarstwo.
1683 r.
Król Jan III Sobieski sprowadza ziemniaki dla królowej Marysieńki, twierdząc, że jest to roślina ozdobna.
koniec XVIII w.
W Polsce z „jabłek ziemnych” (jak początkowo nazywa się ziemniaki) zaczyna się robić alkohol.
(Tekst ukazał się w numerze 14 tygodnika "Wprost")
Więcej ciekawych tekstów i wywiadów przeczytasz w najnowszym wydaniu "Wprost", dostępnym w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl, a od poniedziałku w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.